Dzisiaj, po raz kolejny, teściowa przeklina mnie za to, iż „ukradłam jej syna”, który przestał spełniać jej kaprysy.
Minęły już trzy lata, gdy pierwszy raz przekroczyłam próg domu rodziny mojego męża. Od radu zrozumiałam, iż mój Krzysztof nigdy nie miał tam szansy na szczęście. Cała matczyna miłość trafiała do młodszego syna, Patryka, podczas gdy Krzysztof był tylko cieniem — wiecznym pomocnikiem, gotowym ugiąć się pod każdym jej rozkazem. Patryka zaś rozpieszczano i chroniono jak kruche szkło, nie pozwalając mu choćby palcem kiwnąć.
Teściowa, Halina Marek, i teść, Jan Kowalski, mieszkali w dużym drewnianym domu na końcu wsi, otoczonej polami i rzeką. W takim miejscu pracy nigdy nie brakowało: poprawić ganku, wzmocnić szopę, plewić grządki. Do tego kury, kozy, ogródek — roboty starczyło dla całej brygady. Dziękowała losowi, iż z Krzysztofem mieszkaliśmy daleko, w Poznaniu, pięć godzin drogi od ich gospodarstwa. On sam cieszył się tą wolnością. Ale wystarczyło, iż pojawił się u rodziców, a zaraz zasypywano go pracą, jakby nie był synem, ale najemnym robotnikiem za miskę zupy.
Gdy zaczęliśmy razem żyć, Halina śpiewała nam o sielance wiejskiego życia: ogniska pod gwiazdami, wędkowanie nad rzeką, świeże powietrze i domowy kwas chlebowy. Daliśmy się nabrać i spędziliśmy tam pierwsze wspólne wakacje. Marzyliśmy o spokoju, o długich wieczorach nad wodą, o ciszy przerywanej tylko szelestem liści. Ale rzeczywistość rozbiła te marzenia już na dworcu.
Zanim zdążyliśmy odetchnąć po podróży, wypoczynek zamienił się w udrękę. Krzysztof dostał podarte kalmy i został wysłany naprawiać płot. Mnie zaś, bez słowa, posadzono przy stole z górą obieraków i misek po jakiejś imprezie. Potem gotowanie dla całej zgrai: teść, teściowa, ich koledzy, dalsza rodzina. Dwa tygodnie urlopu zmieniły się w katorgę. Ognisko rozpaliliśmy raz — i to tylko po to, by upiec kiełbaski dla gości. Krzysztof choćby nie zdążył podejść do rzeki. Najbardziej jednak wkurzał mnie Patryk. My z mężem biegaliśmy po podwórku jak źrebaki, a on, leniwy i zadowolony z siebie, wylegiwał się na werandzie z telefonem albo spał do południa. Jego życie kręciło się wokół trzech miejsc: kanapa, kuchnia, toaleta. A Halina patrzyła na niego z zachwytem, jakby był jej jedyną nadzieją.
Siódmego dnia straciłam cierpliwość. W nocy, gdy wreszcie zostaliśmy sami, spytałłem Krzysztofa: „Dlaczego twój brat nic nie robi? Co on adekwatnie robi, poza spaniem?” Mąż, patrząc zmęczony w sufit, odparł, iż Patryk to „przyszły geniusz”. Matka uważała, iż musi oszczędzać siły na naukę, a brudna robota to nie jego poziom. Tyle iż ta nauka ciągnęła się już dziewiąty rok: raz wyrzucenie ze studiów, raz powrót, potem znowu oblany egzamin. A Krzysztof? Latami przyjeżdżał na ratunek: naprawiał dach, rąbał drewno, kopał w ogrodzie. I tak było, dopóki nie pojawiłam się ja.
Te „wakacje” były ostatnią kroplą. Zacząłem rozmawiać z Krzysztofem, iż czas zrzucić ten ciężar. Dlaczego on ma harować, skoro Patryk żyje jak pan? Czy młodszy nie mógłby choć trochę pomóc? Rodzice miesiącami czekali na nasz przyjazd, żeby naprawić oborę albo pobielić ściany, chociaż teść mógł sam to zrobić. Ale Halina trzymała Patryka jak skarb, nie pozwalając mu choćby wziąć miotły.
Ku mojej uldze, Krzysztof się zastanowił. Pierwszy raz zobaczył, jak nierówno go traktują, i zgodził się — dość bycia wiecznym wybawcą. Postanowiliśmy nie dać się więcej wciągać. Na majówkę, mimo telefonów teściowej, zostaliśmy w domu. Na inne święta też nie przyjechaliśmy. A gdy pojawiła się okazja na prawdziwy urlop — z morzem, słońcem i wolnością — powiedzieliśmy o tym rodzinie. Halina wybuchła jak wulkan. Krzyczała, iż zdradziliśmy rodzinę, iż ich potrzebują. Krzysztof zimno zapytał, o jaką pomoc chodzi. Okazało się, iż planują przebratie werandy — i oczywiście liczyli na nas.
Wtedy mój mąż stracił cierpliwość. Rzucił matce w twarz: „Masz jeszcze jednego syna. Może czas, żeby on coś zrobił?” Halina zaczęła mamrotać, iż Patryk jest zajęty studiami, iż nie może się rozpraszać. Ale Krzysztof przypomniał jej, jak sam, będąc studentem, harował dla rodziny, bo „brat był za mały”. A teraz? Teraz Patryk jest dorosły, ale wciąż nietykalny. „Mamo, masz dwóch synów — powiedział, a w jego głosie słychać było ból. — Ale wygląda na to, iż jeden jest twój, a ja jestem obcy.” I rozłaczył się.
Nie minęła minuta, a Halina zadzwoniła do mnie. Jej głos drżał z wściekłości i łez. Oskarżyła mnie, iż otrułam umysł jej syna, iż rozbiłam ich rodzinę, ukradłam Krzysztofa. W milczeniu odłożyłam słuchawkę i zablokowałam jej numer. I wiesz co? Ani przez chwilę tego nie żałuję.
Gdyby Krzysztof był jedynakiem, sama namawiałabym go, by pomagał rodzicom. Ale gdy w rodzinie jest dwóch synów, a jeden żyje jak hrabia, a drugi jak parobek — to niesprawiedliwe. Nie chcę, żeby mój mąż czuł się wygnańcem we własnym domu. A jeżeli dla tego trzeba zerwać kontakt z teściową, jestem gotowa. Nasze życie należy do nas, i w końcu wybraliśmy siebie.