Przepraszam, ale teraz ona zamieszka u was…

2 tygodni temu

„Przepraszam, Zosiu, ale od dzisiaj ona będzie mieszkać u was…”

Zosia i Staś od rana krzątali się w ogrodzie. Liście spadały z drzew bez przerwy, podwórko przykryte było żółtym kobiercem, a cisza była tak kojąca, iż choćby myśleć się nie chciało. Nagle jednak spokój przerwał dzwonek telefonu. Staś spojrzał na ekran, skrzywił się i powiedział:

— Mama… Zaraz się dowiemy, co tym razem.

Włączył głośnomówiący i ostry, zdenerwowany głos Haliny Kazimierzowej rozległ się w powietrzu:

— Stanisław, pakuj się! Natychmiast przyjeżdżaj do mnie.

— Co się stało? — spiął się Staś.

— Jedziemy po Kasię z dziećmi. Koniec! Mąż ją wyrzucił z domu.

Zosia, która stała obok z miotłą, zbladła. Kasia — siostra Stasia. Z dziećmi. Bez dachu nad głową?

Dom, w którym mieszkała z mężem, był jej marzeniem. Przestronny, z przytulną werandą, ogrodem, nowymi meblami — budowali go razem, wkładając w to nie tylko pieniądze, ale i serce. Staś początkowo uważał to za szaleństwo: sprzedać mieszkanie w mieście, wyprowadzić się za miasto, zaczynać od zera. Ale Zosia potrafiła przekonywać. I dom wyszedł dokładnie taki, jaki sobie wymarzyła.

Na początku było cudownie. choćby teściowa, która początkowo krzywiła się na ten pomysl, w końcu przyznała podczas uroczystości: „Zosieńko, jesteś złotem, ten dom to bajka!”

A potem się zaczęło.

Co piątek jak w zegarku przyjeżdżała Halina Kazimierzowa, a z nią Kasia, jej mąż Damian i ich trójka dzieci. Goście nie tylko przyjeżdżali — oni się rozkładali. Jedzenie — na Zosi, sprzątanie — też. Żadnej pomocy, żadnego „dziękuję”. Gdy Zosia poruszyła temat ze Stasiem, ten tylko machnął ręką: „Co ty? To rodzina. Pomagamy”.

Pewnego dnia ośmieliła się choćby poprosić Kasię o umycie naczyń. W odpowiedzi usłyszała: „Co ty, ja dopiero co z salonu! Zepsuję sobie manicure”. Zosia zacisnęła zęby i w milczeniu zabrała się za zmywanie.

Gdy Kasia pojawiła się sama, bez męża, Zosia odetchnęła z ulgą. Jeden problem mniej. Ale gwałtownie euforia zamieniła się w niepokój — Kasia chodziła po domu jak duch, płakała nocami, wygarniała dzieciom. W końcu teściowa wyjaśniła: Damian wniosł o rozwód. Nie dość, iż wyrzucił Kasię z dziećmi, to jeszcze oświadczył, iż mieszkanie jest jego i nie ma co dzielić.

— Ale przecież ja nie mogę jej wziąć do siebie! — tłumaczyła się Halina Kazimierzowa. — Mam swoje życie. Wychodzę za mąż. Niech posiedzą u was.

Zosia zdrętwiała. U nich? Z dziećmi? I na jak długo?

Staś spuścił wzrok:

— No jak jej wygonimy? Toż to rodzina. Trzeba pomóc.

Kasia wprowadziła się. I jeżeli wcześniej Zosia przynajmniej w weekendy mogła złapać oddech, teraz każdy dzień wyglądał jak „przedszkole połączone z jadłodajnią”. Ani Kasia, ani dzieci nie pomagały — wszystko wisi na niej. A Staś… tylko się irytował: „Przestań jęczeć. Trochę się postaraj”.

Po dwóch miesiącach cierpliwość Zosi pękła. Po kolejnej awanturze spakowała rzeczy i wyjechała do koleżanki.

A teściowa zadzwoniła z lodowatym spokojem:

— Słusznie. Wynoś się. Nie zasługujesz na nasze nazwisko. Dom, swoją drogą, zostanie Kasi. Staś zbudował go na naszej ziemi. Nic tu do ciebie nie należy.

Staś zrozumiał za późno. Przyjechał do Zosi sam. Powiedział, iż wyrzucił Kasię i dzieci, iż zrozumiał, gdzie jest jego prawdziwa rodzina. Chciał odzyskać żonę.

Zosia wróciła. Ale już inna. Silniejsza. I z warunkiem: ani dnia więcej obcych w jej domu.

Teściowa wymazała ich z życia. Ale Zosia nie żałowała.

Czasem, aby zbudować swoje szczęście, trzeba nauczyć się mówić „nie” choćby tym, których przywykło się nazywać rodziną.

Idź do oryginalnego materiału