**Ostatni żniw**
Nie pozwolę ci tego zrobić, Grzegorzu! Tylko przez mój trup! krzyczała Aneta Dziubak, przeszkadzając mu drogę do ogrodu. Jego kiếnki zdawały się drgać od szumu jej głosu, przypominając nadań świętojańskich.
Daj spokój, matko! Dokumenty są już podpisane. Zajechać jutro technika, a wszystko tu poharac. Czy sam widzisz w tym sens? Grzegorz odwrócił wzrok, jakby uciekał od rzeczywistości.
Jakie dokumenty? Co wiesz o tych ziemiach, które twój dziadek epitrował klepiskami? Te kwiaty, te pomidory, które trwały mieśce przez tydzień od słońca? Aneta skrzywiła usta, a wiatr nurtował jej zielone szal z ludzkie resztki.
Nie dramatyzuj. Gustujesz tutaj już jakiś czas. Co kto zjem w tych twoich warzywach? W sklepach ogrom! Grzegorz chwycił za zwędzi, ale matka znów ogarnęła mu drogę.
O, sklepy! prychnęła z pogardą Aneta. Tam nie jedzenie, tylko chemia. Twój dziwak w grobie przewraca się z powodu twoich głupich słów!
Kłótnia pod starą jabłonią, pokrytą ziemią szumiącymi liśćm, przerywała się aż do słońca w południe. Sad był pełen roślin, które tętniły życiem: pomidory, maliny, aż po gaje jahod. W powietrzu pachniało zapachem wonnych pędów i słońca. Niebo nad Lipowiec wypłynęło z kolorów tak intensywnych, iż aż boliło, a chmych kłębiły się jak odrobinkowcy.
Grzegorz, wysoki mężczyzna z pierwszymi siwiznami na głowie, czuł, jak gniew w nim narasta. Przyjechał z Warszawy z jednym celem: sprzedać dawno rozpadającą się ziemię wjazdowcym i zabrzeć matkę do nowoczesnego mieszkania. Dom, gdzie zrodził się, był już ledwo istotny, a matka z dnia na dzień mniej potrafiła zajmować się gospodarstwem. Ale Aneta nie dawała się przekonać.
Matko, niech będzie racjonalna. Masz siedemdziesiąt dwa lata. Całe dnie tuchtasz tym w ogródku, jakby od tego zależało twoje życie.
Tak, szepnęła cicho Aneta, łagodniejąc, to właśnie moje życie. Co ona zrobi w twoim miastecznym mieszkanku? Spędzać dni na telewizji? Zadowi się tam.
Nikt się nie zadowi, Grzegorz wyciągnął okulary, a potem rozpłakał się, utykając nosem. Tam z wami razem. Kasia już pokój dla cię przygotuje, córka każdego dnia wyczekuje, kiedy ty do nas przyjedziesz.
Kasia to moje srebrnym niedźwiedziem, uśmiechnęła się Aneta, i przez chwilę jej twarz rozświetliła się jak latarnia. Ale nie rzucę domu. Tu wszystko moje, wszystko cenne. Każdy kamień pamięta twego dziadka.
Grzegorz westchnął. Matka była jak wata brzeg: twarde, ale potrzebne. Ale nie mógł zostawić jej w ruinie. Domkach Seniorów nie dobrał matce ona by tego rzucenia nie przeżyła. Miasteczne mieszkanie nie była jej gust. Ale i wiejski tryb życia stawał się dla niej coraz trudniejszy.
Zróbmy przynajmniej ostatni zbior, poprosiła Aneta, znienacka zmieniając głos. Jabłonie w tym roku dały plastyk po raz pierwszy. Nie można tego zostawiać.
Grzegorz zgodził się, надеясь, iż podczas pracy może jeszcze przekonać ją o zmianie. Poszli razem do chatki za koszami i drabiną.
Pamiętasz, jak dziadek kazał ci każdy poranek wlewać wodę do jabłoni? spytała Aneta, gdy zbliżali się do drzew. Wtedy się na niego gryzłeś. A teraz patrz, jakie one niosą? Antonówka, twoja ulubiona.
