Teściowa, która nie usiedzi w miejscu
Gdy moja teściowa, Wanda Kazimierzówna, oznajmiła, iż przeprowadza się do swojej mamy, babci Jadwigi, na wieś, a swój dom oddaje nam z Wojtkiem, o mało nie podskoczyłam z radości. Własny dom! Przestronny, z ogrodem, werandą, gdzie moglibyśmy wychowywać dzieci i urządzać grille w weekendy – to marzenie! Z Wojtkiem już sobie wyobrażaliśmy, jak urządzamy pokoje, malujemy ściany i zapraszamy przyjaciół na przyjęcie. Ale, jak się okazało, Wanda Kazimierzówna ani na wsi, ani gdzie indziej nie zamierza spokojnie usiedzieć. Co chwila wraca, przewraca nasz dom do góry nogami, i już nie wiem, jak sobie poradzić z tą plagą. Teściowa to oczywiście kobieta energiczna, ale jej nawyki i wieczne wizyty zamieniają nasze marzenie w jakiś nieskończony cyrk.
Wszystko zaczęło się pół roku temu. Wanda Kazimierzówna, która, nawiasem mówiąc, ma już ponad sześćdziesiąt lat, nagle postanowiła, iż chce być bliżej swojej mamy, babci Jadwigi, która, proszę sobie wyobrazić, ma osiemdziesiąt pięć. „Muszę pomagać mamie – oświadczyła. – A wam, młodym, dom się przyda”. Z Wojtkiem byliśmy zachwyceni. Dom duży, solidny, z działką i choćby starą jabłonią w ogrodzie. Natychmiast zaczęliśmy planować remont, marzyć, jak urządzimy pokój dla naszego syna i gabinet dla Wojtka. Wanda Kazimierzówna spakowała swoje rzeczy, zostawiając nam połowę mebli, i wyjechała na wieś, oddaloną o trzy godziny drogi. Pomyślałam wtedy: „No, teraz zaczniemy żyć!”. Jakże się myliłam.
Dwa tygodnie po przeprowadzce teściowa pojawiła się w drzwiach. „Stęskniłam się za miastem!” – oświadczyła, ciągnąc za sobą ogromną walizkę. Ja, naiwna, myślałam, iż przyjechała na weekend. Ale nie, Wanda Kazimierzówna została na miesiąc. I w tym miesiącu przemeblowała cały salon, bo „tak lepiej dla energii”, przesadziła moje kwiaty, twierdząc, iż je „źle podlewam”, a choćby zaczęła gotować obiady, przed którymi Wojtek teraz ucieka. Jej sztandarowe danie to zupa z taką ilością cebuli, iż oczy łzawią już przy wejściu do kuchni. Próbowałam delikatnie zasugerować, iż mamy swoje zwyczaje, ale tylko machnęła ręką: „Ewelina, jesteś młoda, jeszcze nauczysz się gospodarować!”.
Kiedy w końcu straciłam cierpliwość. „Wando Kazimierzówno – mówię – jesteśmy wdzięczni za dom, ale to teraz nasz dom, daj nam żyć po swojemu”. A ona na to: „Oj, Ewelina, nie marudź, przecież dla was się staram!”. I wróciła na wieś. Odczułam ulgę, myśląc, iż to był jednorazowy najazd. Ale nic z tego.
Od tamtej pory teściowa wciąż powraca i nie przestaje się wtrącać. Przyjeżdża bez zapowiedzi, czasem na kilka dni, czasem na tygodnie. I za każdym razem to jak huragan. Raz postanawia, iż nasz ogród jest „zaniedbany”, i zaczyna kopać grządki, wyrywając moje róże, bo „są bezużyteczne”. Innym razem rzuca się na sprzątanie, wyrzucając moje stare czasopisma, które, nie przymierzając, kolekcjonowałam. A pewnego dnia przytargała stary kredens ze wsi, oznajmiając, iż to „rodzinna pamiątka”, i postawiła go na środku salonu. Wojtek tylko się śmieje: „Mamo, ty to jak projektantka wnętrz!”. A ja już się nie śmieję. Jestem na krawędzi.
Najzabawniejsze, iż na wsi u Wandy Kazimierzówny wszystko zdaje się być w porządku. Babcia Jadwiga, mimo wieku, całkiem rześka – sama plewi ogród, doi kozy, choćby na ławce z sąsiadkami plotkuje. Ale teściowa mówi, iż jej tam „nudno” i iż „musi sprawdzać, jak sobie radzimy”. Sprawdzać! Nie wspomnę już o tym, jak uczy mnie wychowywać syna. „Ewelina, jesteś za miękka, on powinien pomagać w domu!” – mówi, a sama rozpieszcza go cukierkami i pozwala oglądać bajki do północy. Już nie wiem, jak przekonać ją, iż chcemy być gospodarzami we własnym domu.
Ostatnio nie wytrzymałam i porozmawiałam z Wojtkiem. „Wojtek – mówię – twoja mama nas doprowadza. Może poprosimy, żeby przyjeżdżała rzadziej?”. A on: „Ewelina, ona chce być pomocna. Poczekaj, przyzwyczai się do wsi”. Poczekać? Ja już jestem na granicy! Wanda Kazimierzówna nieA teraz właśnie zadzwoniła i oznajmiła, iż przywozi nam tego psa – ogromnego kudłatego kundla, którego nazwała „Burkiem” – i iż zostanie z nami na całe lato, bo „ktoś musi go wychować”, a ja już choćby nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.