**Dzisiaj znów miałam ciężki dzień.** Nazywam się Wiktoria. Mieszkam z mężem, Jackiem, w małym miasteczku pod Lublinem, wychowujemy dwójkę dzieci i dopiero co uwolniliśmy się z jarzma kredytu hipotecznego. Zamiast cieszyć się tą upragnioną wolnością, znaleźliśmy się w samym środku rodzinnego dramatu. Moja teściowa, Halina Kowalska, od trzech miesięcy nie odzywa się do nas, powtarzając, iż wydaliśmy pieniądze na wakacje, zamiast dać jej na „konieczny” remont. Jej uraza jak ciężka chmura zawisła nad naszą rodziną, a krewni Jacka obsypują nas pretensjami. Nie wiem, jak z tego wybrnąć, ale czuję, iż nasza racja tonie w ich niesprawiedliwych oskarżeniach.
Nigdy nie było nam łatwo. Razem z Jackiem pracujemy, uchowamy córkę Zosię, która chodzi do szóstej klasy, i syna Krzysia, ucznia trzeciej klasy. Przez lata kredyt wiązał nas jak kajdany. Nie było mowy o wakacjach – najwyżej mogliśmy poj слиłem się do rodziców w sąsiednim mieście. Mają przytulny dom z ogrodem, gdzie dzieci uwielbiają spędzać czas: łowią ryby z dziadkiem, zajadają się babcinymi pierogami, zbierają jagody. Te krótkie wyjazdy były jedyną euforią Zosi i Krzysia, podczas gdy my z Jackiem pracowaliśmy, żeby spłacić kredyt. O własnych podróżach choćby nie śmieliśmy marzyć.
W tym roku po raz pierwszy od dawna postanowiliśmy wyrwać się z rutyny. Kredyt był już za nami, odłożyliśmy trochę pieniędzy. Zaproponowałam wyjazd do mojej kuzzeni nad Morze Bałtyckie. Jacek się zgodził: „Wiktorio, zasłużyliśmy na powakowanie!”. Spakowaliśmy walizki, zabrali dzieci i pojechaliśmy, nie myśląc, iż te wakacje staną się przyczyną rodzinnej wojny. Byliśmy tak zmęczeni odmawianiem sobie wszystkiego, iż po powakowaniu chcieliśmy tylko poczuć wiatr znad morza, usłyszeć śmiech dzieci na plaży, poczuć się jak żywi ludzie.
Teściowa, Halina, od początku dawała do zrozumienia, iż nie zamierza pomagać z wnukami. „Swoje trójkę wyhodowałam, teraz chcę żyć dla siebie” – oświadczyła, gdy urodziła się Zosia. Jacek ma jeszcze brata i siostrę, a teściowa, wychowawszy trójkę, uważała, iż spełniła swój obowiąznie. Zaakceptowaliśmy jej stanowisko i nie prosiśmy o pomoc. Widziała wnuki raz na kilka miesięcy: przyjeżdżała na godzinę, przywoziła cukierki i odjeżdżała. Nie mam do niej żalu – dwójka dzieci to i tak wyzwanie, a trójka pewnie koszmar. Ale jej dystans i tak bolał.
Cztery lata temu Halina przeszła na emeryturę. „W końcu będę żyć dla siebie!” – ogłosiła. Dni wamiłowała basenem, spotkaniami z przyjaciółkami, teatrami i wyjazdami do sanatoriów. Cieszyła się życiem, ale emerytura nie wystarczała na jej zachcianki. Dzieci pomagały jej finansowo, choć wszyscy mieli własne zmartwienia. Siostra Jacka odmówiła, tłumacząc się trudną sytuacją. Brat czasem przesyłał niewielkie sumy. My z Jackiem, dopóki spłacaliśmy kredyt, pomagaliśmy Halinie inaczej: przywoziliśmy zakupy, naprawialiśmy kran, zawoziliśmy ją na różne sprawy. Nie prosiła nas o pieniądze, wiedząc o naszym kredycie.
Ale gdy tylko spłaciliśmy hipotekę, teściowa zaczęła mówić o remoncie. „Moje mieszkanie potrzebuje odświeżenia! Czas zmienić tapety, podłogi, instalacje” – oznajmiła. Jej lokum wyglądało całkiem przyzwoicie, ale Halina uważała, iż remont to konieczność co pięć lat. Nasze mieszkanie, w którym nie było remontu odkąd je kupiliśmy, potrzebowało odnowienia znacznie bardziej. Ale teściowa nie chciała tego słyszeć. Jej zachcianki były ważniejsze i oczekiwała, iż sami sfinansujemy jej „odnowę”.
Nie powiedzieliśmy Halinie o wyjeździe. Po co? Nie mamy ani zwierzęcia, ani kwiatów, dzieci były z nami. Nie przywykliśmy zdawać sprawy z naszych planów. Ale nad morzem nagle zadzwoniła do Jacka, żądając pomocy w jakiejś sprawie. „Mamo, jesteśmy na wakacjach, nie mogę teraz” – odpowiedział. Halina, przyzwyczajona, iż jeździmy tylko do moich rodziców, zdziwiła się: „Kiedy wracacie?”. Gdy usłyszała, iż za kilka tygodni, poprosiła Jacka, żeby przyjechał na weekend. „Przecież nie jesteśmy darn rodziców, tylko nad morzem!” – roześmiał się. Odpowiedziała zimno: „Rozumiem” – i rozłączyła się.
Po powrocie do domu spotkał nas jej gniew. Tym samym dniem wparowała do nas: „Jak mogliście! choćby nie powiedzieliście, iż wyjeżdżacie!”. Jacek osłupiał: „Mamo, a co mieliśmy mówić? Pojechaliśmy na wakacje. Ty przecież nie relacjonujesz swoich drochów”. Halina eksplodowała: „Skąd mieliście pieniądze na morze, jeżeli dla mnie na remont nie ma?”. Jacek stracił cierpliwość: „Mamo, nie wtrącam się w twoje wydatki na sanatoria. Dlaczego my nie możemy pojechać na urlop?”. Parsknęła: „Niewdzięczni!” – i wyszła, trzaskając darniami.
Od tamtej pory teściowa nie odbiera telefonów, nie otwiera drzwi, nie złożyła choćby Krzysiowi życzeń z okazji urodzin. Brat i siostra Jacka zarzucili nam onchowanie. Szczególnie dała się we znaki bratowa, która sama nie pomaga Halinie i nie zaprasza jej do siebie, ale uważa, iż to my powinniśmy fundować jej kaprysy. „Jesteście samolodzy, zraniliście mamę!” – wrzeszczała przez telefon. Wściekłam się. Dlaczego mamy poświęcać swoje szczęście dla zachcianek teściowej? Moi rodzice nas wspierają: „Dobrze zrobiliście, iż pojechaliście. To wasze życie”.
My z Jackiem nie czujemy się winni. Nie musimy wydawać wszystkich oszczędności na Halinę, mamy dzieci, swoje marzenia. Ale jej uraza i naciski rodziny zatruwają nam życie. Jak wytłumaczyć teściowej, iż nie ma prawa wymagać od nas takich poświęceń? Może ktoś przeżył coś podobnego? Jak się pogodzić, nie rezygnując z swoich przekonań? Boję się, iż ten konflikt zniszczy naszą rodzinę, ale nie zamierzam się powakować. Czy naprawdę nie zasługujemy na własne szczęście?