Serce pełne kotów: spotkanie, które odmieniło wszystko
Aniela rzadko odwiedzała rodzinną wieś nad Bugiem, godzinę drogi od Lublina. Po szkole wyjechała do miasta, a wizyty u rodziny można było policzyć na palcach. Życie zawsze znajdowało powody, by nie wracać. Ostatni raz była tam na pogrzebie rodziców i na urodzinach młodszej siostry, Bogusi, która została w rodzinnym domu. Rozmowy telefoniczne z siostrą budziły w Anieli tęsknotę za młodością, za beztroskimi dniami. Tego lata postanowiła wrócić — dzieci i wnuki się rozjechały, a jej, samotnej emerytce, zachciało się odetchnąć powietrzem dzieciństwa, pochodzić boso po miękkiej trawie, pomieszkać w znanych ścianach, choć na krótko.
Boguś od dawna namawiała siostrę na wizytę, żeby się rozerwała. Lato obfitowało w jagody, a niedługo miały pojawić się grzyby — będzie co zbierać na zimę. Będzie czym częstować gości i sama przypomni sobie smaki z dzieciństwa. Domy we wsi stały mocno, ulica zabudowana solidnymi, ceglanymi domami — pamiątka z czasów, gdy miejscowy PGR kwitł. Dyrektor, weteran i bohater, uczynił ze wsi wzór do naśladowania: wybudował klub, przychodnię, szkołę — najlepszą w okolicy. Do dziś wspominano go ciepło.
Aniela szła wolno ulicą. W jednej ręce niosła stary kufer, przez ramię miała przewidniony płaszcz. Miejscowi witali się z nią, a ona odpowiadała, choć twarzy nie rozpoznawała. Najwyraźniej jej też nikt nie pamiętał, ale we wsi tak już było — nieznajomego nie wolno zostawić bez uwagi.
— Anka! To ty?! — rozległo się za nią przy sklepie.
Aniela postawiła kufer i przyjrzała się kobiecie.
— Krysia! Nowak! — Uśmiechnęła się radośnie, rozpoznając przyjaciółkę z dzieciństwa.
— Patrzę, ty czy nie ty? — zaczęła gwałtownie mówić Krystyna. — Od razu cię zauważyłam, jeszcze na początku ulicy! Na długo do nas?
— Zobaczymy — odpowiedziała wymijająco Aniela, wzruszając ramionami.
— O, u nas dużo się dzieje! Wpadnij, pogadamy! — Krystyna promieniała, zarażając radością.
— Ciebie to nigdy nie można przerwać! — zaśmiała się Aniela, chwytając jej nastrój.
Ze sklepu wyszedł starszy mężczyzna z małą siatką. Przechodząc, lekko się im ukłonił. Aniela odpowiedziała skinieniem i uśmiechem. „Koszula czysta, ale pognieciona, broda i wąsy siwe, starannie przystrzyżone — pomyślała. — Widać, iż samotność dopadła go niedawno.”
— Kto to? — spytała Krystynę, gdy mężczyzna odszedł.
— To Wiesiek, był weterynarzem — machnęła ręką przyjaciółka. — Dobry człowiek, ale jak poszedł na emeryturę, to zupełnie mu odbiło. Żona go zostawiła, wyjechała do miasta. A on żyje z kotami, całą emeryturę na nich wydaje. Zbiera bezdomne, chore, pokaleczone. Leczy je, choćby operacje robi, podobno!
Tydzień później Aniela spotkała Wieśka w tym samym sklepie. Kupowała mąkę na pierogi, ale pięciokilogramowy worek okazał się nieoczekiwanie ciężki. Postawiła go na ławce, by złapać oddech.
— Pomogę — usłyszała cichy głos. Wiesiek stał obok. — Idziemy w tę samą stronę. Niech pani niesie moją siatkę z pieluchami, a ja zabiorę pani worek.
— Pieluchy? — zdziwiła się Aniela. — Panu po co?
— Nie mnie — zmieszał się Wiesiek. — To dla Mruczka, mojego kota. Ma uszkodzony kręgosłup, nie może chodzić, tylko się czołga. Wyobraża pani sobie, jak mu, dumnemu zwierzakowi, wstyd być brudnym? Więc trzeba…
— No, no! — zdumiała się Aniela. — Dużo ich pan ma?
— Z problemami kręgosłupa? Tylko Mruczek. Jeszcze dwóch trójłapych, jeden bez oka, jeden bez ogona. Niech pani nie śmieje się! Ogon dla kota to jak dla nas ręka — do równowagi i urody!
— One panu to opowiedziały? — uśmiechnęła się Aniela, nie mogąc się powstrzymać.
Wiesiek zmarszczył brwi, biorąc jej śmiech za kpinę.
— Przepraszam, Wiesiek — pospieszyła z przeprosinami. — Mówi pan o ich uczuciach tak pewnie, jakby z panem rozmawiały. A tak w ogóle, proszę mi mówić Aniela.
— Tak, Anielo, nie uwierzy pani, ile one potrafią powiedzieć! — ożywił się. — Ich pyszczki zdradzają wszystko: radość, urazę, miłość.
— Dlaczego akurat koty? Był pan weterynarzem, pracował pan ze wszystkimi zwierzętami. Nie ma mądrzejszych, bardziej pożytecznych?
— Nie — potrząsnął stanowczo głową. — Koty są bardziej ludzkie niż ludzie.
— Mogę odwiedzić pan— Mogę odwiedzić pana podopiecznych? — uśmiechnęła się Aniela, a w myślach już widziała siebie, siedzącą wśród tych mruczących stworzeń, które niosły w sobie więcej prawdy niż niejeden człowiek.