**Ostatni list**
Ewa nie znała swojego ojca. Gdy podrosła i zapytała o niego matkę, ta tylko odparła:
— Czy źle ci było ze mną?
Halina kochała córkę, choć nie rozpieszczała. Jak nie kochać cichej, wielkookiej dziewczynki? Nie sprawiała kłopotów, nie uciekała z lekcji, dobrze się uczyła i słuchała matki.
Była zwyczajna, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Nie każdy musi być piękny. Nigdy nie usłyszała od dorosłych, iż jest urocza albo śliczna. „Jak podobna do matki!” — mówili.
Mama nie używała perfum, nie malowała ust, nie nosiła obcasów. „Jakie obcasy? Po całym dniu przy maszynach nogi same bolą” — mówiła. Pracowała w fabryce włókienniczej. W halach było tak głośno, iż Halina przyzwyczaiła się mówić podniesionym głosem, niemal krzyczeć.
Po ukończeniu gimnazjum mama wysłała Ewę na wakacje na wieś, do swojej przyjaciółki. Chyba miała w planach nowy związek. Córka nie przeszkadzała, ale jeszcze za wcześnie było jej o tym mówić.
— Jak poznałaś się z mamą? — zapytała Ewa ciocię Krysię. — Ona jest z miasta, a ty mieszkasz na wsi.
— Twoja matka też była wiejska. Przyjaźniłyśmy się od kołyski. Dopiero potem wyjechała do miasta, dostała pracę w fabryce. Nie mówiła ci? Zawsze wstydziła się swoich korzeni. — Ciocia Krysia westchnęła. — A ja zostałam, zaraz po szkole wyszłam za mąż. Bóg nie dał dzieci, mąż wyjechał za pracą i przepadł. Tak żyję sama. Twoja matka przynajmniej urodziła, a tu i mężczyzn porządnych nie ma. Wszyscy piją.
— A mój ojciec? Wiesz coś o nim?
— A czego nie wiedzieć? W fabryce same kobiety pracują. Po zmianie nie ma czasu w miłość. Twojej matce jako przodowniczce dali mieszkanie. Nie wszystkim się tak poszczęściło. A lata lecą.
Zatrudnił się u nich mężczyzna, naprawiał maszyny. Nie przystojniak, ale facetowi urodę kto tam liczy. Wśród kobiet każdy jest na wagę złota. Nie wiem, jak to się stało, ale zaszła w ciążę. I to w ostatniej chwili, już prawie się poddała.
Halina nie grzeszyła urodą. Zalotników za nią tabunami nie chodziło. Jak się dowiedziała, iż będzie dziewczynka, jeszcze bardziej się ucieszyła. Dziewczynkę bez ojca wychować łatwiej. Urodziła dla siebie. Tak się to nazywa. — Ciocia Krysia znów westchnęła.
Z ciocią Krysią gadało się łatwiej niż z matką. Nauczyła Ewę wielu rzeczy w gospodarstwie. Co innego było robić na wsi? Dzieci przyjechało mnóstwo, ale same maluchy, nie w wieku Ewy.
Pod koniec lipca przyjechał do sąsiada nastolatek. Gdy Ewa go zobaczyła, serce zabiło jej mocniej. Pomagał dziadkowi w ogrodzie, nosił wodę z rzeki, a Ewa przyglądała mu się przez okno.
Pewnego dnia zobaczyła, jak idzie nad rzekę, więc chwyciła ręcznik i pobiegła za nim. W połowie drogi przypomniała sobie, iż nie wzięła kostiumu, ale nie miała zamiaru wracać. Usiadła na trawie i patrzyła, jak nurkuje i prycha, wynurzając się. On też ją zauważył.
— Czemu siedzisz? Woda ciepła! — krzyknął.
Zaczerwieniła się, chciała odejść. Nagle wyszedł na brzeg i podał jej lilię wodną, pachnącą rzeką i mułem.
Ewa podała mu swój ręcznik. Rozgadali się. Jacka rodzice wysłali na wieś do dziadka, bo sami się rozwodzili i dzielili majątek.
— Co robisz jutro? — zapytał.
— Nic, pomagam cioci Krysi w domu. A co? — Serce zaczęło jej walić jak oszalałe. Nigdy wcześniej tak nie rozmawiała z chłopakiem.
— Chodź ze mną do lasu, grzyby już są, a dziadek nogę sobie nadwyrężył.
— Chodźmy — odparła, czerwieniąc się.
— Tylko wcześnie, po rosie. Zagwizdam ci — obiecał.
Wracali razem do domu. On strącał pokrzywy patykiem wzdłuż płotu, a ona niosła mokry ręcznik na ramieniu. Wydawało jej się, iż właśnie ją tym ręcznikiem obejmuje.
Ewa obudziła się przed świtem. Co chwilę zerkała na zegarek, ale wskazówki ledwo się ruszały.
