W małym gabinecie weterynaryjnym powietrze było gęste od niewypłakanych łez, a białe ściany zdawały się pochłaniać każdy dźwięk jak śnieg pochłania kroki. Sufit wisiał nisko, przygniatając ramiona tych, którzy przyszli pożegnać się na zawsze. Chłodne światło jarzeniówek rzucało cienie, które szeptały o nieuchronności.
Na metalowym stole, przykrytym starą kratkowaną narzutą, leżał Burek, owczarek podhalański. Kiedyś potężny, dumny, gotów bronić swojego pana do ostatniego tchu, teraz był tylko cieniem dawnej chwały. Jego łapy, które niegdyś zostawiały ślady w górskich śniegach, uszy wyczulone na szelest gałęzi, sierść pachnąca deszczem i wiatrem wszystko to odchodziło w przeszłość. Oddychał ciężko, jakby każdy wdech wymagał nadludzkiego wysiłku, ale w jego zamglonych oczach wciąż tliła się iskra świadomości.
Przy stole stał Krzysztof, mężczyzna, który jako chłopiec przyniósł Burka do domu w kartonie po butach. Jego dłoń drżała, ale nie przestawała głaskać psa za uchem, jakby chciała zapamiętać na zawsze ciepło tej sierści. W kącikach oczu błyszczały łzy, które nie śmiały spaść, by nie zniszczyć tej kruchej chwili.
Byłeś moim przyjacielem bratem światłem szepnął ledwo słyszalnie, jakby bał się naruszyć ciszę. Podnosiłeś mnie, gdy myślałem, iż już nic nie zostało. Wybacz, jeżeli nie zawsze umiałem cię ochronić
Burek, jakby rozumiał każde słowo, uniósł powieki i wtulił pysk w dłoń Krzysztofa. To nie był odruch to było wyznanie. *Kocham cię. Pamiętam. Jestem przy tobie.*
Krzysztof przytulił czoło do łba psa. Przed oczami przemknęły wspomnienia: górskie wędrówki, ogniska, noce pod namiotem, deszczowe spacery, zimowe zawieje. Wszystko stopiło się w jedno wdzięczność.
Weterynarz i jej asystentka stali z boku, bezradni. Młoda kobieta gwałtownie otarła policzek, nie mogąc powstrzymać emocji. choćby serca przyzwyczajone do cierpienia nie były przygotowane na taką siłę miłości.
I wtedy stało się coś niepojętego. Burek, drżąc, uniósł łapy i objął nimi szyję Krzysztofa. To nie był odruch to było pożegnanie. Podziękowanie. Obietnica.
Kocham cię szlochał Krzysztof, ściskając psa. Zostaniesz ze mną na zawsze, słyszysz? Na zawsze
Weterynarz podeszła, trzymając w dłoni strzykawkę z przejrzystym płynem. Jej głos był cichy jak westchnienie:
Kiedy będziesz gotowy
Krzysztof skinął głową.
Odpocznij już, mój bohaterze Odsyłam cię z całą moją miłością.
Dłoń weterynarz uniosła się, gotowa do zastrzyku i nagle zamarła.
Stój! krzyknęła nagle, wpatrzona w Burka.
To, co wydarzyło się potem, sprawiło, iż wszyscy w gabinecie zapomnieli oddychać
Gdy igła dotknęła skóry psa, Burek gwałtownie westchnął. Jego oczy rozbłysły, oddech się wyrównał. Weterynarz i asystentka oniemieli pies wciąż walczył.
Krzysztof zerwał się na równe nogi: Nie przerywamy. On chce żyć będę walczył razem z nim. Zabrał Burka do domu, przygotował miękkie posłanie, podawał leki i masował go z cierpliwością, jakiej nauczył się od niego samego. Z dnia na dzień Burek odzyskiwał siły, a światło wróciło do jego oczu. Pewnego ranka sam wstał, chwiejnie, ale z determinacją. Krzysztof płakał to był cud większy niż wszystko.
Wspomnienia wróci