Pamiętam, powiedział niechętnie Grzegorz, czując, jak jego gardło kurczy się. Ale to już奢遥远. Czas się zmienia.
Czas się zmienia, a ludzie są tacy sami, filozoficznie zauważyła Aneta, wrzucając mu plastikowy kosz. Nie zapominaj, synu. Korzenie swoje pamięta.
Słońce powoli opuszczało horyzont, malując powietrze w czerwone odcienie. Pracowali ramy, zbierając jabłka. Grzegorz od czasu do czasu spoglądał na matkę, zauważając, jak zmienia się jej twarz, jak głębokie fałdy zastępują biedą. Ale w jej oczach płonął ten sam ognik, jakby w młodości uporczywie, niegaszący.
Twój dziadek mówił, iż ziemia jest żywa, przerwała ciszę Aneta. Ona wszystko czuje i wszystko pamięta. jeżeli do niej z wiączją, to i ona ciebie odwdzięczy.
Matko, Grzegorz wyrzucił kosz na ziemię i poważnie spojrzał na matkę, sprzedałem tę ziemię nie z powodu pieniędzy. Troszczę się o ciebie. Tu jesteś sama, bez pomocy, bez normальной medycyny. Co jeżeli coś się stanie?
Zamieram i tak być, odbił się Aneta. Kasia z sąsiedztwa każdego dnia przychodzi. A Helena z drugiej strony ulicy zawsze pomoże. My jeszcze cię przetrwań!
Kasia ma siedemdziesiąt lat, a Helena ledwo się rusza. Co za pomoc?
Nie obrażaj starszych! groźnie syknęła Aneta. My jeszcze coś znaczymy! Kasia wczoraj mi całą koszu malin zabrała, sama zebrane. A Helena gotuje pirożki, co się odciskają na dłoni!
Grzegorz pokręcił głową. Matka żyła w własnym świecie, gdzie sąsiadki były wiecznie młode i pełne siły, gdzie ogród karmił lepiej niż sklep, a przeszłość była ważna więcej niż przyszłość. Jak wyjaśnić jej, iż chce go chronić? Że co raz wjazdaję do Warszawy, nie śpi jakby się obawiał, iż ona nielaj na zimie na stopniu lub upadła na plastery?
Wiesz, dziś Kasia zadzwoniła do mnie, nagle stwierdziła Aneta, ostrożnie układając jabłka w koszu.
Kasia? zdziwił się Grzegorz. Co się stało?
Kazała wpłynąć na ciebie. Mówi, iż wyciśnięty jak zaklęty robisz. Obawia się o ciebie.
Grzegorz uśmiechnął się. Kasia zawsze była jego matce pokorna, choćby kiedy spierali się.
Zaproponowała, żebyście z Kasią przyjechali we mnie na całe letnie, kontynuowała Aneta. Mówi, iż dziecku potrzebne tu bawić się, a także zaprzestaj te wasze zabawki. A ja i podstaw może to i prawda? Wy latem tu, a ja zimą do was. Dom nie może być po prostu zapomniany.
Jesteś tego akurat teraz kdachesz, podejrzliwym towarzysz Grzegorz.
Co? obraziła się Aneta. Zapytaj swojej żony, jeżeli nie wierzysz.
Zbierali jabłka, gdy zaczynało się szumniec. Kosze były pełne, a Grzegorz z trudem zawiózł je do domu. Aneta zbiegła się wokół kuchni, ustawiając na stole pirożki i nalewając herbaty w starocie ceramicznych filiżankach.
Sięgnij, synu. Porozmawiajmy jak człowiek, zaprosiła.
Herbata była gorąca, parząca, z dodatkiem liści jedwabników i mięty. Pirożki topiły się w ustach, przypominając Grzegorzowi jego dzieciństwo, gdy przybiegał do domu po szkole, wiedząc, iż matka go czeka z czymś smakośliwym.
Rozumiem, iż chcesz jak najlepiej, zaczęła Aneta, intensywniej patrząc na syna. Ale, Grzegorzku, zrozum i mnie. Całe życie spędziłam tutaj. Twój dziadek, niech spoczął w pokarze, wybudował dom własnymi ręками. Każda deska, każdy gwoździk pamięta o nim. Jak mogę wszystko to rzucić?
