W oczekiwaniu na spotkanie

14 godzin temu

Wrzesień był ciepły, suchy i słoneczny. Niskie jesienne słońce raziło w oczy, zwłaszcza pod wieczór. Krzysztof opuścił osłonę przeciwsłoneczną. Jako wysoki facet, nie miał problemu z oślepiającym światłem, ale Martyna…

Ile razy proponował, żeby zostawiła auto pod domem. Sam by ją zawiózł do pracy, odebrał wieczorem. Szkoda tylko, iż ich godziny pracy nie pokrywały się.

“Miło, iż się o mnie martwisz. Ale jeżdżę ostrożnie, sam widzisz. Nie wyobrażam sobie życia bez samochodu” – mówiła Martyna, przytulając się do niego.

“No dobrze, ale przynajmniej obiecaj, iż będziesz zakładać okulary przeciwsłoneczne. Za tydzień zaczną się deszcze, zrobi się zimno. Chociaż mokra nawierzchnia i kałuże też nie są lepsze od oślepiającego słońca. W obu przypadkach łatwo o wypadek.”

“Jakiś ty troskliwy. Wszystko będzie dobrze, obiecuję” – odpowiedziała uroczyście.

Krzysztof zaparkował pod blokiem i mimowolnie spojrzał na okna ich mieszkania na trzecim piętrze. Słońce odbijało się w szybach – nie był w stanie stwierdzić, czy rolety są zasunięte. jeżeli nie, to przez te kilka godzin w środku zrobił się nieznośny skwar.

Zauważył, iż auta Martyny nie ma na miejscu. Dziwne, jeszcze nie wróciła z pracy, choćby nie zadzwoniła, nie uprzedziła, iż się spóźni. Na wszelki wypadek sprawdził telefon. Faktycznie, ani jednego nieodebranego połączenia ani SMS-a. Martyna kończyła godzinę przed nim. Zwykle zdążyła przygotować kolację, zanim on wracał.

Włożył telefon do kieszeni, zamknął auto i wszedł do klatki.

***

Poznali się półtora roku temu. Krzysztof wracał z pracy i zobaczył na poboczu samochód z otwartymi drzwiami, a obok drobną, spanikowaną dziewczynę. Od razu zrozumiał – przebita opona. Zatrzymał się i zaproponował pomoc. Tak się poznali, a potem zaczęli się spotykać.

Martyna mieszkała na wynajmowanym. Była drobna, nieśmiała, ale dumna i niezależna. Przy niej czuł się silny, doświadczony. Chciał ją chronić przed wszystkim, ale ona się wściekała, uważając się za dorosłą i samodzielną. niedługo zaproponował, by się razem zamieszkali. Po co płacić za wynajem, skoro i tak nocowała u niego?

Jego kawalerka, typowa męska nora, powoli zmieniła się pod jej rękami. Pojawiły się koce, kolorowe poduszki na kanapie, ciepłe lampki. Mieszkanie stało się przytulne, pachniało pieczonym ciastem i wanilią. To już nie była zwykła kawalerka, tylko dom, gniazdko.

Pewnego dnia Martyna przyniosła ze sobą brudnego szczeniaka. Chował się przed deszczem pod zmurszałym krzakiem przy wejściu.

“Martyna, po co go zabrałaś? Jest brudny, śmierdzi i pewnie ma pchły. Na dodatek może być chory. Wszystko tu zniszczy” – zirytował się Krzysztof. Nie znosił psów ani innych zwierząt.

“Krzysiu, no co ty mówisz? Popatrz, jaki słodki. To nie pchły, tylko zmarzł. Na ulicy by zginął. Umyję go, jutro zawiozę do weterynarza. Nie martw się, sama będę sprzątać. Prawda, iż uroczy?” – Martyna przytuliła mokrego, drżącego szczeniaka do piersi.

“Wiesz, iż nie lubię kotów, a co dopiero psów. Zostaw go w tej lecznicy jutro” – powiedział łaskawie.

Spojrzała na niego w taki sposób, iż zrozumiał – jeżeli będzie się upierał, Martyna wyjdzie razem z psem. A na to nie mógł pozwolić. Zakochał się. Nigdy nie kochał żadnej kobiety tak jak tej drobnej, kruchej dziewczyny. Nie pozostało mu nic innego, jak się pogodzić z losem.

Nieszkodliwemu szczeniakowi Martyna nadała bojowe imię – Burek. I pies od razu się zgodził, podniósł łeb, nastawił opadające uszy.

“Widzisz, podoba mu się” – ucieszyła się Martyna.

“Burek!” – zawołał Krzysztof, ale pies choćby nie drgnął, tylko lekko poruszył uchem, jakby mówił: “Daj spokój.”

Dobre jedzenie gwałtownie wpłynęło na masę Burka. W pół roku zamienił się w przyzwoitego psa średniej wielkości o rudym, jedwabistym futrze. Krzyżówka wielu ras, ale widać było po nim, iż w żyłach płynie mu krew retrievera.

Chociaż Krzysztof się z nim bawił i głaskał go, Burek uważał Martynę za swoją przewodniczkę. Słuchał tylko jej, ignorując komendy Krzysztofa, chodził za nią krok w krok. choćby go to trochę irytowało.

Tak właśnie żyli we trójkę. Krzysztof był zadowolony z życia, choćby z Burkiem się pogodził i wyprowadzał go rano na spacery. O dzieciach nie myślał. Kiedyś pewnie będą, ale na razie im trojgu było dobrze.

***

Jeszcze zanim dotarł do drzwi mieszkania, Krzysztof usłyszał wycie i szczekanie Burka. Ledwo otworzył, pies przemknął obok niego i pomknął w stronę klatki schodowej.

Krzysztof westchnął ciężko, zamknął drzwi i ruszył za nim.

“Nie szalej, kumplu” – burknął do psa drapiącego wejściowe drzwi.
Zazwyczaj czekał, aż założą mu smycz, ale dziś zachowywał się dziwnie nerwowo. Wybiegł na zewnątrz, odskoczył kilka metrów, spojrzał, jakby zachęcając Krzysztofa, by szedł za nim.

“Idę już, idę. Gdzie się tak pchasz?” – mruczał Krzysztof, doganiając go.

Pies zaniepokojenie poruszył uszami, a potem nagle pognał przed siebie.

“Stój!” – krzyknął Krzysztof. “No bez jaj! Gdzie ty lecisz?!”

Burek co jakiś czas przystawał, oglądał się, sprawdzając, czy Krzysztof nadąża, i znowu pędził, jakby kierował się jakimś wewnętrznym nawigatorem.

Krzysztof wiedział, iż Burek nie biegł bez powodu. Tak się spieszył tylko wtedy, gdy szukał Martyny. Złe przeczucie zmusiło go, by biec szybciej, nie tracąc psa z oczu. Niepokój Burka udzielił się i jemu.

Przebiegli przez mały park, w którym często spacerowali, potem przez podwórka. Krzysztof łapał powietrze, serce waliło mu jak młot. Gdzieś przed sobą usłyszał niespokojne szczekanie. Przyspieszył, przeklinając w myślach młodego,Krzysztof przysiadł na ziemi obok Burka, objął go mocno i poczuł, jak w końcu może się wypłakać, wiedząc, iż choć Martyny już nie ma, to jej miłość pozostanie z nim na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału