Spokojny rytm kół i migające za oknem drzewa kołysały do snu. Krzysztof drzemał, opierając czoło o szybę, trzymając w rękach duże różowe pudełko z lalką – prezentem dla sześcioletniej córki. Została mu niecała godzina jazdy: delegacja dobiegała końca, a on nie mógł się doczekać spotkania z rodziną.
Sen był zaskakująco żywy: rodzinny dom, ukochana Aneta, Zosia – jego mała słoneczko. choćby kundelek Kłębuszek mu się przyśnił – ten sam pies, którego nie znosił. Mały, niepotrzebny, bojaźliwy. Ale Zosia tak błagała, iż przyniosła go jako szczeniaka z ulicy, a on, patrząc w jej oczy, ustąpił.
Pociąg szarpnął i nagle zwolnił. Krzysztof otworzył oczy. Naprzeciwko siedziała nieznajoma kobieta.
“Dzień dobry. Znamy się?” – zapytał, zdezorientowany.
“Nie, przepraszam. Po prostu ujął mnie widok – taki poważny mężczyzna z pudełkiem lalki na kolanach.”
“To dla córki. Z każdej podróży staram się przywieźć coś dla niej. Strasznie za nią tęsknię.”
“Szczęściarze z waszej rodziny…”
“To ja jestem szczęściarzem, iż ich mam” – odpowiedział z uśmiechem.
Szybko dotarł na obrzeża miasteczka, mijając bloki, w stronę swojego domu. Zwiędłe ogrodzenie – było otwarte. Pomyślał, iż pewnie Aneta z Zosią wyszły go powitać. Ale przed domem spotkała go blada, przerażona żona.
“Krzysztof! Zosia zaginęła!”
Słowa ciąły jak nóż. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Postawił torbę przy płocie. Lalka pozostała w dłoniach.
Aneta ledwo łapała oddech. Mówiła, iż słyszała, jak Zosia bawi się z Kłębuszkiem w piaskownicy. Potem wyszła na chwilę do kuchni. Wróciła – cisza. Zosi nigdzie. Przeszukała podwórko, ulicę, dom. Nic.
“Brama była zamknięta?”
“Zosia mogła ją otworzyć… Ale wie, iż nie wolno…”
Rzucili się na poszukiwania. Przeszli okolicę. Wołali. Rozmawiali z sąsiadami. Po godzinie zrozumieli – to poważne. Policja. Grupa poszukiwawcza.
W piaskownicy zostało tylko wiaderko i ślady. Kłębuszek też zniknął.
“Może jest z nią” – zamyślony powiedział komisarz.
Krzysztof nie wątpił: Zosia żyje. Pójdzie do lasu, znajdzie ją. Nie ważne jak. W T-shircie, mimo nocnego chłodu. “Zosi jest zimno – to i ja nie chcę się ogrzewać” – powtarzał w kółko.
Z latarką w ręku, w towarzystwie wolontariuszy przeczesywał las. Co chwilę zatrzymywali się, krzyczeli. Bez odpowiedzi. Krzysztof przypomniał sobie, jak kiedyś zabrał córkę z przedszkola i usłyszał: “Tato, możemy zabrać tego pieska?” – i pokazała na drżącą kulę futra.
Kłębuszek stał się jej wiernym przyjacielem. Grzał, gdy była chora. Smucił się, gdy jej nie było. Więcej niż pies. Prawie anioł stróż.
A teraz – w ciemności mignęło coś. Różowy kapelusik ze słomkowym rondem. Potem sandałek.
“To jej!” – powiedział Krzysztof łamiącym się głumu.
Wolontariusze milczeli. Ich spojrzenia mówiły wszystko. Ale Krzysztof odpychał od siebie strach. “Żyje. Ona żyje. Znajdę ją.”
Po kilku godzinach krzyki przerwały ciszę. Grupa znówiła wąwóz. Na dnie – dziewczynka. Blada, podrapana, ale żywa.
“Tato… Pić mi się chce” – szepnęła, gdy znalazła się w ramionach ojca.
“Zaraz, kochanie. Już dobrze.”
I dopiero gdy wyszli na górę, Zosia uniosła się:
“Kłębuszek tam… Nie mógł sam wyjść…”
Psa znaleźli. Ranny, ze złamaną łapą. Czołgał się za ludźmi, żeby zauważyli go i Zosię.
Rano weterynarz spojrzał na Kłębuszka:
“Uśpić?”
“Nie. Leczyć. To bohater, uratował moją córkę.”
Dwa tygodnie później Zosia znów biegała po podwórku. A obok – Kłębuszek, lekko utykając, radośnie szczekał. I w każdym ruchu tego małego, kudłatego psa było więcej oddania i miłości niż w słowach.
Okazał się nie tylko przydatny. Stał się bohaterem. Prawdziwym.