W każdej rodzinie zdarzają się trudne chwile. Jedni toczą walki o majątek, inni mierzą się z nałogami lub zdradami, a jeszcze inni poddają się pod ciężarem codzienności. My z mężem, teoretycznie, nie mieliśmy większych problemów. Gdyby nie jedno – moja teściowa. To właśnie ona, Zofia Marianówna, zatruwała nasze spokojne życie.
Próbowałam przez lata znaleźć z nią wspólny język, przymykać oczy na jej kaprysy. Ale im dalej, tym wyraźniej widziałam – to niemożliwe. Jakaś niewidzialna ściana rosła między nami. I im bardziej się starałam, tym mocniej nas dzieliła.
Rozumiem, jak silna może być więź między matką a synem. Ale gdy trzydziestosiedmioletni mężczyzna wciąż pozostaje maminsynkiem, to już tragedia. Mój mąż i jego matka żyli jakby w swoim świecie – szeptali za moimi plecami, knuli coś po cichu, wtajemniczając mnie tylko wtedy, gdy nie dało się już wykręcić.
Aż wreszcie zdarzyło się coś, co przelało czarę goryczy.
Nasz synek, Tadeusz, każde lato spędzał u moich rodziców na wsi. Moja mama, lekarka, rzadko mogła wziąć urlop – choćby w najgorsze dni pandemii pracowała. Tata zaś, niestety, ze względu na zdrowie nie radziłby sobie sam z wnukiem.
Ja pracowałam w dużej firmie i marzyłam choć o krótkim wypoczynku. Postanowiliśmy więc z mężem: tym razem poprosimy o pomoc jego matkę. Miesiąc wcześniej dogadałam wszystko z Zofią Marianówną. Zgodziła się bez wahania zaopiekować się Tadziem. Uwierzyłam, iż mogę na nią liczyć.
Ale tydzień przed naszym wyjazdem zadzwoniła:
— Danuto! — oznajmiła radośnie — Dostałam zakładową wycieczkę! Jadę na odpoczynek! Więc z wnukiem musicie sobie jakoś poradzić.
Byłam tak zaskoczona, iż przez chwilę nie zrozumiałam, co mówi. Wykręciła się. Po prostu nas zdradziła.
Okazało się później, iż żadnej wycieczki nie “dostała”. Wszystko załatwiła sama: wybrała kurort, kupiła bilety, zarezerwowała pokój. I to dobrze wiedząc, iż miała pomóc z wnukiem!
Co więcej, tuż przed wyjazdem przyszła do męża z kolejnym “zleceniem”: podlewać jej szklarnię i doglądać ogródka podczas nieobecności.
Oczywiście, mąż pracował od świtu do nocy, więc przekazał te obowiązki mnie. Ale wtedy postanowiłam: dość. I powiedziałam stanowczo:
— Ani palcem nie kiwnę. Twoja matka wystawiła nas w najtrudniejszej chwili. Skoro jej wakacje są najważniejsze – niech jej pomidory schną razem z jej egoizmem. To jej problem, nie mój.
Gdy teściowa się dowiedziała, wybuchła awantura. Oskarżenia, pretensje, narzekania – wszystko spadło na mnie. Ale pociąg już odjechał. I tak wyjechała, zostawiając nas z dzieckiem i jej gospodarstwem.
Teraz biegam po Warszawie, szukając dla Tadzia jakiegoś obozu lub świetlicy. W końcu on też zasługuje na prawdziwe wakacje, a nie na nudę w czterech ścianach.
Jeszcze raz przypomniałam sobie: w trudnych chwilach można liczyć tylko na siebie. I na sumienie. Teściowa wybrała odpoczynek. A ja wybrałam swojego syna.
I wiesz co? Ani przez chwilę tego nie żałuję.