«Nikt tego nie weźmie».
W schronisku nie ma oddzielnych pomieszczeń wszyscy znajdują się w jednej dużej, hałaśliwej sali. Po lewej, przy ceglanej ścianie, ustawione są klatki dla kotów, po prawej dla psów. Pracownicy schroniska co chwilę przemieszczają się między klatkami: jedni niosą worki z karmą, inni czyste szmatki, a jeszcze inni wózki z wodą, by uzupełnić poidła.
Wchodzą liczne grupy odwiedzających. Cicha i skromna rodzina szczupła mama Ania, szczupły tata Marek i szczupłe dziecko Eryk przechadza się powoli, przyglądając się każdej klatce. Młoda para, Kasia i Michał, szepcze przy klatkach z kotami. Cichy starszy pan ze stoką, Staszek, leniwie spaceruje wzdłuż klatek z psami. Ja, dopiero iż przekroczyłem próg schroniska, oszołamiam się od zapachów, hałasu i rykowiska zwierząt.
W pierwszej klatce siedzi Bąbel malutki kundel z szalonym ogonem. Głodnie macha gumową kaczką i nie zwraca uwagi na gości. Tuż obok leży Czarny surowy, czarny jak kruk pies, którego oczy widziały już wiele. Przy tej klatce kuca dziewczyna w jaskrawym puchowym płaszczu, Bogna, i cicho rozmawia z psem, jakby chciała go zaprzyjaźnić. Po lewej rozciąga się prawdziwa wystawa kotów wszystkie rasy, kolory i rozmiary.
Na różowej poduszce leży Zosia smukła, biała kotka. Czasem przymruża żółte oko i obserwuje podchodzących. Obok niej, na drutach, wisi Kacper czarno-rudy kociak z dużą głową, przypominający postać z kreskówki. Delikatnie piszczy, tarza się po grzbiecie, podskakuje i leniwie przechadza się po rogu klatki, gdzie stoją miski z wodą i karmą. Gdy widzi, iż podchodzę, Kacper od razu zmienia kierunek i biegnie w moją stronę.
Jesteś zabawny mruczę, wprowadzając palec przez druty i drapiąc Kacpra za uchem. Głowaty niezdara, zamykając oczy, mruczy z zadowolenia i ostrożnie, jakby się bawił, gryzie mój palec.
Mamo, patrz, jaki śmieszek szepcze Eryk, podbiegając do klatki z Kacprem. Jego rodzice podchodzą bliżej, wymieniają spojrzenia i jednocześnie kiwają głowami.
Jest bardzo mały, Eryk mówi Ania. Eryk, mrucząc coś niejasnego, kiwa głową, rzuca na Kacpra patrzący z niezadowoleniem wzrok i idzie dalej. Rozumiem, iż rodzice wolą psa, więc starają się odciągnąć syna od kotów. Kacper nie ma jednak preferencji głośno mruczy i ociera się o mój palec zarówno lewą, jak i prawą stroną, choćby próbuje szczotkać zęby, wywołując kolejną uśmiechniętą chwilę.
A może tego? odwracam się i zauważam, iż Eryk zamarł przy klatce w najdalszym, ciemnym kącie schroniska. On jest duży i piękny.
O nie! od razu kręci głową szczupła mama. Pójdźmy raczej obejrzeć psy. A ten jest bardzo stary.
Stary, mały warczy Eryk, wzdychając, i podąża za rodzicami w stronę psich klatek. Jego narzekanie gwałtownie zamienia się w śmiech, gdy dociera do ulubionego zwierzaka całego schroniska małego maskotki przypominającej misia, Maksika. Ten zabawnie kroczy w swojej klatce, liże wszystkie palce, które ludzie chcą mu pogłaskać. choćby cichy starszy pan ze stoką patrzy na puszystego szczeniaka, który szarpie w kącie miękką zabawkę.
Jednak ciekawi mnie, kto siedzi w najdalszym i najciemniejszym kącie, którego tak przeraża szczupła mama Eryka. Odlatuję więc od Kacpra i kieruję się w stronę tej klatki, z ciężkim westchnieniem podchodząc bliżej.
