Pies już niemal się poddał, gotów opuścić ten okrutny świat…

polregion.pl 1 dzień temu

Drogi Dzienniku,

Prawie już nie zależy mi na niczym, wydaje się, iż szykuję się do odejścia z tego okrutnego świata

Olga od lat mieszkała w małym domku na skraju wsi Koczkowo. Kiedy ktoś mawiał, iż jest samotna, uśmiechałam się i odpowiadałam: Czyżby? Nie, proszę, mam ogromną rodzinę! Kobiety ze wsi skinęły łagodnie głowami, ale gdy odwróciłam się, wymieniły spojrzenia i przycisnęły palcami czoła, mrucząc pod nosem o rodzinie, której nie ma męża, dzieci, a jedynie zwierzęta. To właśnie te cztery łapki i skrzydła liczyłam za najbliższych. Nie przejmowałam się tym, co mówią, iż zwierzęta trzyma się wyłącznie po to, by przynosiły pożytek krowa na mleko, kurczaki na jaja, pies na stróżowanie, kot na łapanie myszy. U mnie w domu pachniało pięć kotów i cztery psy, które spędzały zimy w cieple wnętrza, a nie w podwórzu, co budziło zdziwienie sąsiadów.

Ich zdziwienie wymienialiśmy cicho między sobą, wiedząc, iż kłótnia z dziwaczną sąsiadką nic nie da. Na wszelkie uwagi jedynie się śmiałam: Nie ma sprawy, mamy już dom, a oni mają ulice.

Pięć lat temu moje życie zerwało się w jednej chwili straciłam wtedy męża i syna. Wracali z połówku, gdy na drodze nieoczekiwanie wypadła załadowana ciężarówka. Po chwili szoku zrozumiałam, iż nie mogę dalej mieszkać w mieszkaniu, w którym każdy kąt przypominał o utraconych. Nie do zniesienia było przechodzić po tych samych ulicach, wchodzić do znanych sklepików i spotykać się ze współczującymi spojrzeniami.

Po pół roku sprzedałam dom i wraz z kotką Dusą wstąpiłam na wieś, kupując małe gniazdko na skraju Koczkowa. Lato spędzałam w ogrodzie, zimą pracowałam w stołówce w ośrodku. Stopniowo przychodzili do mnie nowi podopieczni: ktoś prosił o okruchy przy dworcu, ktoś wędrował przy stołówce w poszukiwaniu pożywienia. Tak powstała moja rodzina z istot, które kiedyś były samotne i zranione. Ciepłe serce Olgi leczyło ich rany, a one odwdzięczały się lojalnością i miłością.

Karmiłam ich, choć bywało ciężko. Wiedząc, iż nie mogę przyjąć zwierząt w nieskończoność, wielokrotnie obiecywałam sobie: już nigdy nie wezmę więcej. Jednak w marcu przyszedł luty w postaci surowego, mroźnego śniegu, a w nocy wiało przenikliwym wiatrem.

Tamtego wieczoru spieszyłam się na ostatni autobus do wioski. Przed weekendem po zmianie wpadłam do sklepu, kupiłam jedzenie dla siebie i zwierząt, a później wzięłam pożywienie z stołówki. Ciężkie torby ciągnęły ręce, szłam, myśląc tylko o cieple domu. Gdyby nie serce, które bije jak w bajce, nie zatrzymałabym się przed przystankiem. Kilka kroków przed przystankiem zobaczyłam pod ławką leżącego psa. Patrzył prosto w mnie, ale jego wzrok był matowy, szklany. Śnieg pokrył jego ciało widocznie leżał tam już niejedną godzinę. Przechodnie owinięci szalikami mijali go obojętnie. Czy naprawdę nikt tego nie zauważył? mruczało w mojej głowie.