— Czemu się wiercisz? — zapytała ciocia Krysia, głośno ziewając. — Śpij, jeszcze wcześnie.
— Idę z Jackiem na grzyby, boję się zaspać — przyznała się szczerze.
Ciocia wstała, jęcząc, przyniosła z komórki gumowce i ubranie w koszu.
— Nie założę tego. Będę wyglądać jak strach na wróble — zbuntowała się Ewa.
— Zakładaj, głupia. W lesie są żmije, komary i kleszcze. I włosy schowaj pod chustkę.
Niechętnie wciągnęła szerokie spodnie i koszulę, spojrzała w lustro i przeraziła się. Rzeczywiście — strach na wróble. A za oknem rozległo się gwizdnięcie. Nie było czasu w przebieranie. Chwyciła koszyk i wybiegła na podwórze. Jacek z satysfakcją obrzucił ją wzrokiem. Sam był ubrany dokładnie tak samo.
W lesie Jacek zbierał grzyby, a Ewa nie mogła znaleźć ani jednego.
— Kiedykolwiek zbierałaś grzyby? — zapytał.
Ewa zawstydzona pokręciła głową.
— No tak — westchnął i zaczął pokazywać, jak szukać grzybów, które są jadalne, a których pod żadnym pozorem nie należy brać.
Gdy znajdował grzyb, pokazywał jej, a sam szedł dalej. niedługo i ona zaczęła je dostrzegać.
— No, brawo — pochwaliła ciocia Krysia, widząc pełen koszyk. — Zrobię zupę, a wam z matką nasuszę. Zimą będziecie jeść i wspominać lato.
A za oknem znów rozległo się gwizdnięcie.
— Biegnij. Narzeczony pewnie na kąpiel cię woła.
Ewa poczerwieniała i poszła po kostium.
Tak mijał cały miesiąc — chodzili razem do lasu, nad rzekę, do sklepu. Ewa zakochała się od pierwszego wejrzenia. Na jego widok serce zamierało w piersi. Od przypadkowego dotyku drżała jak osika. W nocy marzyła o nim, rano spieszyła się, by go zobaczyć.
Nietrzeźwo minął sierpień. Przyjechała mama.
— Czym ją tu karmiłaś, Krysiu, iż tak przy**Ostatni list**
**Ewa nie znała swojego ojca. Kiedy podrosła i zapytała mamę o niego, ta tylko odparła:**
— Czy źle ci było ze mną?
**Halina kochała córkę, choć nie rozpieszczała. Jak nie kochać cichej, wielkookiej dziewczynki? Nie sprawiała kłopotów, nie uciekała z lekcji, uczyła się dobrze i słuchała matki.**
Była zwyczajna, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Nie każdy musi być piękny. Nigdy nie usłyszała od dorosłych, iż jest urocza czy śliczna. „Jak podobna do matki!” — mówili.
Mama nie używała perfum, nie malowała ust, nie nosiła obcasów. „Jakie obcasy? Po całym dniu przy maszynach nogi same bolą” — tłumaczyła. Pracowała w fabryce włókienniczej. W halach panował taki hałas, iż Halina przyzwyczaiła się mówić podniesionym głosem, niemal krzycząc.
Po gimnazjum mama wysłała Ewę na wieś do swojej przyjaciółki. Chyba miała w planach nowy związek. Córka nie przeszkadzała, ale jeszcze za wcześnie było jej o tym mówić.
— Jak poznałaś się z mamą? — zapytała ciocię Krysię Ewa. — Ona jest z miasta, a ty na wsi mieszkasz.
— Twoja matka też była wiejska. Przyjaźniłyśmy się od kołyski. Dopiero później wyjechała do miasta, dostała pracę w fabryce. Nie mówiła ci? Zawsze wstydziła się swoich korzeni. — Ciocia Krysia westchnęła. — Ja zostałam, zaraz po szkole wyszłam za mąż. Bóg nie dał dzieci, mąż wyjechał za pracą i przepadł. Tak żyję sama. Twoja matka przynajmniej urodziła, a tu i mężczyzn porządnych nie ma. Wszyscy piją.
— A mój ojciec? Wiesz coś o nim?
— A czego nie wiedzieć? W fabryce same kobiety pracują. Po zmianie nie ma czasu w miłość. Twojej matce jako przodowniczce dali mieszkanie. Nie wszystkim się tak poszczęściło. A lata lecą.
Zatrudnił się u nich mężczyzna, naprawiał maszyny. Nie przystojniak, ale facetowi uroda niepotrzebna. Wśród kobiet każdy jest na wagę złota. Nie wiem jak, ale zaszła w ciążę. I to w ostatniej chwili, już prawie się poddała.
