Po zejściu w dół wąwozu prowadzącego do rzeki, Michał ocenił szanse kota na ucieczkę.

1 tydzień temu

Po zejściu w wąwóz prowadzący ku rzece, Mikołaj ocenił szanse kotki na przetrwanie.

Równomierny nurt rzeki, uwięzionej między stromymi skałami, tchnął spokojem. Monotonny plusk fal o kamienisty brzeg brzmiał jak ostrzeżenie: Pół godziny pół godziny do spuszczenia wody. Mikołaj znał ten znak dobrze.

Kilometr wyżej stała tama miejscowej elektrowni. Wiosenne roztopy przepełniły zbiornik, a dzień wcześniej rozesłano ostrzeżenia do wszystkich gospodarstw w dół rzeki niedługo zaczną zwiększać upust. Powodzi nie spodziewano się: brzegi były strome, ale niższe łąki czasowo zaleje woda. Mikołaj wiedział: warto sprawdzić stację pomp jeszcze raz może gdzieś poluzowała się obejma.

Kulejąc, z cichym skrzypieniem protezy na lewej nodze, obszedł teren dokładnie. Wszystko było w porządku. Już poprzedniego dnia wzmocnił rury i ogrodzenie, ale dodatkowa kontrola nigdy nie zaszkodzi. Zdjął czapkę z daszkiem, przeczesał palcami krótkie, siwiejące włosy, rozłożył mały kocyk na kamieniu i usiadł, masując kikut. Noga bolała każda zmiana pogody mu o tym przypominała. Mikołaj zapalił papierosa i czekał. Lubił patrzeć, jak otwierają śluzę. Najpierw słychać daleki pomruk, potem ukazuje się ściana białej piany, a w końcu ogromna masa wody spada w dół, porywając gałęzie, śmieci, zeszłoroczne liście. Rzeka ożywała, pozbywając się tego, co stare.

Zdjął protezę, odłożył ją obok i mrużąc oczy, obserwował przewrócone drzewo płynące z prądem utonie czy nie? W połowie drogi zatrzymało się na mieliźnie. Utknęło stwierdził Mikołaj. Za dziesięć minut, gdy przyjdzie fala, i tak je porwie. Ale wtedy dostrzegł coś dziwnego: między gałęziami miotało się małe stworzenie. Pochylił się to była kotka. Szara, mokra, drżąca, rozpaczliwie próbowała wspiąć się wyżej. Teraz siedziała już na najwyższej gałęzi, jakieś dwadzieścia metrów od brzegu, pazurami wczepiona w patyk.

Biedactwo pomyślał Mikołaj. Za dziesięć minut otworzą śluzę nie przeżyje. gwałtownie zapiął protezę i ocenił odległość do drzewa. Szanse na ratunek były nikłe, ale nie mógł odejść. To spojrzenie przerażone, a jednak pełne nadziei już kiedyś na niego patrzyło.

Blisko trzydzieści lat wcześniej Mikołaj służył jako kontraktowy żołnierz. Był sierżantem na gorącym punkcie, patrolując z młodym żołnierzem, Dominikiem. Wspinając się pod górę wąską ścieżką, Dominik pobiegł przodem i dostał kulą snajpera w kolano noga złamała się jak zapałka. Runął na ziemię, wyjąc z bólu. Mikołaj pamiętał jego wzrok niemy krzyk o pomoc i zrozumienie, iż każda próba ratunku może kosztować życie ich obu.

Bez namysłu strzelił w stronę, skąd mógł paść strzał, by odwrócić uwagę, potem rzucił się do towarzysza. Kule świstały obok, jedna drasnęła choćby hełm. Udało się wciągnął Misię za głaz, podczas gdy drużyna zasłaniała ich dymem. Tej samej nocy sam nadepnął na minę Od tamtej pory obaj żyli bez nogi: jeden bez prawej, drugi bez lewej.

Mikołaj zrzucił watówkę, chwycił koc i wszedł w lodowatą wodę. Zimno paliło skórę, oddech zaparło mu w piersi, ale zawrócić było już za późno. Pełzał w stronę drzewa, zaciskając zęby, by nie dzwoniły. Dotarł do płycizny. Z góry dobiegał narastający hałas otwierano śluzy.

Chodź, kotku, nie bój się! warknął, wyciągając rękę.

Kotka, jakby rozumiejąc, skoczyła na Mikołaja, wbijając pazury w jego ramię. Ból przeszył go na wylot, ale tylko sapnął: Wytrzymaj. Odwrócił się i ruszył z powrotem, ciężko poruszając nogami. Zimno paraliżowało ciało, proteza przeszkadzała, siły go opuszczały. Szum wody rósł fala była już za nimi. Mikołaj wyczuł brzeg, zrobił jeszcze krok, po czym osunął się, tracąc przytomność. Ostatnie, co zobaczył: kotka wskakująca na suchy ląd.

Ocknął się przy ogniu. Obok syczał imbryk, a kotka już sucha grzała się w blasku płomieni.

Proszę cię, ledwo zostawiłem cię samego, a ty już w tarapatach burknął znajomy głos. To był Dominik, ten sam Misiu, tylko z posiwiałymi skroniami. Ledwo cię wyciągnąłem za kołnierz.

Mikołaj sączył gorącą herbatę, rozgrzewając się pod watówką. Kotka cicho otarła się o jego kolano.

Nie marudź, Misiu uśmiechnął się. Wiedziałem, iż nie zostawisz. Jak wtedy. Pogłaskał kotkę po grzbiecie. Teraz jest nas troje dwóch kalek i czworonóg.

No tak kiwnął głową Dominik. Ta już zostanie z tobą na zawsze. Jak uratowałeś, to się przywiąże. Nie uwolnisz się od niej, tak jak ode mnie.

Oboje się rozśmiali. Potem wstali i ruszyli z powrotem do stacji pomp jeden utykając na lewą nogę, drugi na prawą. A między nimi, ledwo dotykając mokrymi łapkami ziemi, dreptała kotka, nie odstępując na krok swojego wybawcy.

Idź do oryginalnego materiału