Pewnego razu w opuszczonym domu zamieszkała młoda kobieta…

1 tydzień temu

Pewnego razu w opuszczonym domu na skraju wsi zamieszkała młoda kobieta…
Wieś nie lubiła obcych. Ludzie zaniepokoili się i wezwali dzielnicowego. Ten przyjechał, sprawdził dokumenty i uspokoił wszystkich, iż to daleka krewna babci Zofii, która zmarła kilka lat temu w wieku dziewięćdziesięciu sześciu lat. *„Odkąd pamiętamy, babcia Zosia nie miała żadnej rodziny, choćby dzieci”* – dziwili się wszyscy.

A młoda kobieta zaczęła się urządzać. Wykopała kilka grządek na zaniedbanym ogródku i coś posadziła. Ludzie się śmiali. Kto sadzi warzywa w środku lata? Ale niedługo na grządkach pojawiły się zielone pędy. I to jakie! *„To nie bez pomocy złych mocy”* – zdecydowali wieśniacy. I tak przylgnął do niej przydomek „wiedźma”.

Unikała ludzi, nic o sobie nie opowiadała, żyła w odosobnieniu. A tajemnice, jak wiadomo, budzą ciekawość, rodzą plotki i domysły. niedługo po wsi rozeszły się pogłoski, iż uciekła z miasta od nieszczęśliwej miłości, zabierając ze sobą kosztowności bogatego kochanka. I tak schowała się z nimi w zapadłej wiosce.

A potem u jednej z kobiet dziecko zsiniało i zaczęło się dusić. Gdzie biec? Do szpitala dziesięć kilometrów, a w biały dzień i samochodu nie złapiesz. Kobieta pobiegła z dzieckiem do Marysi-wiedźmy. Ta chwyciła malucha, potrząsnęła nim do góry nogami, stuknęła w plecy, i z ust chłopca wyskoczyła część zabawki.

Po tym zdarzeniu zaczęli Marysię szanować, ale też się jej bano. A Mikołaj pokochał ją. Matka ryczała: *„Dziewcząt młodych pełno, a on się do starszej kobiety przyczepił”*. Nieraz stawała pod domem Marysi i wrzeszczała, iż ta zaczarowała jej syna, napoiła czarodziejskim napojem. Mikołaj prowadził płaczącą matkę do domu, a sam wracał do Marysi.

I żyli zakochani, nie zważając na plotki. Po roku Marysia urodziła córeczkę Olę. A po trzech latach – drugą, Zosię. Ludzie dali im spokój. Własnych kłopotów mieli aż nadto.

Pewnego dnia po gwałtownej burzy zaciekał dach, i Mikołaj poszedł go naprawić. Schodząc, poślizgnął się i spadł, mocno się potłukł. Marysia przywiozła lekarza z powiatu. Ten obejrzał go i powiedział, iż trzeba natychmiast zawieźć Mikołaja do miasta. Marysia dogadała się z samochodem, zawiozła go do szpitala, a sama wróciła do dzieci.

Miesiąc później przed jej domem zatrzymał się samochód, wyniesiono z niego wózek inwalidzki, w którym posadzono Mikołaja. Miał złamany kręgosłup, nie mógł chodzić. Ktoś powiedział, iż to kara dla Marysi za rzucenie uroku.

Marysia wyprowadzała Mikołaja na ganek, a sama tuliła się do niego. Nie porzuciła go, opiekowała się, kochała. A przed taką miłością plotki są bezsilne. choćby szeptano, iż go leczyła i iż lada dzień Mikołaj wstanie na nogi.

Siedział na ganku i wycinał z drewna różne zwierzątka dla dzieci, plecionki robił. Zręcznie mu szło. A mężczyźni mu zazdrościli. Nie wiadomo czemu, ale zazdrościli – *„Babka go na rękach nosi, wokół niego tańczy. Też bym tak chciał”*.

Miłość, jak wiadomo, czyni cuda. I rzeczywiście, Mikołaj zaczął powoli próbować wstawać. Pewnego dnia siedział na ganku, coś majstrował, a nóż upadł i stoczył się po schodach. Marysia akceptowała w ogrodzie. Mikołaj postanowił spróbować zejść po nóż. Wstał, ale nie utrzymał równowagi, spadł ze schodów. Koło ganka stała kosa. Marysia kosiła trawę na podwórku, ale nie zabrała narzędzia. Najwyraźniej Mikołaj zahaczył o nią podczas upadku, bo wbiła mu się w szyję.

Marysia bardzo rozpaczała po Mikołaju. Myśleli, iż położy się z nim do grobu. Córki ledwo odciągnęły ją od trumny.

Została sama. Ani emerytury męża, ani choćby drobnych zarobków z plecionek i zabawek. A jednak żyli, nie żebrali. Szeptano, iż Marysia sprzedaje skradzione klejnoty.

Po szkole starsza Ola wyjechała do miasta, nauczyła się zawodu fryzjera. Przyjeżdżała na wieś w weekendy, a ludzie przychodzili do niej strzyc się lub przyprowadzali dzieci. Płacili produktami.

Bez męża na wsi żyje się źle. Dom wymaga pilnowania. Zwłaszcza taki stary jak Marysi. Mężczyźni pomagali czasem płot naprawić, dach załatać – w nadziei na wdzięczność. Ale Marysia przyjmowała pomoc, karmiła, stawiała wódkę, do łóżka jednak nikogo nie wpuszczała.

Raz zazdrosne kobiety przyszły pod dom Marysi, domagając się, by podzieliła się z nimi sekretami swojej młodości. Tyle lat minęło, a ona się nie zmieniła. *„Niech i brylantami się podzieli, bo spalimy ją razem z domem”*.

Czy prawda, czy nie, ale mówią, iż wyszła do nich Marysia sczerniała i posiwiała. Kobiety odskoczyły. Jak to możliwe, żeby się tak od razu postarzeć? *„Wiedźma to i jest”*. Odstąpiły od grzechu.

Strata ukochanego nadwyrężyła zdrowie Marysi. Często chorowała. Nie wychodziła dalej niż do ogrodu. Do sklepu posyłała młodszą córkę.

A Zosia wyrosła na śmiałą i ładną. Maturę miała tuż-tuż, a myślała tylko o tańcach. Pewnego wieczoru zbierała się do klubu, ale Marysia nakrzyczała, nie puściła. Sąsiedzi słyszeli, jak się kłóciły.

Jadwiga widziała, jak Zosia wyskoczyła z domu jak piłka z wody i pobiegła do klubu. W środku nocy usłyszała pukanie w okno. Mieszkała obok Marysi. Swoją drogą, to nie bez jej udziału plotki o wiedźmie się roznosiły.

Wypadła Jadwiga w nocnej koszuli, chciała zwymyślać dziewczynę, iż prawie szyby wybiła. A ta ryczała jak bóbr i powtarzała tylko: *„Mama… Mamusia…”*, pokazując na dom. Jadwiga zrozumiała, iż stało się nieszczęście, poszła do Marysi. Ta leżała przy piecu już zimna, na skroni zaschnięta krew.

Przyprowadziła męża, położyli ją na łóżku, aZosia spojrzała na spopielałe resztki domu, westchnęła ciężko i odwróciła się, by już nigdy nie wrócić do tej przeklętej wsi.

Idź do oryginalnego materiału