Świetka obróciła klucz i zamarła: przy drzwiach czekało na nią trzech futrzastych gości

22 godzin temu

Jadwiga Kowalska odkręciła klucz i zamarła: przy drzwiach siedzieli trzej puszysti goście. Nieprzerwany, monotonna jesienna ulewa szarpała miasto, a ona, krocząc po podwórzu z parasolem, przyciskała go do ciała, jakby miał chronić ją nie tylko przed lodowatymi kroplami, ale i przed obojętnością świata. Klucz zatrzasnął się w zamku, a za plecami zabrzmiało krótkie, żałosne:

Miau.

Jadwiga zatrzymała się, odwróciła głowę. Przy progu, ściśnięci razem, siedzieli trzej zmoczeni miotełki. Małe kulki drżące od zimna. Rudy, biały i czarny jakby ktoś celowo wybrał kontrastowe barwy, by wyglądały jeszcze bardziej poruszająco.

Boże wyszeptała prawie szeptem.

Kocięta podniosły oczy. Nie błagały, nie wzywały po prostu patrzyły. W ich spojrzeniu kryła się tajemnica, co zahaczyła ją w środku.

Po co przychodzicie do mnie? szepnęła, klęknąc. Idźcie, maleńcy, idźcie stąd.

Rudy wyciągnął łapkę i dotknął jej palców. Jadwiga podskoczyła, gwałtownie wstała, otworzyła drzwi i weszła do środka. Odwróciła się. Kocięta przez cały czas siedziały, nie ruszając się.

Przepraszam szepnęła i zamknęła za sobą drzwi.

Noc nie przyniosła snu. Leżała, słuchając szumu wiatru w gałęziach za oknem, a wciąż słyszała słabe miau, jakby echo jej sumienia szarpało ciszę. Rankiem deszcz ustał. Zaglądając przez okno, zobaczyła pusty próg.

No i cóż, wymamrotała na głos, jakby uspokajała samą siebie. Ktoś znajdzie lepszy dom.

Jednak w piersi zakłuł ostry ból, jakby zgubiła coś ważnego.

Jadzia! zawołał znajomy głos z ulicy.

Na podwórzu stała sąsiadka Walentyna Mazur, trzymając na smyczy swoją kundelkę Jola.

Wyjdziesz, pogadamy!

Jadwiga zaciągnęła szalik i zeszła w dół.

Słuchaj zaczęła Walentyna podobno wczoraj pod drzwiami siedziały kocięta. Gdzie są?

Poszły wzruszyła ramionami Jadwiga. Przyszły same, poszły same.

Hej, głupia westchnęła sąsiadka. Koty nie przychodzą tak po prostu. jeżeli wybrały dom, niosą coś dobrego. A ty je wypędziłaś?

Nie wypędziłam szepnęła cicho Jadwiga. Po prostu nie wzięłam.

Szkoda, Jadzia. To grzech wypędzać tych, którzy przychodzą samodzielnie.

Słowa utkwiły w sercu jak szpilki. Jadwiga stała chwilę, po czym zdecydowanie odwróciła się:

Pójdę ich szukać.

Teraz tak trzeba! zawołała Walentyna.

Stary parasol w ręku, mokry asfalt pod stopami, Jadwiga obszukała całe podwórko, zaglądała za kosze na śmieci, pod schody, w piwnicę nikt. Tylko cisza i szum wody w rynnie.

Następnego dnia wstała o świcie, nie włączając radia, ubrała się i znów ruszyła w poszukiwania. Przebyła własny dziedziniec, potem sąsiedni, sprawdzając każdy zakamarek.

Kici-kici szeptała, czując się głupio. Gdzie jesteście, maleńcy?

Odpowiedział jedynie drobny, irytujący deszcz.

Trzeci dzień był najcięższy. Jadwiga wędrowała aż do zmroku, nogi protestowały, ubranie przemoczone, ale nie mogła się zatrzymać. Przy wejściu spotkała Walentynę:

Jadwigo, jesteś cała mokra! Zemdlejesz!

Nie mogę, Walentyno zmęczona odpowiedziała. Przyszły do mnie. A ja

Rozumiem skinęła sąsiadka. Jutro pójdziemy razem.

