On nazwał ją ‘nikim’, ale rok później ona miała ostatnie słowo…

21 godzin temu

Mężczyzna nazwał ją „nikim” przed kochanką, ale rok później żona znalazła sposób, by mu odpowiedzieć…

— Kobieto, wszystko w porządku? — pełen współczucia męski głos wyrwał ją z otępienia. Podniosła na nieznajomego zapłakane, nic niewidzące oczy i… wybuchnęła płaczem. Na cały głos, nie zważając na przechodniów, którzy ze zdziwieniem rozstępowali się na boki.

Hanna już nie pamiętała, kiedy ostatnio spała dłużej niż pięć godzin. Jej dzień zaczynał się przed świtem i kończył długo po północy. Sprzątanie ogromnego mieszkania, gotowanie dla trzech mężczyzn (mąż, syn, leżący teść), pranie, prasowanie… A wieczorem — druga zmiana: mycie podłóg w biurowcu. Na siebie nie zostawało ani chwili.

Tak się stało nie od razu, ale powoli, niezauważalnie. Najpierw teściowa, która mieszkała piętro niżej, zaczęła częściej „wpadać na herbatkę”, zostawiając po sobie stos brudnych naczyń i bezcenne uwagi. Potem mąż uznał, iż domowe obowiązki to wyłącznie kobiece sprawy.

Syn, który dawno już dorósł, też gwałtownie nauczył się tej gry. choćby w pracy szef nie wahał się obarczać ją dodatkowymi zadaniami, delikatnie sugerując: „Jak ci nie pasuje, za drzwiami czeka kolejka”. Hanna kiwała głową i robiła swoje.

Kiedyś, przed ślubem, była świetną cukierniczką. Jej torty wzbudzały zachwyt. Ale niekończące się rodzinne problemy, choroba teścia, ciągły brak pieniędzy sprawiły, iż zapomniała o ukochanej pasji i poszła tam, gdzie płacili choć trochę za ciężką, niewdzięczną pracę.

Córka dawno wyrosła, wyszła za mąż i wyjechała za granicę — nie liczyła na jej pomoc, a Hanna i tak nie narzekała, tylko cicho cieszyła się jej szczęściem z daleka.

Zmęczenie stało się jej drugim imieniem. Każdego wieczoru dosłownie waliła się na łóżko, zapadając w ciężki sen bez marzeń, by za kilka godzin znów zacząć to szaleństwo. Lata takiego życia nie minęły bez śladu.

Dawno przestała dbać o siebie. Nadwaga, którą mąż nazywał „niedźwiedzią”, matowe włosy spięte w kok, stary szlafrok i wiecznie zmęczona, zagoniona twarz.

Hanna dawno machnęła na siebie ręką, zapominając, kiedy ostatnio kupiła coś ładnego, a nie tylko praktycznego. Jej mąż, Marek, nie tylko stracił zainteresowanie — patrzył na nią z ledwo ukrywaną odrazą.

Jego uwagi stawały się coraz bardziej poniżające, a tamten niedawny żart o „olimpijskim niedźwiedziu” był tylko jednym z wielu. Coraz częściej znikał wieczorami, wracając nad ranem z pustym wzrokiem i zdradliwym zapachem obcych perfum.

Dopełnieniem obrazu była teściowa. Jej toksyczne szepty i narzekania do syna na „nieudolną synową” stały się codziennością. Przechodząc obok ławki, Hanna fizycznie czuła na sobie jej pełne pogardy spojrzenie i słyszała fragmenty plotek z sąsiadkami.

Było nudno i obrzydliwie, ale sił na walkę już nie miała. Z każdym dniem czuła się coraz mniej kobietą, a bardziej niewidzialną funkcją — niemą maszyną do zaspokajania cudzych potrzeb.

— Haniu, spójrz na siebie! — przeraziła się kiedyś szkolna przyjaciółka, spotkając ją przypadkiem. — Rzuć to wszystko, zajmij się sobą!

— Nie mogę, Ola. Rodzina jest najważniejsza — mruknęła Hanna, odwracając wzrok. Ale słowa przyjaciółki trafiły prosto w serce.

Rozwiązanie nadeszło nagle i brutalnie. Przemęczona do granic, Hanna zasnęła w autobusie, przejechała przystanek. Wysiadła w obcej dzielnicy i szła w stronę metra przez ruchliwą ulicę z letnimi kawiarnianymi ogródkami.

I nagle zastygła. Przy jednym ze stolików siedział Marek. Promieniał jak wypolerowany samowar i czule obejmował zadbaną blondynkę, której suknia pewnie kosztowała tyle, co trzy jej wypłaty.

Świat wokół Hanny zbladł, stał się ołowiano-szary. Lodowata obręcz ścisnęła pierś, w uszach zadzwoniło… Zbierając resztki sił, podeszła.

— Marku?

Odwrócił się. Na jego twarzy przemknął coś jak strach, ale natychmiast zmienił się w irytację. Blondynka wzgardliwie obrzuciła Hannę wzrokiem od stóp do głów.

— Kochanie, kto to? — przeciągnęła kapryśnie.

I wtedy Marek, patrząc gdzieś obok Hanny, wycedził:

— A, to… tak, nikt. Z pracy.

„Z pracy”. Nie żona, nie matka jego dziecka, tylko „z pracy”. Zawstydził się jej. Przed tą wymalowaną lalką. To było gorsze niż policzek. Ból, upokorzenie, lata poświęceń, niezauważonych ofiar dla rodziny — wszystko, co kumulowało się latami, runęło na nią w jednej chwili.

Odwróciła się i poszła, nie widząc drogi, chwiejąc się jak pijana. Świat wokół zamglił się, zwolnił… W piersi ściskało tak, jakby kamień spadł prosto na serce. W głowie huczało jedno słowo: „Z pracy… z pracy…”

— Kobieto, wszystko w porządku? — troskliwy głos znów wyrwał ją z otępienia. Podniosła zapłakane oczy na nieznajomego — i znów wybuchnęła płaczem. Głośno, bez wstydu przed przechodniami, którzy omijali ją szerokim łukiem. Płakała nie przez zdradę. Płakała nad zmarnowanym życiem, zrujnowanymi marzeniami, nad sobą — nad tą Hanną, której już nie było.

Do domu wróciła jak we śnie. Przeszła obok syczącej teściowej. Otworzyła drzwi swoim kluczem.

— Mamo, wyprałaś moje niebieskie skarpetki? Włożyłaś do szafy? — dobiegło z pokoju 25-letniego syna. choćby nie zapytał, czemu wróciła tak późno i dlaczego ma spuchnięte oczy.

Zadzwonił telefon. Dzwonił szef.

— Haniu, Nowakowska znowu na L4! Jutro rano — do biura, tu katastrofa!

— Nie przyjdę — ledwo słyszalnie odpowiedziała Hanna.

— Co?! O co ci chodzi?! Jak możesz… — nacisnęła „odrzuć” i schowała telefon do kieszeni starej kurtki.

Bez słowa spakowała małą torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami i wyszła z mieszkania, które dawno przestało być jej domem. Pojechała do matki. Pierwsze dwa tygodnie telefon nie milczał — dzwonili mąż, syn, szef. Ale Hanna milczała. Z

Idź do oryginalnego materiału