Wewnątrz, na szarym kocu, leży stary kot. Zwykły kot, jakich w polskich podwórkach jest pod dostatkiem. Szlachetny dżentelmen, którego lata zbliżają się do końca. Nie podskakuje po klatce, nie miauczy i nie przyciąga uwagi. Po prostu leży, patrzy w pustkę przysłoniętą szarymi powiekami i ledwo słyszalnie mruczy. Gdy podchodzę, przestaje mruczeć, wciąga noskiem powietrze i prawie człowieczo westchnie. Następnie kładzie głowę na chude łapki i zamyka oczy.
To Armand, nasz staruszek mówię, zaczerniając się przy dźwięku wesołego, męskiego głosu za plecami, i odwracam się, widząc właściciela klatki. To jeden z pracowników schroniska, piegowaty chłopak o imieniu Borys, którego identyfikator błyszczy imieniem Borys.
Co z nim? pytam cicho, starając się nie zakłócić spokoju starego kota.
Nic. To po prostu staruszek odpowiada chłopak, otwierając klatkę i dolewając jedzenie do miski Armanda. Armand, ponownie wciągając noskiem, wstaje powoli z koca i chwiejnym krokiem zmierza do miski, kilkukrotnie uderzając mordą w druty. Chłopak, z nutą wstydu, mruga noskiem i dodaje: Ślepy. Nic nie widzi. Nasz staruszek.
Jak on przetrwał na ulicy? dziwię się, zwracając się do Borysa.
Nie był ulicznym, wybucha śmiechem i, mrugając noskiem, jakby przepraszał za żart, wyjaśnia: Właściciele oddali go tu, zmęczeni opieką. Nie mieli czasu, a Armand potrzebuje uwagi. Pojechaliśmy go leczyć, ale po co potrzebny byłby stary kot? choćby nasza dyrektor, Natalia, widząc go, od razu powiedziała: Nikt tego nie weźmie.
No tak przytakuje, po czym dodaje: Biorą młode i spokojne.
jeżeli nie liczyć Dasi kiwa Borys w stronę klatki z czarnym psem i dziewczyną przy nim. Dante u nas jest uparty, więc ona próbuje się z nim zaprzyjaźnić.
Czyli?
Powoli. Nieufni ludzie rzadko nawiązują kontakt, a Dante właśnie taki jest. Jak Armand, wzdycha Borys. Kiedy przyprowadzono Armanda, nie jadł tydzień. Siedział i czekał, iż go zabiorą. Kiedy ktoś wchodzi, od razu wącha powietrze i macha ogonem. Potem, gdy zrozumie, iż to nie on, znowu się kładzie i smutkuje.
Dlatego go trzymacie w kącie? Żeby nie stresować? pytam. Borys przytakuje i zaciska wargi.
Tak. Szkoda go. Z każdą chwilą wstaje z nadzieją, a potem wyczerpany upada i śpi prawie do wieczora. Najprawdopodobniej tutaj skończy się jego życie. Kto potrzebuje starego, ślepego kota? A Wy? Co Was zainteresowało? Może podpowiem? podnosi podniesiony głos Borys. Widziałem, iż przy klatce z Kacprem stoisz.
Tak, zabawny jest. Mały diabełek uśmiecham się, wspominając dużego Kacpra.
To nasz nowy przybysz. Dzieci znaleźły go na ulicy i przyniosły. Pewnie gdzieś maczka wydała za dużo miotu i on się pogubił. Dobrze, iż psy go nie wzięły najpierw. Kacper jest mały, ale wiele osób woli zabrać starsze zwierzęta. Nie myślcie, iż go tylko zaszczepiliśmy, odrobiliśmy od pcheł, a Natalia nauczyła go korzystać z kuwety. Nie będzie załatwał się w domu uśmiecha się i patrzy mi w twarz. No i? Zabieracie Kacpra?
