Przyjechali z bagażami

17 godzin temu

Zwalali się z walizkami

— Oszalałaś! Gdzie ja mam wasze walizki wpakować?! — krzyczała Halina Włodzimierzowa do słuchawki, wymachując wolną ręką. — Mam kawalerkę, słyszysz? Kawalerkę! A was jest czworo!

— Mamo, nie krzycz tak! — dobiegł z telefonu głos córki. — Jest nas tylko troje, Kacper został w Poznaniu, ma sesję. A my z Darkiem i Zosią tylko na tydzień, dopóki nie znajdziemy mieszkania.

— Tydzień?! — Halina Włodzimierzowa o mało nie upuściła słuchawki. — Kasia, kochanie, ty widzisz, ile ja mam miejsca? Tu choćby kot Mruczek się nie zmieści! A wy macie dziecko, gdzie ona będzie spała? Na mojej kanapie?

— Mamo, położymy coś na podłodze, nie martw się. Ważne, iż mamy dach nad głową. A Zosia jest mała, nie potrzebuje wiele przestrzeni.

Halina Włodzimierzowa spojrzała na swoją ciasną kawalerkę. Rozkładana sofa, na której spała, stary fotel po teściowej, malutka kuchnia z lodówką, która działała co drugi raz. Na parapecie stały doniczki z pelargoniami — jedyna euforia w tym ciasnym kącie.

— Kasiu, może do hotelu? Ja jestem emerytką, ledwo wiążę koniec z końcem…

— Mamo, co ty! Jaki hotel, kiedy ledwo starczyło na bilety! Słuchaj, już jesteśmy w pociągu, jutro rano będziemy. Tylko trochę miejsca zrób, dobrze?

Pikanie. Córka się rozłączyła.

Halina Włodzimierzowa opadła na fotel, wpatrując się w telefon. Kasia z rodziną jechała z Poznania do Warszawy, postanowili zacząć nowe życie. Zięć Dariusz obiecywał znaleźć dobrą pracę w stolicy, a na razie mieli zamieszkać u niej. U niej, w jej malutkiej kawalerce na obrzeżach, gdzie ona ledwo się mieściła.

Mruczek, rudy kot z białą łatką, ocierał się o jej nogi, mrucząc.

— No co, Mruczek — pogłaskała go Halina Włodzimierzowa — szykuj się na lokatorów. Będzie u nas jak śledzi w beczce.

Wstała, krytycznym wzrokiem obeszła mieszkanie. Szafa zajmowała pół pokoju, na półkach piętrzyły się rzeczy zebrane przez lata. Zdjęcia w ramkach, książki, które czytała po kilka razy, wazoniki i figurki — prezenty od córki.

— Trzeba będzie posprzątać — westchnęła.

Sąsiadka z naprzeciłka, Zofia Janowska, właśnie wychodziła z workiem na śmieci.

— Halina Włodzimierzowa, co to za porządki o tej porze? — zagadnęła, widząc, jak ta przekłada rzeczy.

— Córka z rodziną przyjeżdża. Na jakiś czas — krótko odpowiedziała Halina Włodzimierzowa, nie chcąc się rozwodzić.

— O, jak miło! W gości? — Zofia Janowska uwielbiała pogawędki.

— Nie w gości. Na stałe. To znaczy, dopóki nie znajdą mieszkania.

— O, a u ciebie przecież ciasno… — Zofia Janowska znacząco pokiwała głową. — Młodzi teraz, nic nie rozumieją. Myślą, iż rodzice wszystko załatwią.

— Zofia Janowska, muszę lecieć — przerwała rozmowę Halina Włodzimierzowa. Sąsiadka miała zwyczaj wtrącać morały, a teraz nie było na to czasu.

Wieczorem siedziała w kuchni, piła herbatę i rozmyślała. Kasia — jej jedyna córka, po rozwodzie wyszła za Darka, urodziła Zosię. Wnuczka miała już cztery lata, a Halina Włodzimierzowa widziała ją tylko kilka razy, kiedy jechała do Poznania. Droga droga, emerytura mała — nie rozbijasz się.

Zięć pracował w fabryce, ale zaczęli zwalniać. Kasia siedziała z dzieckiem, dorabiała korepetycjami. Wynajmowali mieszkanie, a gdy zaczęły się cięcia, postanowili, iż w Warszawie będzie więcej możliwości.

Mruczek wskoczył jej na kolana, zwinięty w kłębek. Halina Włodzimierzowa głaskała go, myśląc o jutrze.

— Jak my się tu pomieścimy, Mruczek? — szepnęła. — I najważniejsze — z czego wyżyjemy? Emerytura ledwo starcza dla nas dwojga, a tu nagle będzie pięć osób.

Rano obudził ją dzwonek do drzwi. Na zegarze było wpół do siódmej. Halina Włodzimierzowa narzuciła szlafrok, boso pobiegła otworzyć.

W drzwiach stała Kasia z ogromną walizką, obok Dariusz z dwiema torbami, a między nimi — mała dziewczynka z jasnymi loczkami, która przecierała senne oczka.

— Mamo! — Kasia rzuciła się jej na szyję. — Jak ja tęskniłam!

— Kasiu, córeczko — Halina Włodzimierzowa przytuliła córkę, czując, jak schudła. — Wchodźcie, co stoicie w drzwiach.

— Dzień dobry, Halina Włodzimierzowa — Dariusz postawił torby, podał rękę. — Dzięki, iż nas przygarniasz.

— Ależ Darku, przecież jesteśmy rodziną.

Zosia schowała się za tatę, przyglądając się nieznajomej babci.

— Zosiu, no co się chowasz? To przecież babcia Halinka — Kasia przysiadła przy córeczce. — Pamiętasz, oglądaliśmy zdjęcia?

— Cześć, słoneczko — Halina Włodzimierzowa pochyliła się do wnuczki. — Jaka śliczna! Zupełnie jak mama w dzieciństwie.

Zosia uśmiechnęła się nieśmiało, ale wciąż trzymała się taty.

— Pewnie jesteście głodni po podróży? — Halina Włodzimierzowa otrząsnęła się. — Wchodźcie, zrobię śniadanie.

Weszli do pokoju, a Halina Włodzimierzowa zobaczyła, jak Kasia i Dariusz wymieniają spojrzenia. Tak, miejsca było mało. Bardzo mało.

— Mamo, a gdzie położymy rzeczy? — ostrożnie zapytała Kasia.

— Wczoraj trochę posprzątałam — Halina Włodzimierzowa zakrzątnęła się. — Szafa jest w połowie pusta, a walizki zmieszczą się pod łóżkiem.

— Pod łóżkiem… — powtórzył Dariusz, rozglądając się po kanapie. — A gdzie my będziemy spać?

— No więc, sofa się rozkłada, jest całkiem wygodna. Dla was dwojga. A Zosia… — Halina Włodzimierzowa zawahała się. — Zosia w fotelu, ona przecież kilka miejsca zajmuje.

Mruczek, usłyszawszy głosy, wyszedł z kuchni, stanął na środku pokoju, oceniając nowych lokatorów.

— O, kicia! — ucieszyła się Zosia, wyciągając rękę.

— Zosiu, nie dotykaj, może ugryźćHalina Włodzimierzowa spojrzała na swoją ciasną kawalerkę, na cienie nowych mieszkańców i uśmiechnęła się lekko – choć będzie ciasno, to w końcu znów usłyszy śmiech dzieciństwa we własnym domu.

Idź do oryginalnego materiału