Czwarty poranek Jadwiga już szykowała się do wyjścia, gdy usłyszała ciche, przytłumione miau. Dźwięk dochodził z dołu. Pochyliła się i spojrzała pod rury grzewcze. Tam, w kącie, przyciśnięte do siebie, siedziały dwa rudy i biały. Chude, przemokłe, drżące. Biały ledwo oddychał.

Moje kochane szepnęła, delikatnie wyciągając ręce. Rudy od razu pozwolił się wziąć, biały był bez sił.

Zabrała ich pod kurtkę, czując pod dłonią małe serduszka bijące w rytm. W kuchni rozwijała stare ręczniki, otulała maluchy. Rudy od razu ożył, rozglądał się, a biały leżał bez ruchu.

Nie odchodź, nie umieraj mrucała, masując jego łapki. Słyszysz? Nie pozwól!

Nalała ciepłego mleka. Rudy chciwie zanurzył się w miskę, a biały pił kroplę po kropli z pipety. Po godzinie wydał ciche miau.

Dobra robota uśmiechnęła się Jadwiga po raz pierwszy od wielu dni.

Lecz gdzie trzeci czarny?

Zostawiając kociaki w cieple, Jadwiga znów wyruszyła. Szukała aż do zmierzchu, kiedy usłyszała żałosny piszczek z pod starych gnojników. W szczelinie między deskami utkwił maleńki czarny kociak.

Jak tam wpadłeś, głuptasie? zaśmiała się, wyciągając go. Musiała poszukać młotka i wyrwać deskę.

Czarny był najsłabszy. Jadwiga przywiozła go do domu, położyła obok innych na starej kocie przy kaloryferze. Rudy biegał już po kuchni, biały oddychał równomiernie, a czarny

Trzymaj się, mały nuciła, podając mu mleko. Nie poddawaj się.

O północy w końcu wziął kilka samodzielnych łyków.

Pierwsze tygodnie były trudne: biegunka, gorączka, jedno chory, drugie słabe. Jadwiga nie zamykała oczu, grzała, karmiła, pędziła do weterynarii.

Może oddasz je komuś? zaproponowała Walentyna.

Nie powiedziała stanowczo. Są już moje.

Moje to słowo zabrzmiało po raz pierwszy od dawna w jej ustach.

Rudego nazwała Rudek psotny, niepohamowany, zawsze węszy w nosie. Białego Śnieżek, spokojny obserwator, który kochał przesiadywać na parapecie i patrzeć w ulicę. Czarny Cień. Cichy, ostrożny, ale przyczepił się do niej mocniej niż wszystkie: gdy Jadwiga usiadła, od razu wskakiwał na jej kolana.

Dom wypełnił się mruczeniem, tupotem łap, dzwonieniem misek. Powróciły zapachy mleka, szamponu, ciepłego chleba. Życie wróciło.

Jadwiga budziła się przed świtem, by zatroszczyć się o kociaki: nalać świeżej wody, wsypać karmę, wymienić żwirek. Dzień podzielony był na śniadanie, zabawę, obiad, spacer po mieszkaniu, wieczorne pieszczoty i sen. I co najcudownie podobało jej się to. Po raz pierwszy od dawna wstawała nie z obowiązku, a z potrzeby nakarmić swoje chłopczyki, pobawić się, porozmawiać.

Po dwóch miesiącach kociaki wyrosły, nabrały siły i zamieniły się w małe huragany. Szczególnie Rudek nieustraszony, niespokojny, zawsze wymyślający psoty. Zrzucał zasłony, przewracał kwiatki, wleżał do szafy i robił w niej małe zamieszanie.

Co znowu narobiłeś, mały łobuzie? zawołała Jadwiga, ale z uśmiechem i czułością. Rudek, jakby rozumiał, iż wszystko mu wybaczą, pocierał się o jej nogi, mrucząc: Tylko się baw, mamo!.

Śnieżek był jego przeciwieństwem spokojny, dostojny, jakby stworzony do filozoficznych rozmyślań. Zajął miejsce na kuchennym parapecie i mógł godzinami wpatrywać się w podwórze. Czasem wyczuwał ptaki, czasem rozmawiał z sąsiednimi kotami.

Cień stał się jej nieodłącznym cieniem. Gdzie Jadwiga tam on. Do łazienki i on. Na kuchnię już pod stopami. Gdy Jadwiga położyła się w łóżku, Cień natychmiast zawijał się w poduszkę.

