Owocowe Losy: Powrót do Korzeni

6 dni temu

Jabłka przeznaczenia: Powrót do domu

Maria Kowalska stała w swoim ogrodzie w Zagajewie, spoglądając na jabłonie uginające się pod ciężarem owoców. Tegoroczny plon był wyjątkowy. Jabłka – czerwone, złote, z rumieńcami – spadały na ziemię, napełniając powietrze słodkim aromatem. Nie próbowała ich choćby zbierać, bo i komu miałaby je dać?

We wsi prawie nie zostało mieszkańców. Młodzi wyjechali do miasta za lepszym życiem, a starszych można było policzyć na palcach. Zimą w Zagajewie światła paliły się tylko w czterech, może pięciu domach.

– O czym tak dumasz, Kowalska? – odezwał się głos za jej plecami. – Nie zmieniłaś zdania o wyjeździe?

To Helena, sąsiadka, przyszła z wózkiem po jabłka.

– To ty, Helu? – westchnęła Maria. – Bierz, bierz jabłka. Chociaż twojej kozie się przydadzą. Zabieraj, ile uniesiesz… Zmienić zdanie? Chciałabym, ale syn już dogadał sprzedaż domu, choćby zadatek wzięli.

– Szkoda cię stracić – pokiwała głową Helena. – Kto tu teraz zamieszka? Nie wiadomo, jacy ludzie przyjdą. I tak pewnie tylko na lato, takie letniki.

Zamilkła i zaczęła zbierać jabłka. Maria, patrząc na nią, cicho powiedziała:

– A plon taki piękny! Nie pamiętam podobnego. Tylko się wybierałam, a mój sad, ziemia – jakby mnie trzymały… Boże, jak ciężko było podjąć decyzję. I wciąż nie wiem, po co to robię.

– Synowi będzie wygodniej – odparła Helena. – Nie będzie musiał się tu tłuc, wszystko pod ręką: sklepy, lekarze. I pracy mniej – ani drzewa, ani ogród.

– Prawda – zgodziła się Maria, ale głos jej zadrżał. – Tylko moja dusza tu zostanie. Rozumem wiem, ale serce nie puszcza. Helu, zostawiam ci kota Mruczka i psa Burka. Dopilnujesz, aż się ogarnę? Mruczka może zabiorę do miasta, ale Burek jest stary, w bloku mu nie miejsce. Ot, bieda…

– Nie martw się, Mario – skinęła Helena. – Jutro zabiorę Burka do siebie, a Mruczek sam przybiegnie, spryciarz z niego. Tylko nie spóźnij się na autobus. Może jeszcze się zobaczymy. A przyjedź w gości, obiecujesz?

– Tak, tak… – mruknęła Maria. – Torbę spakowałam, resztę syn zabierze w weekend.

Obejrzała dom po raz ostatni, zatrzymała się przy kuchni, gdzie stała stara piec. Łzy zasłaniały jej oczy, ale czas naglił. Wyszła na drogę i usiadła na przydrożnym pniu.

Wkrótce nadjechał mały autobus, skrzypiąc i pobrzękując. Maria, zamieniwszy kilka słów z kierowcą, usiadła przy oknie. Była jedyną pasażerką – Zagajewo było krańcową stacją.

Droga, jak zwykle, była wyboista. Po deszczach dziury wypełniły się wodą, i autobus wlókł się powoli. Nagle na jednym z wybrzuszeń rozległ się głuchy zgrzyt – i pojazd stanął. Kierowca, mrucząc coś pod nosem, wysiadł.

– Co się stało? – krzyknęła Maria, wychylając się przez okno.

Kierowca, przykucnąwszy przy kole, pokręcił głową:

– Źle, trzeba wezwać pomoc, inaczej tu przenocujemy.

Zaczął dzwonić, a Maria, ku swojemu zdziwieniu, poczuła ulgę. Wysiadła i powiedziała:

– Nie odjechaliśmy daleko, wrócę do domu. jeżeli pomoc nie nadjedzie, przyjdź na noc do wsi. Już późno.

– Za godzinę, półtorej będą – odparł kierowca. – Może zaczekasz? Choć naprawa potrwa.

– Nie, nie będę czekać – odcięła Maria. – Dwa kilometry do domu, przejdę.

– Dasz radę? – zwątpił.

– A jakże! – uśmiechnęła się. – Niegorsze drogi chodziłam – na grzyby czy do sąsiedniej wsi po chleb.

Ruszyła żwawo w stronę Zagajewa. Torba w ręku zdawała się lżejsza, a serce śpiewało z radości. Helena, wracając z wózkiem, dostrzegła ją na drodze.

– O rety! – zawołała. – Co to ma znaczyć?

– To, iż dom mnie nie wypuścił – roześmiała się Maria. – Zaraz zadzwonię do syna, by nie czekał. Autobus zepsuł się za wsią, coś z kołem. Znasz nasze dziury.

– No to świetnie! – ucieszyła się Helena. – Chodź na kolację. U ciebie pusto, a u mnie gorące. Pogadamy.

Burek, zobaczywszy panią, zaszczekał radośnie i zamerdał ogonem. Mruczek wślizgnął się do domu prosto do swojej miski.

Maria postawiła torbę i powiedziała głośno:

– Boże, przebacz mi! Co ja wyprawiam? Nigdzie nie jadę, koniec.

Mruczek odpowiedział cichym miauknięciem.

– Ty za Boga odpowiadasz, Mruczek? – uśmiechnęła się Maria. – Czy moją decyzję popierasz?

Kot otarł się o jej nogi i wskoczył na kolana.

– Poczekaj, muszę zadzwonić do Wojtka, żeby się nie martwił – powiedziała, wybierając numer.

– Wojtek, słuchaj, autobus się zepsuł… Tak, zaraz za wsią. Widocznie nie ma przeznaczenia, żebym jechała. Już jestem w domu. Nie czekaj, nie przyjadę. Nie, nie kłamię, coś z kołem. Jechałam sama. I wiesz co? Zostaję. Przepraszam, synku. Odmów kupcom, wyjaśnij.

– Mamo, na pewno? – spytał Wojciech. – Akurat chciałem ci powiedzieć: kupcy dziś się wycofali. Wyobrażasz? I zadatku nie zabrali, zostawili parę stówek jako odszkodowanie.

– To dobrze! – zaśmiała się Maria. – Więc nie sprzedam domu. Teraz już wiem na pewno.

– No dobrze, później to ogarniemy – westchnął Wojciech.

– Co tu ogarniać? Gdzie się urodziłeś, tam żyjesz – odparła Maria. – Wybacz mi, synu.

– Cóż, trudno z tobą walczyć – uśmiechnął się. – Za te pieniądze kupimy drewna na dwie zimy. Jutro zamówię.

– Świetnie! – ucieszyła się Maria. – Czekam na ciebie z drewnem. Pójdę powiedzieć Helenie, iż zostaję.

Helena z mężem Tadeuszem przygotowywali kolację. Usłyszawszy wiadomość, cieszyli się jak dzieci.

– Z tej okazji trzeba wznieść toast – oznajmił Tadeusz, podnosząc kieliszek. – DosyMaria spojrzała na zachodzące słońce i pomyślała, iż czasem los daje nam znaki – wystarczy tylko umieć je dostrzec.

Idź do oryginalnego materiału