Urodziny: zaskakujące rozmowy i rodzinne chwile

3 tygodni temu

Moje urodziny w tym roku zostawiły we mnie dziwny posmak. Zwykle kojarzą mi się z ciepłem, euforią i uczuciem, iż wokół gromadzą się najbliżsi ludzie. Zawsze wypatruję tego dnia z niecierpliwością, wyobrażając sobie przytulne spotkania, śmiech i serdeczne życzenia. Tym razem jednak jedno zdanie, rzucone przez moją teściową, Wandę Kazimierównę, sprawiło, iż poczułam się niezręcznie i zaczęłam się zastanawiać, jak słowa mogą zranić, choćby jeżeli wypowiedziane są w najlepszych intencjach.

Wanda Kazimierówna przyjechała do nas, jak zwykle, z uśmiechem i szczerymi życzeniami. Przytuliła mnie, wręczyła niewielki prezent i zaczęła opowiadać, jak cieszy się, iż wszyscy jesteśmy razem. Ale potem, patrząc na moje dzieci – Olę i Bartka – powiedziała z lekkim uśmieszkiem: „No dzieci, jak zawsze, z pustymi łapami. Ale co tam, najważniejsze to zdrowie, reszta wam się jakoś ułoży”. Te niby żartobliwe słowa jakoś mnie ukłuły. Poczulam, jakby moje dzieci, które wychowywałam z troską i miłością, nagle zostały przedstawione w złym świetle. Jakby ich przyjazd bez prezentów był czymś, za co trzeba się tłumaczyć.

Ola i Bartek oczywiście nie pozostali obojętni na mój dzień. Przyjechali rano, pomogli nakryć do stołu, a Bartek choćby uparł się, żebym nie sprzątała po obiedzie, bo on to zrobi. Ola, jak zawsze, była duszą towarzystwa – opowiadała zabawne historie, żartowała i tworzyła tę atmosferę, za którą kocham rodzinne spotkania. Ich obecność była dla mnie najlepszym prezentem i nie rozumiałam, czego Wandzie Kazimierównie brakowało. Czy naprawdę chodzi o materialne rzeczy? Czy nie ważniejsze, iż razem spędziliśmy czas, śmiejąc się i dzieląc ciepłem?

Starałam się nie skupiać na tych słowach, ale i tak nie dawały mi spokoju. W pewnym momencie choćby złapałam się na tym, iż w myślach bronię dzieci przed samą sobą. Ola niedawno wprowadziła się do nowego mieszkania i teraz urządza je od podstaw. Opowiadała mi, jak oszczędza, żeby szybciej skończyć remont. Bartek zaś wsiąkł w pracę – właśnie dostał awans i niemal mieszka w biurze, żeby udowodnić, iż na niego można liczyć. Oboje mają swoje sprawy na głowie i jestem dumna, jak są samodzielni. Więc dlaczego uwaga teściowej tak mnie zabolała?

Myślę, iż nie chodzi tylko o słowa, ale też o to, jak sama postrzegam swoją rolę matki. Zawsze starałam się uczyć dzieci, iż liczy się nie to, co można podarować, ale jak się traktuje innych. A jednak, gdy ktoś, choćby żartem, sugeruje, iż moje dzieci nie spełniają jakichś oczekiwań, zaczynam wątpić. Może coś przeoczyłam? Może powinnam więcej mówić im o tradycjach czy prezentach? Ale potem przypominam sobie, jak Ola przytuliła mnie przed wyjściem i szepnęła: „Mamo, jesteś najlepsza”, i jak Bartek obiecał przyjechać w weekend pomóc w ogródku. I wątpliwości znikają.

Nawiasem mówiąc, w poniedziałek wpadła do mnie Ola. Przywiozła kilka drobiazgów do domu, które, jak mówiła, „musiała mi pokazać”. Piłyśmy herbatę, gadałyśmy o jej planach i o tym, jak chce urządzić imprezę, gdy skończy remont. Te proste, a jednak cenne chwile przypomniały mi, iż rodzina to nie drogie prezenty czy wielkie gesty. To obecność, szczerość i to, iż jesteśmy dla siebie.

Wanda Kazimierówna oczywiście nie chciała mnie urazić. Ona jest z innego pokolenia, gdzie prezenty miały chyba większe znaczenie. Wiem, iż jej słowa to raczej odruch niż prawdziwy zarzut. Ale postanowiłam, iż następnym razem porozmawiam z nią o tym – delikatnie, żeby nie urazić, ale szczerze. Bo moje dzieci to moja duma i chcę, żeby inni widzieli je tak, jak ja: troskliwe, szczere i kochające.

Te urodziny stały się dla mnie nie tylko okazją do radości, ale też do refleksji. Zrozumiałam, iż choćby najbliżsi czasem mogą niechcący zranić, ale to nie powód, by chować urazę. Ważne, by rozmawiać, dzielić się uczuciami i szukać porozumienia. I po raz kolejny upewniłam się, iż moja rodzina to mój największy skarb. Żaden prezent nie zastąpi tego ciepła, którym każdego dnia się obdarzamy.

Idź do oryginalnego materiału