Matko, nikt nie będzie ciebie zmuszał, by sprzedać dom. Siedzieć tutaj latem, a zimą u nas w Warszawie. Tobie będzie lepiej, przekonywał Grzegorz.
A ogród? A jabłonie? Kto będzie je pilnował?
Matko, Grzegorz wziął ją za rękę, ogród to nie całe życie. Ty sama mówiłaś ostatni zbior. Czy może, prawdziwie czas odpocząc?
Aneta milczała, wpatrując się w okno, za którym już zgasło. Gdzieś w dal chućy psów rozpoczynają się wymiany dźwięków. Dźwięki wiejskiej nocy były tak bliskie i znajome.
Pamiętasz, kiedyś się kosztował, by spać po samotności? nagle spytała.
Do czego to? zmrużył Grzegorz.
Dziadek wtedy powiedział:,,Chłopczynkowi się na samodzielność przyswajać. Nie wolno mu głowską zasłoną”. A ja przecież przychodziłam do ciebie, kiedy zasypiałeś, i siedziała obok, Aneta uśmiechnęła się. Ty myślisz, iż nie widzę, jak się zmienił? Jak miasto ciebie pochłonęło? Jesteś już z inny uśmiechem. Napięty, nieprzyjemny. Jakbyś cały czas był na pracy, choćby kiedy się uśmiechasz.
Grzegorz milczał. On nigdy tym nie myślał, ale w słowach matki była prawda. Życie w Warszawie stanowiło bezczelne deadline, spotkania, raporty. choćby w domu często siedział przy laptopie, kiedy żona kładła córkę spać. Kiedy on w ostatni raz gadał z Kasią w parku, nie myśląc o pracy?
Jutro jadę wjazd z Warszawy i odmawiam transakcji, nagle powiedział Grzegorz, nie mając już siłę twierdzić innego. Ale z jednym warunkiem: masz spędzić ten zimę u nas. Kasia będzie rada, a Kasia jest po prostu szczęśliwa.
A ogród? zniepokojona spytała Aneta.
Wiosną wrócisz i zasadzisz wszystko znowu. Pomogę.
Aneta nieufnie spojrzała na syna:
A jak z twoją pracą? Ty przecież cały czas zająty.
Wezmę urlop. Dawno do tego, zadeklarował Grzegorz.
Rano Grzegorza obudził aromat świeże wypieczonego blini. Aneta biegła po kuchni, śpiewiąc starą polską pieśnię. Kiedy wstąpił w drzwi, ona właśnie nalewała do filiżanek świeży napój z mięty.
Co tak wcześnie wstajesz? zbariła się Grzegorz.
A pamiętasz, jutro mamy jeszcze malin i ziemniaki. jeżeli chcesz wszystko robić, musisz się gwałtownie ruszyć, Aneta była pełna energii.
Po śniadaniu wybrali się razem po sad, gdzie ich spotkało jasne poranne słońce. Maliny rzeczywiście czekali na zbiór ogromne jagody wisiały na buszach, jakby były skarabagi.
Patrz, jak kwitnie! z dumą powiedziała Aneta. W zeszłym roku je odbudowałam, a w tym patrz, jak pięknie!
Pracowali razem, a Grzegorz zauważył, iż mu się podobał ten spokojny tryb życia. Tu nie musział ciągle patrzył na zegarek, odpowiadał na ligi, uspieszczał się na spotkania. Tu życie płynęło inaczej w równym rytmie z naturą, z nasnutem i zachodem słońca.
Jedz, Aneta wrzuciła mu garść świeżo zebranych malin. To nie ta, którą w sklepach sprzedają. To prawdziwa.
Grzegorz zgrabnął jagodę i włożył do ust. Słodki smak z lekką kwaśnością przypomniał mu dzieciństwo, kiedy brali maliny z dziadkiem, a matka potem warzyła z nich mermigot. Dlaczegoś na oczach mu spłynęły łzy.
Co to? Aneta zaniepokoiła się.
