Wiosna: niech żyje życie!

6 miesięcy temu
Zdjęcie: fot. Dawid Tatarkiewicz


Zielona sceneria

Skręciłem w boczną odnogę głównej trasy spacerowej. By uniknąć tłumów i zakosztować samotności w przyrodzie. Pokrzywy, te same, które dopiero co wznosiły swoje młode łodyżki ponad glebę, sięgają mi już powyżej pasa. Pośród nich i na nich wsparta, wije się przytulia, która nie boi się do pokrzyw przytulić.

Odwróciłem się i po drugiej stronie drogi pomachał do mnie liść klonu zwyczajnego – wyraźnie i dosadnie reagujący w ten sposób na powiewający ciepły wiatr. Stojąc tyłem do słońca, które bezceremonialnie przygrzało mi w kark, dostrzegłem, iż tutejsza hyćka (czyli czarny bez) właśnie zaczyna otwierać kwiaty w swoich kwiatostanowych baldachach.

Śpiewacy nie byle jacy

Postanowiłem zrobić kilka kroków, by znaleźć się w cieniu drzew. Choć niedawno minęło południe, las nie milkł. Powitał mnie dziś w nim trel kosa. Chrypiąco i tubalnie pobrzmiewały grzywacze. Kapturka – niejedna oczywiście – również wytrwale śpiewała swą melodię.

Pierwiosnek natomiast wcale nie chciał być gorszy, choć trzeba powiedzieć, iż jego solówka brzmi zupełnie inaczej. Wyraźnie i pewnie, swą zawadiacką melodię kilkukrotnie powtórzył strzyżyk. Bezśpiewnie, za to stale komunikując się między sobą, przebywały gdzieś w moim sąsiedztwie sikorki, najpewniej bogatki.

Gdzie bym nie spojrzał, gdzie bym ucha nie przyłożył – wszędzie rozkwitało i radośnie manifestowało swą obecność życie! Dzięki temu człowiek, chodząc w przyrodzie, każdorazowo uświadamia sobie, iż nie jest na świecie sam. Że są jeszcze inne stworzenia, dzięki którym i wespół z którymi nasz gatunek żyje.

Dosadnie przypomniał mi o tym komar, „cmoknąwszy” mnie w policzek. W naszej szerokości geograficznej, przynajmniej póki co, to zwykle niewielki problem. Moich słów z powyższego akapitu – w połączeniu z komarem – nie należy oczywiście odczytywać dosłownie. To znaczy: nie żyjemy na tym świecie dzięki komarowi. Jest to jednak stwierdzenie uzasadnione w tym sensie, iż i on – komar – stanowi istotny element pewnej całości, a mianowicie ożywionej części ekosystemu.

Jeden z nestorów malakologii polskiej, którego miałem przyjemność poznać, profesor Andrzej Wiktor, nie pozbawiał życia podobno choćby komara. Profesor był prawdziwym biologiem – jeszcze z pokolenia wielkich biologów polskich: miał porostu (czy raczej: po prostu) onieśmielająco szeroką wiedzę, przeszywającą wskroś różne kierunki tej niesamowicie rozbudowanej nauki o życiu. Wiedzy tej – dobrodusznie dla swych rozmówców – nie nadużywał. Czasem tylko, jakby od niechcenia, wyrywała mu się pewna nazwa, której ktoś na konferencji naukowej (nie dotyczącej zresztą dziedziny Profesora, ale jednak biologicznej…) nie mógł sobie przypomnieć i w ten sposób ratował owego delikwenta.

Wracając do lasu, warto dodać, iż od kilku dni swą wokalna obecnością wypełniają go wilgi. Ich piękne, fletowe gwizdy kontrastują nieco z głosami piskląt dzięciołów dużych, które to pisklęta niedawno się wylęgły i dość beztrosko – w ostrych słowach (a raczej dźwiękach) wykrzykują z dziupli prosto w las, iż są gło-gło-gło-gło-gło-gło-głodne!

Życiodajna luka w warstwie drzew, fot. Dawid Tatarkiewicz

Żądają od rodziców pokarmu, a iż go nie brakuje, to i mają szansę na zrealizowanie marzeń o dostatnim życiu w lesie. Dzięki temu z kolei, zimowy las nie będzie całkiem pusty – dzięcioły zostaną z nami na tę porę roku. Zawsze to weselej.

Sześćdziesiąt metrów ode mnie usiadł kwiczoł. Razem obserwowaliśmy pociąg, który właśnie przejechał w pobliżu, czyniąc tym spory łoskot. Korzystając z akustycznego zamieszania, na moim uchu próbowała usiąść jakaś większa muchówka, ale głos emitowany wskutek pracy jej skrzydeł był na tyle wyraźny, iż nie sprzyjał wyrażeniu na to mojej łaskawej zgody – odruchowo uchyliłem się, machnąwszy na nią ręką.

Wiatrołom a sprawa życia

Podobnie uchyliły się, czy może raczej początkowo przechyliły, a następnie obaliły, kolejne drzewa w okolicy. Wydawałoby się, iż ostatnio nie wiało jakoś szczególnie mocno, burze chwilowo odpuściły, ale jednak olbrzymi jesion musiał zostać wcześniej nieco nadszarpnięty, bo aktualnie dotykał już swą strzelistą koroną ziemi. Spadając, połamał jeszcze nieco gałęzi innych drzew. W każdym razie, w miejskim lesie mogłem poczuć się prawie jak w Amazonii.

W koronach drzew powstała w ten sposób wyrwa, luka. Dzięki niej, a adekwatnie dzięki promieniom słońca, które mają teraz szansę przedostać się aż do warstwy leśnego podszytu, a choćby ściółki, zaczął się właśnie wyścig w górę – ku słońcu. Tutejsze siewki krzewów i drzew dostały jasny sygnał: start! – proszę żyć i rosnąć pełną piersią. Jest na to czas, a pojawiło się również miejsce!

W ten sposób bezkosztowo, bez nasadzeń i jakiejkolwiek pomocy człowieka, odradza się w naturze las. Nasza pomoc nie tylko nie jest mu potrzebna, jest wręcz niewskazana. Las ma naturalną moc samotrwania.

Choć to czasami człowiekowi nie w smak, iż rośnie to, co zasiało się samo (bo człowiek widziałby tu co innego…) albo rośnie nie tak, jakby chciał (na przykład za wolno, czyli za długo musiałby człowiek czekać na efekty wzrostu…).

Ale właśnie tak – naturalnie – las rośnie najlepiej. Miedzy innymi po to są parki narodowe i rezerwaty przyrody (a przynajmniej po to być powinny): by przyroda mogła w nich wyrażać się w sposób nieskrępowany. A przy okazji uczyć nas – jak to powinno wyglądać.

Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. I choćby dlatego pozostaję optymistą. Swój gatunek (a przy tej okazji – niestety również szereg innych) możemy co prawda skutecznie unicestwić własnymi rękoma, ale mam żywą nadzieję, iż choćby my – ludzie – nie damy rady unicestwić życia jako takiego.

Niech żyje życie!

Idź do oryginalnego materiału