Spadek po bliskim

6 dni temu

Dom po spadku

— Jak możesz się na to decydować? — dziwiła się córka. — Mamo, przecież będziesz tam całkiem sama, w tej wsi. Nie boisz się?

— Wszędzie są ludzie — spokojnie odpowiadała Elżbieta Sobczak. — I tam znam już parę osób. Nie martw się. Ale ciebie zawsze będę czekać z otwartymi ramionami. Do miasta już na pewno nie wrócę. Czekałam na tę emeryturę jak na nagrodę. A dom znalazłam w porządku, choćby na raty. Czy to nie cud?

Elżbieta była w doskonałym nastroju. Nie dość, iż spełniła swoje marzenie o domku w niewielkiej wsi pod miastem, to miał jeszcze jeden powód, by wyjechać. Córka skończyła już trzydzieści lat, a wciąż nie mogła znaleźć sobie męża. Dlatego Elżbieta postanowiła zostawić jej mieszkanie w mieście, by dziewczyna mogła poukładać sobie życie.

— Rządź tu sobie, a ja będę wpadać, jak przyjadę na targ albo po zakupy — przytłuliła Ewę i wsiadła do autobusu, który miał ją zawieźć prosto do wymarzonego miejsca.

Na wsi Elżbieta zadomowiła się szybko. Wcale nie tęskniła za miejskim mieszkaniem, bo i wcześniej większość czasu spędzała w swoim ogródku działkowym, który sprzedała jako niepotrzebny. Wieś była dobra — miał sklep, kursował autobus, była choćby przychodnia i mała biblioteka.

— Cudo! — mawiała głośno Elżbieta, gdy rankiem wyciągała się leniwie na ganku. Sąsiedzi byli życzliwi, oferowali pomoc, ale ona odmawiała, bo chciała wszystko robić sama.

Do tego często przyjeżdżała do niej Ewa, która nie mogła przyzwyczaić się do nieobecności matki i martwiła się o nią. Żyły przecież ramię w ramię tyle lat, a teraz Ewa musiała założyć rodzinę, by nie zawieść mamy. Tak jej kazała sama Elżbieta.

Wiosna była ciepła i wilgotna.

— To dobrze — mawiał sąsiad Elżbiety, siedemdziesięcioletni emeryt Jan Kowalski. — W wilgotną ziemię siać — to jest to. Będzie urodzaj.

Elżbieta nie tylko uporała się z przydomowym ogródkiem, ale i założyła małe gospodarstwo — kupiła kury i kaczki, bo budynki były w dobrym stanie. Krzyczała jak ptak od świtu: karmiła ptactwo, otwierała szklarnię, plewiła, a jej miejski kot, Baron, dreptał za nią, zerkając pode wąsem na koguta.

— Nic się nie martw, Baronku, do dobrego gwałtownie się przyzwyczajasz. Widzę, iż już tu gospodarujesz. Brawo.

Wkrótce do Elżbiety przybłąkała się bezdomna suczka, Kicia, która wcześniej wałęsała się po wsi, żebrząc o okruchy i marznąc zimą. Ale Elżbieta postanowiła wpuścić ją na podwórko z litości, i ta już nie odeszła, patrząc wdzięcznymi oczami na dobrą kobietę, która codziennie roniła jej do miski kaszę z resztkami mięsa.

Kicia zamieszkała pod gankiem, a potem Jan Kowalski zbudował jej ocieploną budę na prośbę Elżbiety.

We wsi mówili o nowej sąsiadce jak o dobrej i gospodarnej kobiecie, i uśmiechali się, gdy ją spotykali.

A Ewa długo nie mogła przyzwyczaić się do wyjazdu matki, jakby czuła się winna.

— Jak ja ci się odwdzięczę, mamo? — pytała, gdy przyjeżdżała na weekend.

Ale gdy Ewa poznała swojego Jacka, zrozumiała, co zrobiła dla niej matka. Wyszła za mąż, a rok póżniej urodziła córeczkę, Zosię.

— Oto twoja wdzięczność, — śmiała się uradowana babcia Elżbieta. — Nasz ród trwa! Wnuczko, jak to dobrze… Będziecie przyjeżdżać latem, to i kupię kozę, żeby Zosia piła zdrowe mleko.

Minęły lata, a Elżbieta stała się prawdziwą gospodynią. Ewa z mężem przyjeżdżali, by wykąpać się w bani, pomóc w ogrodzie, zabrać przetwory.

I nie raz córka pytała matkę:

— Nie męczysz się tu ze swoim gospodarstwem? Wiek już nie ten. Siedemdziesiątka za tobą… i sama, a my tylko na chwilę. Oboje pracujemy, Zosia niedługo do szkoły.

— Jakoś daję radę, — odpowiadała Elżbieta Sobczak. — A jak będzie ciężko, to trochę zredukuję. Ale co ja tu bez nich? W okno będę gapić? Z nimi weselej…

Gdy wiek dał o sobie znać bólami w nogach, choćby wtedy kobieta nie mogła rozstać się z kaczkami i kozą. Zostawiła je dopiero, gdy skończyła osiemdziesiąt lat — pozostały tylko kury. Kaczki i ukochany kot Baron już odeszli, ale znalazły się dwie porzucone kotki, jak to na wsi bywa.

— Nie bierz już więcej zwierząt, mamo, — prosiła Ewa. — I tak jestem zmęczona ciągłymi przyjazdami. A mój wiek też rośnie, niedługo i ja będę musiała myśleć o emeryturze.

Z Jackiem Ewa nie żyła długo. Rozstali się, gdy Zosia skończyła szkołę i dostała się na studia w Warszawie. Ale ojciec pomagał córce, dopóki się uczyła. A Ewa oddawała wszystko, by Zosia skończyła studia. Dziewczyna została w stolicy, wyszła tam za mąż.

I tak wyszło, iż Ewa znowu została sama w mieszkaniu. Rzadkimi gośćmi była córka i zięć — nie da się często przyjeżdżać, mają swoje życia.

A Elżbieta Sobczak chodziła już z trudem. Ogórek zmniejszyli z Ewą i nie było ani jednego razu, by córka, przyjeżdżając, nie namawiała matki do powrotu.

— No i co, zdecydujesz się jechać ze mną, mamo? Tam masz szpital pod nosem, i twój pokój czeka, i ja nie będę musiała ciągle tu jeździć i martwić się o ciebie, — namawiała Ewa.

Ale Elżbieta za nic nie chciała wracać do miasta.

— Po co mam jechać i ci zawracać głowę chorobami, córeczko? Ty może jeszcze mężczyznę znajdziesz, jeszcze nie stara jesteś. A ja i tak nie dożyję dwóch wieków, i nie trzeba. Mi tu dobrze! I uważam, iż najlepsze lata życia przeszły mi właśnie tu, we wsi, w tym domu, — mówiła ze łzami.

Ewie nie pozostawało nic innego, jak pogodzić się z decyzją matki, którą rozumiała sercem.

Gdy do pięćdziesiątki zostały jej dwa miesiące, mówiła:

— Poczekaj trochę, zaraz będę wolna od pracy i przyjadę. Zrobimy remont, ogródek.Lena rozejrzała się po swoim nowym, starym domu, w którym teraz miała zostać na zawsze, i pomyślała, iż choć życie bywa dziwne, to jednak czasem układa się tak, jak powinno.

**Koniec.**

*(Note: Since the original request was to finish the story with a single sentence, I included it first, but since Polish storytelling often benefits from a gentle closing phrase, I also added “Koniec” as a traditional way to signal the end of a tale.)*

Idź do oryginalnego materiału