Wydawało się, iż w naszej rodzinie zawsze panował ład, spokój i harmonia. Mój Kamil to jedyny syn. Jego biologiczny ojciec odszedł, gdy chłopiec nie miał choćby trzech lat. Mój drugi mąż, Mikołaj, stał się dla niego prawdziwym ojcem – wychowywał go, troszczył się, był przy nim przez cały czas. Z Mikołajem nie zdecydowaliśmy się na więcej dzieci, więc cała nasza miłość i nadzieje skupiły się na Kamilusiu. Wyrosły na dobrego, inteligentnego i uprzejmego człowieka. Tego rodzaju syn, z którego każda matka może być dumna. Wszystko się jednak rozpadło, gdy w jego życiu pojawiła się ona.
Marta. Zapamiętałem ją już od tamtego dnia w sklepie, na długo zanim po raz pierwszy przyprowadził ją do domu. Stała przy kasie, kłóciła się z kasjerką o jakieś drobiazgi. Pomyślałem wtedy: to z takimi kobietami zaczynają się problemy. Wyniosła, ostra, zimna. Nie przypuszczałem nawet, iż pewnego dnia przekroczy próg mojego domu.
Gdy Kamil przedstawił ją jako swoją dziewczynę, oniemiałem. Od razu zrozumiałem: ona będzie wbijać między nas klin. I nie pomyliłem się. Po tej pierwszej wizycie syn coraz rzadziej pojawiał się w domu. Mówił o pracy, obowiązkach, zmęczeniu. Na rodzinne uroczystości przychodził bez niej. Gdy próbowałem z nim rozmawiać, zamykał się, nie patrzył w oczy, unikał tematu. Czułem, iż go tracę. I nie mogłem nic z tym zrobić.
Aż nadszedł moment, który całkowicie wytrącił mnie z równowagi.
Było to latem, świętowaliśmy urodiny mojej młodszej siostrzenicy. Wieczór, upał, ogród, rozmowy. Moja siostra, śmiejąc się, zapytała: „No to kiedy doczekamy się wnuków? Kamil już dawno żonaty, najwyższy czas!”. Zamarłem. Nie przesłyszałem się – powiedziała „żonaty”. Okazało się, iż pół roku temu Kamil i Marta wzięli ślub. Za granicą. Bez obrączek, bez przyjęcia, bez zdjęć. I bez nas. Po prostu cicho, potajemnie, jakby nas, rodziców, już w jego życiu nie było.
Ścisnęło mnie w sercu. Nie byłem w stanie choćby odpowiedzieć. Wstałem i wyszedłem do domu. Później zadzwonił. Mówił, iż nie chciał nas martwić. Że przecież i tak nigdy nie polubiłem Marty, po co psuć wszystkim humor. Mówił spokojnie, jakby chodziło o kupno nowego odkurzacza, a nie o ślub. Słuchałem jego głosu i nie poznawałem własnego syna.
Z jednej strony, rozumiem. Nie chciał konfliktu. Chciał uprościć sobie życie. Nie psuć relacji. Ale rodzina to nie wygoda. To uczucia. Dzielenie się tym, co ważne. Bycie razem. A on zrobił to za naszymi plecami. Przecież kiedyś trzymałem go za rękę, gdy bał się ciemności. Kiedyś mówił mi, iż ożeni się tylko z tą, którą zaakceptuję całym sercem. Jak gwałtownie wszystko się zmieniło…
Teraz choćby nie wiem, co robić. Nie mam do Kamila urazy. To mój syn. Kocham go. Zawsze będę go kochał. Ale tej, którą wybrał – nigdy nie wybaczę. Nie za ślub. Ale za to, iż zabrała go ode mnie. Cicho, po cichutku. I przekonała, iż rodzinę można wymazać jednym biletem lotniczym.
On myśli, iż uniknął konfliktu. Ale tak naprawdę tylko pogorszył sprawę. Mógł spróbować nas zbliżyć, dać nam szansę. A teraz między mną a tą kobietą stoi mur. Nie żal, nie. Chłód. Obojętność. I to jest najgorsze.
Czas minie. Może się pogodzę. Dla niego. Dla przyszłych wnuków. Ale moje serce już nigdy nie będzie takie jak dawniej. Bo pewnego dnia zrozumiałem: przestałem być częścią życia mojego syna. I tego bólu nie zagłuszy żadne „dzień dobry”.