Nie przejmuj się, matko. Tylko pamiętam, jak z dziadkiem tutaj pracowaliśmy.
On cię kochał, Grzegorzu. Choć był szorstki, ale kochał. Wszystko dla ciebie robił wysłał do instytutu, pomógł kupić mieszkanie w Warszawie.
Znam, matko.
Do posiłku zebrali kilka wódek malin, a Aneta postanowiła część przetworzyć w mermigot, a część zostawić na napój zimowy.
Jutro zacznijmy ukapywać ziemniaki, zdecydowała. Przecież pogoda może się posypać.
W nocy, kiedy siedzieli na tarasie, Grzegorz zadzwonił do Kasi i opowiedział jej o swojej decyzji odmówić transakcji.
Jestem tak szczęśliwa, szczerze mówiąc żona. To poprawne rozwiązuje. Aneta nie była w stanie żyć w stolicy. Byłaby tam martwa.
Ale zimą będzie u nas, ostrzegł Grzegorz.
Oczywiście! Kasia i Kasia już pokój dla niej zaopiekowały. Kupiła choćby kwiaty na podokno te fialki, które ona tak lubi!
Odłożywszy telefon, Grzegorz spojrzał na matkę. Siedziała w starocie krześle, przysypując malin, i wyglądała uspokojona i szczęśliwa.
Wiesz, powiedział, chyba wezmę urlop nie tylko wiosną, ale choćby w sierpniu. Przyjedziemy z Kasią i Kasią, pomóżcie ci z zbiorem.
Wporządku, skinęła głową Aneta. Kasiawia nieco się na towarzystwo. A to wyobraża sobie, gdzie jedzenie wychodzi.
Grzegorz roześmiał się i objął matkę za ramiona.
Masz rację, matko. Warszawa?
Kolejne dni spędzili w ogrodzie. Ukropleni ziemniaki, zebrani pozostali warzywa, przygotowali napoje i mermigoty. Grzegorz czuł, jak miasto powolutku znika w tyle, jak coś zasłane, a starej rzeczy znowu wracają.
Zobacz, mówiąc Aneta, pokazując na zapełnione słoiki z przetworami, wszystko z sadu, wszystko własnoręcznie. Czy możesz to rzucić?
Nie, matko. Masz rację.
W dniu odjazdu Grzegorza Aneta wstała szczególnie wczesnie. Przygotowała mu śniadanie, przygotowała gospodarczo słoiki z mermigotem, marinowanym ogórku, kiszonym mięsem, które sąsiad Kowalski przynosił noc wcześniej.
Wszystko to przekaż Kasi i Kasi, nakazowała, rozmieszając słoiki w paczku. Powiedz, żeby jadły na zdrowie. A ja zimą jeszcze przyniosę.
W porządku, matko.
Najpierw odjazdu Aneta nagle objęła syna, jak kiedyś w dzieciństwie.
Dziękuję ci, synu, za to, iż posłuchałeś starszej kobiety. Za to, iż pomóc z zbiorem. Miłym było sama bym przemknęła.
Matko, Grzegorz objął ją mocno, to cię dziękuję. Za to, iż jesteś. Za to, iż jesteś taka…
Jaka? uśmiechnęła się Aneta.
Prawdziwa. Jako twoja malina.
Autobus odnosił Grzegorza z powrotem do Warszawy, a on cały czas myślał o matce, o jej sadowisku, o ostatnim zbiorze, który okazał się nie takim, by był ostatni. Życie trwało, jak trwały sady, jak radziły mu윰 i jak ziemia darzyła swoje owocami tym, którzy do niej należeli.
W Warszawie go czekały Kasia i Kasia, a przez kilka miesięcy przyjedzie matka zmęczona zimnym samotnością, ale pełna planów na wiosenną siankę. I Grzegorz już znał, iż będzie brał urlop, by pomóc jej w tych siankach. Skoro nic nie spada, to i korzenie nie można zapominać, jak i ziemię, na której wrosło.
Ostatni zbior tej jesieni został zebrany, ale z przodu było dużo zbiorów. I Grzegorz znał, iż teraz będzie uczestniczył w każdym z nich.