Wiecie co tak, biorę przytakuję, spoglądając na śpiącego Armanda i cicho dorzucam: Czy mogę zabrać go razem z Kacprem?
Naprawdę? zdziwi się Borys. Zastanawia się chwilę, po czym kręci głową. U nas można przyjąć tylko jedno zwierzę na ręce. Poczekajcie chwilę, zapytam dyrektorkę.
Dobrze przytakam, odprowadzając uśmiechniętego pracownika, i obracam się do Armanda, który jakby zrozumiał moje słowa. Cześć, przyjacielu. Pójdziesz ze mną? Nie jestem twoim właścicielem, ale mogę obiecać jedno: jedzenie, wodę i wielkiego, puszystego gościa, który będzie cię drapał po ogonie
Nie dokańczam, bo Armand nagle wstaje, wciąga powietrze nosem i podchodzi do otworu w klatce, który Borys zostawił otwarty, biegnąc zapytać dyrektorkę o zgodę. Wyciągam rękę, a kot ostrożnie ją wącha, potem przylega policzkiem do moich palców i lekko mruczy.
Chyba odpowiedź brzmi tak? uśmiecham się, delikatnie drapiąc go za uchem.
Natalia powiedziała, iż można przybiega Borys, widząc, jak głaszczę Armanda, i sam nie może powstrzymać uśmiechu. Widzę, iż znaleźliście wspólny język.
A czemu go nie znaleźć? wzruszam ramionami. Dwóch starszych singli, duży blok i mały, puszysty przyjaciel.
Słuchaj, jeżeli nie jest to sekret pyta Borys. Po co go bierzesz, skoro Armand kilka mu zostało? Westchnę i patrzę na kota, który zdaje się czekać na moją odpowiedź.
Bo odchodząc na tęczę, trzeba jechać tam, gdzie się kocha. Nie w zimnym schronisku, gdzie każdy gość co chwila łamie serce. odpowiadam. Delikatny dźwięk małego silniczka w klatce Armanda zdaje się potwierdzać, iż moje słowa mają sens.
Załatwię papierki potakuje Borys i biegnie do zaplecza, zostawiając mnie samego ze starym kotem. Resztę czasu milczymy. Głaszczę go za uchem, a Armand cicho mruczy i patrzy mi prosto w oczy szarymi, zamglonymi powiekami.
***
Wieczorem, leżąc na kanapie, oglądam telewizję, a na mojej klatce serca wisi mały, szalony kociak Kacper. Jego futro wciąż nosi kurz, który nieustanny kociak zebrał z zakamarków, gdzie moja samotna ręka nie sięgała. Słodko mruczy, od czasu do czasu wystawia pazury i próbuje pogryźć moje ciało.
Obok, przy lewej nodze, na szarym kocu leży Armand. Stary kot, zwinięty w kulkę, śpi, ale jego łapa spoczywa na moim uda, jakby bał się, iż zniknę tak jak jego dawni opiekunowie. Gdy się ruszam, Armand natychmiast podnosi głowę i zaczyna wąchać. Uspokaja się jedynie wtedy, gdy delikatnie głaszczę go po głowie i mówię, iż jestem blisko.
Gdy wstaję i idę do kuchni nalać herbatę, Armand, co jakiś czas uderzając w rogi, podąża za mną, a tuż za nim jak mały ogon podąża Kacper. Po pewnym czasie przyzwyczaja się do naszego mieszkania i, nie wpadając w nic, z łatwością przechodzi na kuchnię, gdzie stoją jego miski z wodą i karmą.
Gdy wychodzę do pracy, Armand i Kacper odprowadzają mnie do drzwi, ale kiedy odchodzę, zostaje tylko Armand, który zdaje się nie ruszać, gdy zamykam drzwi. Po chwili Armand wącha powietrze, liże wyciągniętą ręI tak każdy wieczór kończy się w ciszy, a ja, Armand i Kacper, razem czekamy na kolejny dzień, pełen nadziei i ciepła.

1 dzień temu