Czułam, jak w środku wszystko się kurczy. Zapomniałam o autobusie i o własnych obietnicach, podbiegłam, rzuciłam torby i wyciągnęłam rękę. Pies powoli mrugnął. Dzięki Bogu, żywy! westchnęłam z ulgą. Ruszaj, kochana, wstawaj

Zwierz nie ruszało się, ale też nie opierało się, gdy ostrożnie wyciągałam go spod ławeczki. Wydawało się, iż już mu wszystko jedno był gotów odejść z tego okrutnego świata

Nie pamiętam, jak udało mi się dźwigać dwie ciężkie torby i jednocześnie trzymać psa na rękach. Wnętrze przystanku przyjąłem w rogu i zacząłem energicznie masować i ogrzewać szczupłe ciałko, przytulając kolejno jego zmarznięte łapki.

No co, kochana, już się podnosimy, przed nami jeszcze dom szepnęłam. Zostaniesz naszą piątą psinką, żeby liczba się zgadzała.

Z torby wyciągnęłam klopsik i podałam go zmarzniętemu gościowi. Najpierw odwrócił się obojętnie, ale po chwili, gdy trochę się ogrzał, zmienił zdanie: oczy zabłysły, nozdrza drgnęły i przyjął posiłek.

Po godzinie stałam już z Milą tak nazwałam psa przy drodze, machając ręką w nadziei na zatrzymanie samochodu, bo autobus dawno odjechał. Z pasa zrobić udało mi się prowizoryczny obrożek z smyczą, choć nie był to wielki pożytek pies szedł przy mnie, przyciskając się do nóg. Po kilku minutach zatrzymał się samochód.

Dziękuję bardzo! powiedziałam kierowcy. Nie martwcie się, wezmę psa na kolana, nie pobrudzi nic. Nie ma sprawy odparł kierowca. Niech usiądzie na siedzeniu, nie jest już mały.

Mila drżąc przytuliła się do mnie i razem usiedliśmy na moich kolanach. Teraz jest cieplej uśmiechnęłam się.

Kierowca skinął głową, podgasił silnik i zwiększył ogrzewanie. Jeździliśmy w milczeniu: ja, zapatrzona w wirujące płatki śniegu w świetle reflektorów, tuliłam nową podopieczną, a mężczyzna ukradkiem spoglądał na zmęczony, ale spokojny profil pasażerki. Domyślił się, iż znalazłam psa i jedziemy go do domu.

Pod domem kierowca pomógł mi nieść torby. Bałagan przy bramie był tak wysoki, iż musiał go popchnąć barkiem. Zardzewiałe zawiasy nie wytrzymały bramka runęła na bok. Nic się nie stało westchnęłam. Już dawno trzeba było to naprawić.

Z domu rozległo się wesołe szczekanie i miauczenie. Pobiegłam do drzwi, wypuściłam całą moją rozmaitość futrzaków na podwórze. No co, czekaliście na mnie? przywitałam Milę, która wyjrzała spod moich nóg.

Psy machały ogonami, węszyły torby, które trzymał mężczyzna. Co my tu robimy w mrozie? odgadłam. Wejdźcie do domu, jeżeli nie boicie się takiej dużej rodziny. Może herbata? Odmówił gość. Karmić własne, bo już się tęsknią.

Następnego dnia, bliżej południa, usłyszałam pukanie w ogrodzie. Założywszy kurtkę, wyszłam i zobaczyłam wczorajszego kierowcę. Już naprawiał nowe zawiasy przy bramie, obok leżały narzędzia. Dzień dobry! uśmiechnął się. Złamałem wam bramę, więc przyjechałem naprawić. Nazywam się Wojciech, a panie? Ja?

Moja futrzasta rodzina otoczyła gościa, wąchając i machając ogonami. Mężczyzna usiadł, by pogłaskać ich. Ola, wejdź do domu, nie marznij. Zaraz skończę i z przyjemnością wypiję herbatę. A przy okazji, w samochodzie jest ciasto i kilka smakołyków dla waszej wielkiej rodziny.

Tak, drogi Dzienniku, los potrafi przyjść w najzimniejszy dzień z ciepłym sercem i nowymi przyjaciółmi. Zapisuję to, by nie zapomnieć, iż choćby w największym mrozie można znaleźć powód do uśmiechu.

Idź do oryginalnego materiału