Pewnego razu w opuszczonym domu na skraju wioski zamieszkała młoda kobieta…

1 dzień temu

Pewnego dnia w opuszczonym domu na końcu wsi zamieszkała młoda kobieta… Wieśniacy nie byli zadowoleni z przybyszów. Zaniepokojeni, zawiadomili dzielnicowego. Ten przyjechał, sprawdził dokumenty i uspokoił wszystkich, tłumacząc, iż to daleka krewna babci Bronisławy, która zmarła kilka lat temu w wieku dziewięćdziesięciu sześciu lat. „Odkąd ją znamy, babcia Bronia nigdy nie miała rodziny, choćby dzieci” – dziwili się ludzie.

Młoda kobieta zaczęła się urządzać. Przekopała kilka zaniedbanych grządek i coś posadziła. Wieśniacy się śmiali – kto zakłada ogródek w środku lata? Ale niedługo pojawiły się pierwsze pędy, i to jakie! „Na pewno nie obeszło się bez pomocy nieczystych sił” – zdecydowali. I tak przylgnęło do niej przezwisko „czarownica”.

Unikała ludzi, nie opowiadała o sobie, żyła w odosobnieniu. A tajemnice, jak wiadomo, budzą ciekawość, plotki i domysły. niedługo po wsi rozeszła się wieść, iż uciekła z miasta przed nieszczęśliwą miłością, przywłaszczywszy sobie kosztowności bogatego kochanka. I tak schowała się z nimi w zapadłej wsi.

Aż tu nagle jedno z dzieci miejscowej kobiety zrobiło się sine i zaczęło się dusić. Gdzie biec? Do szpitala dziesięć kilometrów, a i samochodu w biały dzień nie złapiesz. Kobieta pobiegła z dzieckiem do Marysi-czarownicy. Ta chwyciła malca, potrząsnęła nim do góry nogami, stuknęła w plecy – i z ust chłopca wyskoczyła część zabawki.

Od tego momentu Marysię szanowano, ale i obawiano się jej. A jednak pokochał ją niejaki Wojtek. Jego matka lamentowała: „Dziewcząt młodych pełno, a on się do dojrzałej baby ciągnie”. Potrafiła stanąć przed domem Marysi i wrzeszczeć, iż ta zaczarowała jej syna, opiła go czarodziejskim napojem. Wojtek odprowadzał płaczącą matkę do domu, by zaraz wrócić do Marysi.

I żyli sobie zakochani, nie zważając na plotki. Po roku Marysia urodziła córkę Olę, a po trzech latach – jeszcze jedną, Zosię. Ludzie dali im spokój – swoich zmartwień mieli po uszy.

Pewnego dnia, po gwałtownej burzy, zaciekał dach. Wojtek wspiął się, by go naprawić. Schodząc, poślizgnął się i upadł, ciężko raniąc się. Marysia sprowadziła lekarza z powiatu. Ten stwierdził, iż trzeba Wojtka natychmiast zawieźć do miasta. Marysia zorganizowała transport, odstawiła go do szpitala, a sama wróciła do dzieci.

Miesiąc później przed jej domem zatrzymał się samochód. Wyniesiono z niego wózek inwalidzki, w którym osadzono Wojtka – złamał kręgosłup, nie mógł chodzić. Niektórzy komentowali, iż to kara dla Marysi za rzucony urok.

Marysia wyprowadzała Wojtka na ganek, tuląc się do niego. Nie porzuciła go, opiekowała się nim, kochała. A wobec takiej miłości plotki są bezsilne. Mówiono nawet, iż go leczy, i iż lada moment Wojtek znów stanie na nogi.

Siedział na ganku, rzeźbił w drewnie zwierzątka dla dzieci, plecionki robił. Zręcznie mu szło. A miejscowi zazdrościli. Komu? Niby czemu, ale zazdrościli – no bo baba nosi go na rękach, kręci się wokół niego. Żeby tak im…

Miłość czyni cuda. I rzeczywiście, Wojtek zaczął powoli próbować wstawać. Pewnego dnia siedział na ganku, coś majsterkował, gdy nóż upadł mu i stoczył się po schodach. Marysia była akurat w ogrodzie. Wojtek postanowił spróbować zejść i podnieść nóż. Wstał, ale stracił równowagę i spadł ze schodów. Koło ganku stała kosa – Marysia kosiła trawę, ale nie schowała narzędzia. Najwyraźniej Wojtek zahaczył o nią podczas upadku, bo wbiła mu się w szyję.

Marysia bardzo przeżyła śmierć Wojtka. Myśleli, iż pójdzie za nim do grobu. Córki ledwo oderwały ją od trumny.

Została sama. Bez mężowskiej emerytury, bez jego skromnego zarobku na wyplatanych koszykach i zabawkach. A jednak żyły, nie żebrząc. Plotkowano, iż Marysia sprzedaje skradzione klejnoty.

Po skończeniu szkoły starsza Ola wyjechała do miasta, nauczyła się zawodu fryzjerki. Przyjeżdżała na weekendy, a wieśniacy przyprowadzali się do niej na strzyżenie – płacili w naturze.

Bez męża na wsi trudno żyć. Dom wymaga ciągłej uwagi, zwłaszcza tak stary jak Marysi. Chłopi pomagali – raz płot naprawić, raz dach załatać, licząc na wdzięczność. Ale Marysia pomoc przyjmowała, karmiła, wódkę stawiała, do łóżka jednak nie wpuszczała.

Pewnego dnia zazdrosne baby przyszły pod dom Marysi, żądały, by podzieliła się sekretami swej młodości. Tyle lat minęło, a ona się nie starzała. Niech i diamenty odda, bo spalą ją razem z chałupą.

Czy to prawda, czy nie – ale opowiadano, iż Marysia wyszła do nich sczerniała i posiwiała. Baby odskoczyły. Jak to możliwe, żeby w jednej chwili się zestarzeć? Czarownica, no nie? Uciekły, póki coś gorszego nie zobaczyły.

Śmierć ukochanego nadwyrężyła zdrowie Marysi. Często chorowała, nie wychodziła dalej niż do ogrodu. Do sklepu wysyłała młodszą córkę.

A Zosia wyrosła na piękną i rezolutną. Maturę miała tuż-tuż, a myślała tylko o tańcach. Pewnego wieczoru wybierała się do klubu, ale Marysia wpadła w szał i nie puściła. Sąsiedzi słyszeli ich głośną kłótnię.

Stefania widziała, jak Zosia wybiegła z domu jak piłka z wody i pomknęła do klubu. W środku nocy usłyszała pukanie w okno – mieszkała obok Marysi. To głównie za jej sprawą rozchodziły się plotki o czarownicy.

Wyskoczyła w nocnej koszuli, chciała zwymyślać dziewczynę, iż mało szyby nie wybiła. A ta szlochała jak bóbr i powtarzała tylko: „Mamo… Mamuś…” – wskazując na dom. Stefania zrozumiała, iż stało się nieszczęście, i poszła do Marysi. Leżała już przy piecu, zastygła, zeZosia i Ola spotkały się wiele lat później przypadkiem na targu w Krakowie, ale minęły obok siebie, nie poznając się, bo przecież złoto i diamenty, choć lśniące, nie potrafią zastąpić tego, co najcenniejsze — rodzinnej miłości.

Idź do oryginalnego materiału