Wybrałaś psa zamiast mojego święta?! Jak strata pupila ujawniła prawdę o relacjach z teściową

1 dzień temu

„Zamieniłaś moje święto na… psa?!” – jak śmierć ukochanego zwierzaka odsłoniła prawdę o relacjach z teściową

Minęły już ponad dwa tygodnie od tamtego dnia. Dla niektórych był to powód, żeby się wystroić, przyjmować życzenia, zaprosić gości… Dla mnie stał się dniem prawdziwej straty. Śmierć nie wybiera momentu. Tym bardziej – nie sprawdza kalendarza cudzych uroczystości.

Tamtego dnia umierał Burek. Nasz pies. Członek rodziny. Ten, który był z nami osiem lat, dzielił euforii i smutki. Ciężko chorował. Tydzień wcześniej weterynarz postawił straszną diagnozę – nowotwór w ostatnim stadium. Wiedzieliśmy, iż koniec jest bliski. Ale to nie uśmierzało bólu.

A potem nadszedł ten dzień. Urodziny mojej teściowej.

Od razu wiedziałam, iż nie pojadę. Po prostu nie mogłam. Nie byłabym w stanie zostawić umierającego stworzenia, które patrzyło na mnie wiernymi oczami, błagało, żeby zostać przy nim.

Mąż – Krzysiek – pojechał sam. Sam nalegał:
– Pojadę, życzenia złożę, powiem, iż jesteś chora. Zostaniesz z Burkiem. Nie powinien odchodzić sam.

Zadzwoniłam do teściowej. Życzenia złożyłam. Słownie. Bez tortu, bez uśmiechu. Nie potrafiłam mówić wesoło – głos mi drżał. Ale byłam uprzejma. Przynajmniej starałam się.

Tego samego wieczoru Burek odszedł. Podczas gdy Krzysiek siedział przy stole, słuchał toastów i patrzył, jak matka rozpakowuje prezenty, ja trzymałam jego łapę. Głaskałam po głowie. Szeptałam:
– Dziękuję ci. Za wszystko.

Nie zadzwoniłam do męża. Nie chciałam psuć wieczoru. Dowiedział się, gdy tylko przekroczył próg. Długo siedzieliśmy w objęciach. Płakaliśmy. Milczeliśmy. Żegnaliśmy się.

Dwa dni później zadzwonił telefon.

– No i? – ostry głos teściowej. – Czekam, aż w końcu ogarniesz swoje sumienie! Nie odzywasz się, nie przepraszasz, iż nie przyszłaś. Urządziłaś mi święto z „dziurą”!

– Burek nam zmarł. Nie mieliśmy głowy do świętowania… – cicho odpowiedziałam.

– Co za problem, pies! choćby nie rasowy! Dla jakiejś kundelki odmówiłaś przyjścia na najważniejszy dzień! To brak szacunku! To chamstwo! I jeszcze syna przeciwko mnie nastawiasz!

Po prostu odłożyłam słuchawkę. Bo nie było o czym rozmawiać.

Z teściową zawsze byłyśmy na zimno. To kobieta, która z góry ma zawsze rację. Skoro wychowała „złotego” syna, to teraz wszystkim może rozkazywać.

Sześć lat milczałam. Znosiłam. Każde jej urodziny były dla mnie dniem katorgi. Najpierw z mężem robiliśmy zakupy. Potem ja, jak kucharka, godzinami gotowałam wszystkie dania, które ona „przemyślała”. Pieklam tort. Sprzątałam. Dekorowałam mieszkanie. I wszystko – pod jej czujnym okiem:
– Źle pokroiłaś.
– Mięso za suche.
– Dlaczego sałatka nie w kryształowej misce?

A potem – przyjęcie, gdzie musiałam się uśmiechać, gdy w środku wszystko płonęło. I jeszcze zmywanie, sprzątanie, i znów ani słowa „dziękuję”.

Trzy lata temu brat Krzyśka się ożenił. Jego żona to dobra gospodyni, zaradna. Gotowanie teraz spadło na nią. Ale reszta – jak zwykle na mnie. Sprzątanie. Słodkie uśmiechy. I ciągła gra pozorów.

A w tym roku się zbuntowałam. Wybrałam być nie przy niej – ale przy tym, kto kochał mnie cicho, szczerze, całym sercem. Przy tym, kto potrzebował mnie w ostatnich chwilach życia. Nie żałuję.

Teraz teściowa robi sceny. Pisze zgryźliwe wiadomości. Obraża. Mówi Krzyśkowi, iż „odciągam go od matki”. A ja… nie chcę wojny. Ale nie mogę już kłamać, znosić, kłaniać się w odpowiedzi na pogardę. Nie prosiłam o współczucie. Tylko – o ciszę. Szacunek. Zrozumienie. Albo chociaż – milczenie.

Powiedzcie, naprawdę postąpiłam egoistycznie, iż zostałam przy umierającym psie? Czy są jednak rzeczy ważniejsze niż obłudne przyjęcia i cudze oczekiwania?

Idź do oryginalnego materiału