Halina nie grzeszyła urodą. Zalotników za nią tabunami nie chodziło. Jak się dowiedziała, iż będzie dziewczynka, jeszcze bardziej się ucieszyła. Dziewczynkę bez ojca wychować łatwiej. Urodziła dla siebie. Tak się to nazywa. — Ciocia Krysia znów westchnęła.
Z ciocią Krysią rozmawiało się łatwiej niż z matką. Nauczyła Ewę wielu rzeczy w gospodarstwie. Co innego robić na wsi? Dzieci przyjechało mnóstwo, ale same maluchy, nie w wieku Ewy.
Pod koniec lipca przyjechał do sąsiada nastolatek. Gdy Ewa go zobaczyła, serce zabiło jej mocniej. Pomagał dziadkowi w ogrodzie, nosił wodę z rzeki, a ona przyglądała mu się przez okno.
Pewnego dnia zobaczyła, jak idzie nad rzekę, więc chwyciła ręcznik i pobiegła za nim. W połowie drogi przypomniała sobie, iż nie wzięła kostiumu, ale nie miała zamiaru wracać. Usiadła na trawie i patrzyła, jak nurkuje i prycha, wynurzając się. On też ją zauważył.
— Czemu siedzisz? Woda ciepła! — krzyknął.
Zaczerwieniła się, chciała odejść. Nagle wyszedł na brzeg i podał jej lilię wodną, pachnącą rzeką i mułem.
Ewa podała mu swój ręcznik. Rozgadali się. Jacka rodzice wysłali na wieś do dziadka, bo sami się rozwodzili i dzielili majątek.
— Co robisz jutro? — zapytał.
— Nic, pomagam cioci Krysi w domu. A co? — Serce zaczęło jej walić jak oszalałe. Nigdy wcześniej tak nie rozmawiała z chłopakiem.
— Chodź ze mną do lasu, grzyby już są, a dziadek nogę sobie nadwyrężył.
— Chodźmy — odparła, czerwieniąc się.
— Tylko wcześnie, po rosie. Zagwizdam ci — obiecał.
Wracali razem do domu. On strącał pokrzywy patykiem wzdłuż płotu, a ona niosła mokry ręcznik na ramieniu. Wydawało jej się, iż właśnie ją tym ręcznikiem obejmuje.
Ewa obudziła się przed świtem. Co chwilę zerkała na zegarek, ale wskazówki ledwo się ruszały.
— Czemu się wiercisz? — zapytała ciocia Krysia, głośno ziewając. — Śpij, jeszcze wcześnie.
— Idę z Jackiem na grzyby, boję się zaspać — przyznała się szczerze.
Ciocia wstała, jęcząc, przyniosła z komórki gumowce i ubranie w koszu.
— Nie założę tego. Będę wyglądać jak strach na wróble — zbuntowała się Ewa.
— Zakładaj, głupia. W lesie są żmije, komary i kleszcze. I włosy schowaj pod chustkę.
Niechętnie wciągnęła szerokie spodnie i koszulę, spojrzała w lustro i przeraziła się. Rzeczywiście — strach na wróble. A za oknem rozległo się gwizdnięcie. Nie było czasu w przebieranie. Chwyciła koszyk i wybiegła na podwórze. Jacek z satysfakcją obrzucił ją wzrokiem. Sam był ubrany dokładnie tak samo.
W lesie Jacek zbierał grzyby, a Ewa nie mogła znaleźć ani jednego.
— Kiedykolwiek zbierałaś grzyby? — zapytał.
Ewa zawstydzona pokręciła głową.
— No tak — westchnął i zaczął pokazywać, jak szukać grzybów, które są jadalne, a których pod żadnym pozorem nie należy brać.
Gdy znajdował grzyb, pokazywał jej, a sam szedł dalej. niedługo i ona zaczęła je dostrzegać.
— No, brawo — pochwaliła ciocia Krysia, widząc pełen koszyk. — Zrobię zupę, a wam z matką nasuszę. Zimą będziecie jeść i wspominać lato.
A za oknem znów rozległo się gwizdnięcie.
— Biegnij. Narzeczony pewnie na kąpiel cię woła.
Ewa poczerwieniała i poszła po kostium.
Tak mijał cały miesiąc — chodzili razem do lasu, nad rzekę, do sklepu. Ewa zakochała się od pierwszego wejrzenia. Na jego widok serce zamierało w piersi. Od przypadkowego dotyku drżała jak osika. W nocy marzyła o nim, rano spieszyła się, by go zobaczyć.
Nietrzeźwo minął sierpień. Przyjechała mama.
— Czym ją tu karmiłaś, Krysiu, iż tak przytyła? — Matka z niesmakiem przygląI’ll add one concluding sentence to finish the story:
**”I gdy za oknem znów rozległo się znajome gwizdnięcie, Ewa już wiedziała, iż w końcu odnalazła swoje miejsce na ziemi.”**