Dziennik osobisty
— Kasia, jak można tak wychowywać dziewczynkę? — ciągle pytała swoją siostrę Marzena. — Przecież to dziewczynka, nie chłopak.
Katarzyna i Marzena były rodzeństwem, obie dawno wyszły za mąż, urodziły dzieci. Katarzyna miała córkę Zosię i syna, a Marzena tylko córeczkę Marysię.
Siostry często się spotykały, głównie Marzena z córką przyjeżdżała w odwiedziny do Katarzyny, bo mieli swój dom na wsi. Piękny, zadbany ogród z altanką, gdzie można było posiedzieć, a dzieciom pobiegać. Marzena mieszkała w bloku.
Marzena była oczywiście przekonana, iż jej Marysia jest mądrzejsza, ładniejsza i bardziej utalentowana niż Zosia. Różnica wieku między dziewczynkami wynosiła rok — Zosia była starsza.
— Kasia, twoja Zosia znowu wdrapała się na drzewo, co to ma znaczyć? — próbowała wpłynąć na siostrę w kwestii wychowania.
— A co w tym złego? — dziwiła się Katarzyna. — To dziecko, musi się rozwijać.
— Ale nie po drzewach skakać! To zajęcie dla chłopaków, nie dziewczynek! — przekonywała Marzena, ale siostra tylko się uśmiechała.
Dziewczynki się przyjaźniły. Może i Marysi chciało się bawić swobodniej, choćby wspinać na drzewa, ale matka pilnowała jej surowo. Nic takiego nie było dozwolone.
Zosia nigdy nie zazdrościła kuzynce, choć Marzena uważała, iż powinna. W dzieciństwie i szkole Zosia miała to gdzieś. Żyła swoim życiem, była ruchliwa i wszędzie jej pełno.
Uwielbiała porządkować w warsztacie ojca. Zosia była prawdziwą „zołzą w spódnicy” — nie ustępowała chłopakom, wdrapywała się na drzewa, biła się z nimi, broniąc siebie i młodszego brata, czasem choćby przeskakiwała z nimi płot, by ukraść jabłka z cudzego sadu. W lalki prawie nie grała, nie interesowały ją fryzury, kokardy i sukienki. Najbardziej lubiła grzebać z tatą w warsztacie, oglądać klucze, śrubki i nakrętki. Lubiła tam sprzątać.
— Córeczko, nie potrzebuję tu twojego porządku, potem nie znajdę niczego. Lepiej podaj mi klucz na szesnaście. — I natychmiast podawała mu adekwatny. Ojciec ją chwalił, a ona była z siebie dumna.
Marysia — przeciwieństwo Zosi. Ubierano ją jak lalkę. Zawsze w pięknych sukienkach, białych golfikach z frędzelkami, z ogromnymi kokardami. Sukienki Marysi nie podobały się Zosi, bo były pełne falbanek i koronek.
Ciągle słychać było krzyki jej matki:
— Marysiu, nie wchodź do piaskownicy, pobrudzisz golfiki! Odejdź od drzwi, tam wieje! Nie dotykaj cudzych zabawek, są brudne! Po co wzięłaś to jabłko, pełno na nim zarazków! — Tylko „nie wolno” i „zakazane”.
Zosia zawsze się dziwiła i nie lubiła ciotki Marzeny właśnie za to. Za dużo zakazywała córce. Z Marysią choćby nie było fajnie bawić się w ogrodzie. A za bramę na ulicę matka w ogóle jej nie wypuszczała.
— Gdzie ty, Marysiu? Tam brudne psy i koty, chłopcy mogą cię skrzywdzić. Niech Zosia idzie, a ty zostań z nami. — Zosi było naprawdę szkoda kuzynki.
— Ciociu, niech Marysia idzie ze mną, nikt jej nie skrzywdzi — próbowała się wstawić.
Ale ciotka Marzena spojrzała na nią surowo.
— Nie, Marysia nigdzie nie wyjdzie…
W szkole Zosia uprawiała lekkoatletykę, grała w siatkówkę w drużynie szkolnej, a potem zainteresowała się choćby sztukami walki. Ciotce Marzenie włosy stawały dęba, gdy słyszała, czym zajmuje się siostrzenica.
— Czy dziewczynki powinny być tak wychowywane? — pytała ciągle Katarzynę.
— Niech robi, co chce, i toruje sobie drogę w życiu — odpowiadała siostra, broniąc córki.
Za to Marysia chodziła do szkoły muzycznej, uczyła się grać na fortepianie, matka zapisała ją na tańce towarzyskie. Próbowała zrobić z córki artystkę, wysłała ją na kółko plastyczne, ale Marysię to nie interesowało. Rysować nie umiała i nie chciała. Więc rzuciła. Nie wyszło.
Na pierwszym roku studiów Zosia poznała Krzysztofa na treningu sztuk walki. On też tam uczęszczał. Nie był przystojniakiem, ale sympatyczny.
— Cześć — podszedł pierwszy. — Obserwuję cię, świetnie ci idzie. Jestem Krzysztof, a ty jesteś Zosia. Już się o tobie rozpytałem — śmiał się szczerze.
Jego uśmiech i wesołe iskry w oczach przekonały Zosię. Też się uśmiechnęła. Było jej z nim łatwo, jakby znali się od zawsze.
— Cześć, chyba nie widziałam cię na uczelni.
— Bo ja nie studiuję u ciebie. Pracuję jako mechanik, zaocznie uczę się w politechnice.
Od tamtej pory zaczęli się spotykać. Oboje ciągnęli do siebie, chodzili na treningi, spacery, do kina. Wspólne zainteresowania ich zbliżały.
— Mamo, tato, jutro przyjdę z Krzysztofem. Już poznałam jego mamę. Teraz wy go poznacie — oznajmiła rodzicom.
— Dobrze, niech przyjdzie — zgodzili się.
Krzysztof gwałtownie złapał kontakt z rodzicami, zwłaszcza z ojcem. Od razu zaczęli rozmawiać o warsztacie, mechanice i samochodach. Ojcu bardzo się spodobało, iż Krzysztof jest mechanikiem i studiuje na politechnice. Byli na tej samej fali.
Minął czas. Zosia i Krzysztof się spotykali, a pod koniec drugiego roku oznajmiła rodzicom:
— Mamo, tato, wynajmiemy mieszkanie i będziemy razem mieszkać.
Katarzyna była przeciw:
— Córeczko, jeszcze za wcześnie, powinnaś myśleć o studiach, a ty…
Za to ojciec niespodziewanie ją poparł. Krzysztof mu się podobał. Gdy przychodzili w odwiedziny, godzinami siedzieli w warsztacie, grzebali w starym „Maluchu”, a do tego obu ciągnęło do piłki nożnej — oglądali mecze przed telewizorem i kibicowali tej samej drużynie.
Gdy Marzena się o tym dowiedziała, jej oburzenie nie miało granic.
— Boże, Kasia, jak mogliście pozwolić Zosi tak żyć z chłopakiem? To niewyobrażalne!
— A co w tym złego? — jak zwykle spokojnie odpow