W każdej rodzinie zdarzają się trudne chwile. Jedni kłócą się o spadek, inni zmagają się z nałogami albo zdradami, a jeszcze inni po prostu poddają się w obliczu życiowych przeciwności. My z mężem, w teorii, nie mieliśmy większych problemów. Gdyby nie jedno ogromne „ale” — moja teściowa. To właśnie ona, Halina Januszewska, zatruwała naszą codzienność.
Przez długi czas starałam się znaleźć z nią wspólny język, przymykać oko na jej zachowanie. Ale im dłużej to trwało, tym wyraźniej widziałam, iż to nie ma sensu. Niewidzialna ściana rosła między nami, a moje wysiłki tylko ją wzmacniały.
Rozumiem, jak silna może być więź między matką a synem. Ale gdy trzydziestosiedmioletni mężczyzna wciąż pozostaje maminsynkiem, to już prawdziwa tragedia. Mój mąż i jego mama żyli w jakimś własnym świecie: szeptali za moimi plecami, układali tajne plany, a o niektórych sprawach informowali mnie dopiero wtedy, gdy nie dało się już wykręcić.
Aż w końcu zdarzyło się coś, co przekroczyło granice mojej cierpliwości.
Nasz syn, Mikołaj, każde wakacje spędzał u moich rodziców na wsi. Moja mama, lekarka, rzadko mogła wziąć urlop – choćby podczas pandemii pracowała bez przerwy. Tata niestety ze względu na zdrowie nie mógł sam zajmować się wnukiem.
Ja pracuję w dużej firmie i o długim urlopie mogłam tylko pomarzyć. Dlatego z mężem postanowiliśmy poprosić o pomoc jego matkę. Miesiąc wcześniej dokładnie wszystko z Haliną Januszewską ustaliłam. Zgodziła się bez problemu zaopiekować Mikołajem. Uwierzyłam, iż mogę na nią liczyć.
Ale tydzień przed wyjazdem zadzwoniła:
— Kinga! — oznajmiła radośnie. — Dostałam last minute! Wyjeżdżam na wakacje! Więc z wnukiem musicie sobie poradzić sami.
Byłam tak zaskoczona, iż przez chwilę choćby nie zrozumiałam, co mówi. Po prostu nas zostawiła. Zdradziła.
Później okazało się, iż żadnej promocji nie „dostała”. Wszystko załatwiła sama: wybrała kurort, kupiła bilety, zarezerwowała pokój. I to wiedząc, iż miała pomóc z Mikołajem!
Co więcej, tuż przed wyjazdem przyszła do męża z kolejną „prośbą”: żeby podlewał jej szklarnię i doglądał warzywa, gdy jej nie będzie.
Mąż pracuje od rana do nocy, więc zadanie spadło na mnie. Ale tym razem postawiłam sprawę jasno:
— Ani palcem nie ruszę. Twoja matka zostawiła nas w potrzebie. Dla niej liczy się tylko wyjazd – niech jej pomidory uschną razem z jej egoizmem. To jej problem, nie mój.
Oczywiście, gdy teściowa się dowiedziała, wybuchła awantura. Oskarżenia, pretensje, lament – wszystko spadło na mnie. Ale pociąg już odjechał. I tak wyjechała, zostawiając nas z dzieckiem i jej ogródkiem.
Teraz biegam po Warszawie, szukając dla Mikołaja jakiegoś obozu czy półkolonii. Przecież on też zasługuje na dobre wakacje, a nie na siedzenie w mieszkaniu.
Jeszcze raz się przekonałam: w trudnych chwilach można liczyć tylko na siebie. I na własne sumienie. Teściowa wybrała wypoczynek. Ja wybrałam syna.
I wiecie co? Ani przez chwilę tego nie żałuję.
Życie uczy, iż czasem trzeba postawić granice – choćby jeżeli to boli. Dbanie o własną rodzinę to najważniejsza rzecz, a egoizm innych nigdy nie powinien stać nam na drodze.