Tydzień z wnukiem

wojciechmajkowski.wordpress.com 5 dni temu
Zdjęcie: Writing Image by ROBERT SŁOMA from Pixabay


Tydzień z wnukiem

1
Poniedziałek. Nie pada. Niż genueński jeszcze się kręci nad nami, ale szczęśliwie jakoś się odsunął w inne rejony kraju. Pobudka o szóstej, bo przecież normalny człowiek w wakacje wstaje skoro świt, bo szkoda dnia. ZOO – miejsce w którym zwierzęta przyglądają się ludziom, sprzedawcy pamiątek wciskają dzieciom chińskie zabawki o wartości 1 złotych za cenę dwudziestokrotnie większą, dzieci biegają podekscytowane, lody są droższe niż w sklepie obok, a nieoczywiste poprowadzenie ścieżki do zwiedzania prowadzi czasem do woliery z tygrysem, a czasem do pustej klatki oczekującej na nowego lokatora. Upał. Wieczorem burza i ulewa.

2
Wtorek. Od rana słońce. Podobno w całym kraju leje, pada, ciurka, siąpi, a tylko u nas trafiło nam się okno pogodowe. Jakaś pozostałość po oku cyklonu z niżu genueńskiego Gabriel. Kino. Film od lat 7. Dzieci piszczą, smoki latają im nad głowami, pop-corn lata gdzie popadnie. Po południu zebrało się na burzę. Nie wytrzymało do wieczora. Leje. Tarcza z rzutkami okazała się strzałem w dziesiątkę. 2:1 dla wnuka. Kiedy wieczorem lunęło ponownie, padało pół nocy. Lipcopad, normalna sprawa.

3
Środa. W planie było wyjście do „wyszalni” czyli dziecięcego figloraju. Kryzys dnia trzeciego dał o sobie znać. Zamiast wyjścia do „wyszalni” w ruch poszedł zestaw planszówek i gier wszelakich. Babcia ograna przez wnuka 7:2. Po południu doszlusowała wnuczka. Wnuk lat siedem i wnuczka lat dwa robią robotę. Szaleństwom i zabawom nie było końca. Kot uciekł do szafy już rano. Kiedy w ruch poszły gwizdki szukaliśmy z babcią szafy dla siebie. Bezskutecznie. O dziwo, nie padało. Wieczorem można było choćby wyjść na plac zabawa. Babki z mokrego piasku, po wczorajszej ulewie, lepiły się na medal.

4
Czwartek. Jedziemy. Normalnie, byłaby to wycieczka do prababci. Pusty dom, dokumenty, podpisy, klucze. Ostatni raz parę kroków w opustoszałym ogrodzie, ostatnie spojrzenie na równo przycięty żywopłot i nieścięte trawniki. Ostatnie czarne jak smoła wiśnie prosto z drzewa uginającego się pod ich ciężarem. Obrodziły nadzwyczajnie, jak w roku poprzednim. Jakby na pożegnanie. Wnuk jeszcze nie rozumie, iż to był ten raz ostatni. Cały dzień piękna pogoda. Jakby na przekór temu, iż łezka u kącika oka. W drodze powrotnej kręgle i obiad. Wnuk dostał łupnia od babci i był wyraźnie rozczarowany. Cóż, kiedyś musi się nauczyć przegrywać. Nie zawsze będzie wygrywał. Przed Bydgoszczą padł w foteliku i zasnął. „Daleko jeszcze?” – ze Shreka nie padło ani razu.

5
Piątek. Od rana mgła, a przed nami droga. Czekają „Kosmiczne ziemniaki” w Planetarium. Seans od lat 4 do lat 8. Jak raz dla wnuka. W środku tłum. „Kosmiczne ziemniaki” ok., choć niejadalne. Mój błędnik oszalał, Oli też, choć mniej. Pół seansu wytrwałem z zamkniętymi oczami. Po seansie, standard. Lody rzemieślnicze, pierniki i gwóźdź programu straganiarskiego. Włócznia vel dzida albo tarcza. Po konsultacjach z rodzicami padło na tarczę. Włócznia nie zyskała aprobaty. Na koniec hit. Muzeum zabawek. Babcia Ola odnalazła „swoje” lalki, takie same jakie stoją do dzisiaj w naszym mieszkaniu na półce. Kuba udowodnił, iż pamięta jak się puszcza bąka. I wcale nie chodziło o to, co się Państwu wydaje. Mnie pozostało błogie lenistwo pod lipami, na Starym Rynku, na wprost Miejskiego Ratusza. Wiadomo, upał. Zwykle tak jest, gdy w lipcu dzień zaczyna się mgłą. W drodze do domu Kuba znowu odleciał i obudził się dopiero pod blokiem.

6
Jutro Kuba wraca do domu. My wrócimy do rzeczywistości. Kot odnajdzie miejsce do spania przy swojej pani i przestanie nachodzić mnie w nocy. Jedynie upał zapowiada się jeszcze większy. I jedyna nadzieja w burzy. Ostatecznie, skoro lipcopad, to padać musi. Choćby z racji burzy. Pozostanie jedynie pamiątka z podróży oraz standardowy lekko zmodyfikowany szlagwort z pytaniem i odpowiedzią zarazem, ujęty na wspólnym zdjęciu babci Oli z wnukiem Kubą.

Skąd bydgoscy rycerze wracali? Z toruńskiej wracali wycieczki.

Bydgoszcz, 18 lipca 2025 r.,

© Wojciech Majkowski

Milton Ha

Idź do oryginalnego materiału