Urodziny: niespodziewane słowa i rodzinne chwile

2 dni temu

Moje urodziny w tym roku pozostawiły we mnie dziwny posmak. Zwykle to święto kojarzy mi się z ciepłem, euforią i poczuciem, iż wokół gromadzą się najbliżsi. Zawsze wyczekuję tego dnia, marząc o przytulnych spotkaniach, śmiechu i serdecznych życzeniach. Tym razem jednak jedno zdanie, rzucone przez moją teściową, Barbarę Nowak, sprawiło, iż poczułam się niezręcznie i zaczęłam zastanawiać się, jak słowa mogą zranić, choćby jeżeli wypowiedziane są w dobrych intencjach.

Barbara przyjechała do nas, jak zawsze, z uśmiechem i szczerymi gratulacjami. Przytuliła mnie, wręczyła mały prezent i zaczęła opowiadać, jak cieszy się, iż wszyscy jesteśmy razem. Ale potem, patrząc na moje dzieci – Olę i Kacpra – z lekkim uśmieszkiem powiedziała: „No, dzieciaki, jak zwykle z gołymi rękami. Ale co tam, najważniejsze to zdrowie, a reszta się znajdzie”. Te słowa, choć pozornie żartobliwe, jakoś mnie ucięły. Pocztałam, jakby moje dzieci, które wychowywałam z miłością i troską, zostały przedstawione w złym świetle. Jakby ich przyjście bez prezentów było czymś, za co powinni przepraszać.

Ola i Kacper oczywiście nie zignorowali święta. Przyjechali rano, pomogli mi nakryć do stołu, a Kacper choćby uparł się, żebym nie sprzątała po kolacji – zajął się tym sam. Ola, jak zawsze, była duszą towarzystwa – opowiadała zabawne historie, żartowała i tworzyła tę atmosferę, za którą tak kocham rodzinne uroczystości. Ich obecność była dla mnie najcenniejszym prezentem, więc nie rozumiałam, dlaczego Barbara zwróciła uwagę na to, iż „nic nie przynieśli”. Czy liczą się tylko materialne podarunki? Czy nie ważniejsze jest to, iż razem śmialiśmy się i dzieliliśmy ciepłem?

Starałam się nie skupiać na tych słowach, ale i tak utkłły mi w pamięci. W pewnym momencie choćby zauważyłam, iż usprawiedliwiam dzieci przed samą sobą. Ola niedawno wprowadziła się do nowego mieszkania i teraz urządza wnętrze. Mówiła mi, iż oszczędza, by szybciej skończyć remont. Kacper zaś jest pochłonięty pracą – awansowano go, więc niemal mieszka w biurze, by udowodnić, iż zasłużył na zaufanie przełożonych. Oboje mają swoje sprawy, a ja jestem dumna, iż są tak samodzielni i ambitni. Dlaczego więc zdanie teściowej tak mnie zabolało?

Myślę, iż chodzi nie tylko o słowa, ale też o to, jak postrzegam swoją rolę matki. Zawsze starałam się uczyć dzieci, iż wartości człowieka nie mierzy się podarunkami, ale tym, jak traktuje innych. A jednak, gdy ktoś, choćby żartem, sugeruje, iż moje dzieci „nie spełniają oczekiwań”, mimowolnie zaczynam wątpić. Może czegoś nie dopilnowałam? Może powinnam więcej z nimi rozmawiać o tradycjach czy prezentach? Ale potem przypominam sobie, jak Ola przytuliła mnie przed wyjściem, mówiąc: „Mamo, jesteś najlepsza”, i jak Kacper obiecał, iż w weekend pomoże mi w ogrodzie. Wtedy wszystkie wątpliwości znikają.

Nawiasem mówiąc, w poniedziałek Ola wpadła do mnie. Przyniosła kilka drobiazgów do domu, które – jak twierdziła – „musiała mi pokazać”. Piłyśmy herbatę, gadając o jej planach i o tym, jak chce urządzić imprezę, gdy skończy remont. Te proste, a jednak tak cenne chwile przypomniały mi, iż rodzina to nie drogie prezenty ani wielkie gesty. To wsparcie, szczerość i świadomość, iż zawsze możemy na siebie liczyć.

Barbara pewnie nie chciała mnie urazić. Należy do pokolenia, dla którego podarunki miały większe znaczenie. Wiem, iż jej słowa były raczej nawykiem niż prawdziwym wyrzutem. Mimo to postanowiłam, iż następnym razem porozmawiam z nią o tym – delikatnie, by nie urazić, ale szczerze. Bo dla mnie moje dzieci to powód do dumy i chcę, by inni widzieli je tak, jak ja: troskliwe, autentyczne i kochające.

Te urodziny były też czasem refleksji. Zrozumiałam, iż choćby najbliżsi mogą niechcący zranić, ale nie warto żywić urazy. Trzeba rozmawiać, dzielić się uczuciami i szukać porozumienia. I znów upewniłam się, iż moja rodzina to największy skarb. Żaden prezent nie zastąpi ciepła, którym się codziennie obdarzamy.

Idź do oryginalnego materiału