W naszej rodzinie zawsze panował porządek, spokój i bezpieczeństwo. Mój syn, Bartosz, to jedyne dziecko. Jego biologiczny ojciec odszedł, gdy miał niespełna trzy lata. Mój drugi mąż, Krzysztof, stał się dla niego prawdziwym tatą – wychowywał go, wspierał, był przy nim na dobre i złe. Z Krzyśkiem nie mieliśmy więcej dzieci, więc cała nasza miłość, troska i nadzieje skupiły się na Bartku. Wyrosła z niego dobra, mądra i kulturalna osoba. Taka, za którą żadna matka nie musiałaby się wstydzić. Ale wszystko runęło, gdy w jego życiu pojawiła się ona.
Kinga. Zapamiętałam ją od pierwszego spotkania w sklepie, jeszcze zanim przyprowadził ją do domu. Stała przy kasie, kłóciła się z kasjerką o jakieś bzdury. Pomyślałam wtedy: z takimi dziewczynami zaczynają się kłopoty. Wyniosła, ostra, zimna. Nie mogłam choćby przypuszczać, iż pewnego dnia stanie w moim domu.
Gdy Bartek przedstawił ją jako swoją dziewczynę, zamarłam. Od razu wiedziałam: będzie wbijać między nami klin. I nie pomyliłam się. Po tamtej wizycie syn coraz rzadziej pojawiał się w domu. Wymawiał się pracą, obowiązkami, zmęczeniem. Na rodzinne uroczystości przychodził bez niej. Gdy próbowałam rozmawiać, unikał wzroku, zmieniał temat. Czułam, iż tracę go. I nie mogłam nic zrobić.
A potem stało się coś, co wywróciło mój świat do góry nogami.
Było lato, świętowaliśmy urodziny mojej bratanicy. Wieczór, upał, ogród, gwar. Moja siostra, śmiejąc się, zapytała: „No to kiedy doczekamy się wnuków? Bartek już dawno żonaty, najwyższy czas!”. Zastygłam. Nie przesłyszałam się – powiedziała „żonaty”. Okazało się, iż pół roku temu Bartek i Kinga wzięli ślub. Za granicą. Bez obrączki, bez przyjęcia, bez fotografii. I bez nas. Po cichu, w tajemnicy, jakbyśmy – jego rodzice – przestali istnieć.
Ścisnęło mnie w piersi. Nie potrafiłam choćby znaleźć słów. Wstałam i weszłam do domu. Później zadzwonił. Mówił, iż nie chciał nas martwić. Że przecież i tak nie polubiłabym Kingi, po co psuć wszystkim nastrój. Mówił spokojnie, jakby chodziło o zakup nowego odkurzacza, a nie o ślub. Słuchałam jego głosu i nie poznawałam własnego dziecka.
Z jednej strony rozumiem. Nie chciał konfliktu. Chciał uniknąć problemów. Ale rodzina to nie jest kwestia wygody. Tu chodzi o uczucia. O to, by dzielić się ważnymi chwilami. By być razem. A on zrobił to za naszymi plecami. Przecież kiedyś trzymałam go za rękę, gdy bał się ciemności. Kiedyś mówił, iż ożeni się tylko z kimś, kogo zaakceptuję całym sercem. Jak gwałtownie wszystko się zmienia…
Teraz choćby nie wiem, co robić. Nie mam żalu do Bartka. To mój syn. Kocham go. Zawsze będę go kochać. Ale tej, którą wybrał – nigdy nie wybaczę. Nie za ślub. Za to, iż zabrała mi go. Cicho, podstępnie. I wmówiła mu, iż rodzinę można wymazać jednym biletem na samolot.
On myśli, iż uniknął kłótni. Ale tak naprawdę tylko pogorszył sprawę. Mógł spróbować nas zbliżyć, dać szansę. A teraz między mną a tą kobietą stoi ściana. Nie uraza – nie. Zimność. Obojętność. A to przeraża najbardziej.
Czas minie. Może się pogodzę. Dla niego. Dla przyszłych wnuków. Ale moje serce już nigdy nie będzie tak ciepłe jak dawniej. Bo nagle zrozumiałam: przestałam być częścią życia mojego syna. I tego bólu nie zagłuszy żadne „dzień dobry”.