Co za przyczepność! zaśmiała się Jadwiga, głaszcząc go za uchem.

Pewnego poranka coś było nie tak. Obudziła się i od razu poczuła niepokój. Na kuchni Śnieżek siedział na swoim miejscu, Rudek biegł po korytarzu, a Cienia nie było nigddy.

Cień! zawołała. Gdzie jesteś, malutki?

Nie było odpowiedzi. Przeszukała cały dom pod kanapą, w szafie, w pralce. Puste. Serce ścisnęło. Czy nie wyskoczył na schody? A okna były zamknięte Wyskoczyła na klatkę, potem na podwórze, sprawdziła piwnicę, strych, krzaki przy ogrodzeniu.

Cień! Cień! wołała w desperacji, nie zważając na sąsiadów.

Z okna wyjrzała Walentyna:

Jadzia, co się stało?

Zniknął Cień! odpowiedziała Jadwiga, prawie płacząc. Nie wiem, gdzie się podział!

Poczekaj, już schodzę razem go poszukamy!

Obejrzały wszystkie zakamarki podwórka, przeczesywały każdy zaułek. Jadwiga już miała pęknąć ze łez. Myśli wypełniły ją koszmary: może potrącił go samochód? A może ktoś go wziął?

Nie zamartwiaj się uspokajała Walentyna. Koty są mądre, znajdzie się Cień.

Jadwiga wróciła do domu, przebiegła wszystkie pokoje. Rudek i Śnieżek siedzieli obok, jakby wyczuwali jej niepokój.

Gdzież jesteś, mój mały szepnęła, siadając na kanapie.

Nagle usłyszała ciche, ledwie słyszalne miau. Zatrzymała się. Słuchała. Dźwięk dochodził z góry. Spojrzała na szafę. Na najwyższej półce, za kartonami, ukryty był czarny kociak.

Cień! wypuściła z ulgą, a oczy zaszkliły się ze szczęścia. Jak się tam dostałeś, mały draniu?

Kociak jęczał, bojąc się skoczyć w dół. Jadwiga postawiła krzesło, wspięła się ostrożnie i wyciągnęła drżącego Cienia. Przytulając go do siebie, gładziła po grzbiecie i szepnęła:

Dopiero mnie przestraszyłeś, głuptasie

Cień mruczał, przyciskając pyszczek do jej policzka, jakby przepraszał.

W tej chwili Jadwiga zrozumiała, iż nie bała się tylko zguby kociaka. Bała się zostać sama. Te maleństwa stały się jej rodziną, sensem, częścią serca. Rudek podszedł, zamruczał, Śnieżek przytaknął, a Cień przytulił się do jej szyi.

Wieczorem po raz pierwszy od dawna poczuła się naprawdę potrzebna.

Dziękuję wam wyszeptała, rozkładając miseczki z wodą. Dziękuję, iż przyszliście do mnie.

Od tej chwili Rudek witał ją przy drzwiach za każdym razem, gdy wracała z marketu skakał, mruczał, ocierał się o jej nogi. Śnieżek czujnie strzegł domu, niczym prawdziwy strażnik, obserwując wszystko z parapetu. A Cień, zawsze przy niej, był wierny i oddany, z żółtymi oczami pełnymi czułości.

Gdy Jadwiga była smutna, on kładł się obok, rozgrzewając swoją obecnością. Gdy się cieszyła mruczał głośniej, jakby dzielił jej radość.

Dom ożył. Jadwiga nie wstawała już bo trzeba, ale dlatego, iż chciała nakarmić chłopców, pobawić się, porozmawiać. Tak, rozmawiała z kotami i nie wstydziła się tego. Bo one odpowiadały po swojemu: ciepłym mruczeniem, delikatnym machnięciem ogona, krótkim miau.

W tych cichych dialogach Jadwiga pojął najważniejsze nie jest już sama. Obok niej są ci, którzy potrzebują jej, i bez których nie mogłaby żyć.

Rok później stała przy oknie, patrząc na podwórze, gdzie niegdyś przyjęła trójkę przemoczonych maluchów.

Śnieżek, znów pada powiedziała białemu kotu, który rozciągnął się na parapecieW ciszy padającego deszczu Jadwiga poczuła, iż w sercu już nigdy nie zabraknie ciepła, bo jej dom wypełnił się miłością trzech kotów, które stały się jej życiem.

Idź do oryginalnego materiału