Już, już się zbliżam.
Muskam twoje policzki,
wyczuwam wzrok
utkwiony w obliczu
mojej egzystencji —
marnej jak jesienne,
urojone melancholie,
niesione przez wiatry.
Wirujące brązowe liście,
spadające z drzew,
chylące się ku mrozom —
marności nad marnościami.