Dacza zamiast rodziny
Małgorzata choćby nie przypuszczała, iż ten dzień, który zaczynał się jak święto, stanie się dla niej punktem bez powrotu. Razem z Robertem przyszli na jubileusz jego matki — Zofii Antoniny. Ta lśniła od szczęścia, otoczona kwiatami, życzeniami i uwagą. Cała impreza była wyreżyserowana z dbałością o najmniejsze szczegóły, wszystko — tylko dla jej wielkiego momentu.
— A teraz życzenia złoży syn Robert! — radośnie ogłosił prowadzący.
Małgorzata, jak wszyscy goście, zwróciła się w stronę sceny. Mąż wstał, uśmiechnął się, poprawił mikrofon.
— Mamo, dziękuję ci za wszystko. I z okazji twojego jubileuszu mam dla ciebie prezent — powiedział z tajemniczym uśmiechem.
To, co wydarzyło się później, wprawiło Małgorzatę w osłupienie. Robert wręczył matce… dokumenty na działkę rekreacyjną. Nie kartkę, nie symboliczny datek, ale prawdziwą daczę — z domkiem, ogródkiem, płotem, grządkami i miejscem do odpoczynku. Wszyscy bili brawo, teściowa rozpłakała się ze wzruszenia. Tylko jedna Małgorzata siedziała przy stole, bledsza niż obrus, z rękami wpiętymi w poręcze krzeseł.
Jak mogłeś, Rob?..
Małgorzata nie wierzyła własnym oczom. Tego ranka, szykując się na tę nieszczęsną uroczystość, odkryła, iż z konta, na które oboje od dwóch lat odkładali pieniądze na nowe mieszkanie, zniknęły wszystkie oszczędności. Wszystkie. Nie zdążyła go wypytać — Robert tylko milczał, wymigiwał się, unikał odpowiedzi. Teraz wszystko stało się jasne. Wysupłał wszystko na „prezent” dla matki. Bez jej zgody. Bez dyskusji. Po prostu — oddał.
Te pieniądze nie były tylko jego. To były ich wspólne marzenia. Ich córka, Jagódka, niedługo miała iść do pierwszej klasy, a Małgorzata chciała, by miała własny pokój, własne dzieciństwo. Dla tego pracowała po nocach, brała dodatkowe zmiany, odkładała premie, urlopowe… A teraz wszystko zamieniło się w sen teściowej — daczę z grządkami.
Impreza była jej, a wstyd — mój
Robert stał się synem stulecia. „Oto syn!”, szeptali goście. „Jaki troskliwy chłopak! Nie jak te dzisiejsze…” — szlochały babcie. A Małgorzata patrzyła, jak stoi z dumnie uniesioną głową, i wiedziała jedno — w tym domu nie ma już dla niej miejsca. Nie po tym.
Gdy wstała i wyszła z sali, nikt nie zauważył. Albo udawali, iż nie widzą.
Szła do domu piechotą, przez duszną letnią noc, nie czując nóg. W mieszkaniu było pusto. Jagódka nocowała u jej mamy — dzięki Bogu. Nie dałaby rady płakać przy niej. Tak — mogła.
Wyciągnęła z lodówki butelkę prosecco, zapaliła światło i po raz pierwszy od dawna rozpłakała się naprawdę. Bez hamulców. Bez dumy. Nie z powodu złości — tylko pustki.
Rozmowa była krótka
— Co ty sobie wyobrażasz?! — warknął Robert, wpadając do domu.
— Ja? To ty sobie coś ubrdałeś — odparła spokojnie Małgorzata. — Wydałeś nasze pieniądze bez pytania. Zrobiłeś przedstawienie. Kupiłeś matce daczę zamiast mieszkania dla własnej rodziny. Sam podjąłeś decyzję — więc teraz żyj sam.
— Małgorzata, nie przesadzaj. Jeszcze odłożymy. Przecież nie kupiłem obcej kobiecie. To moja mama! Będziemy jeździć tam razem, z Jagódką na grilla…
— Ty sobie jeźdź. Tylko już bez nas. Rozwodzę się z tobą. I idę do sądu. Połowa tych pieniędzy była moja. I odzyskam ją.
Robert wyszedł. Rzeczy nie zabrał. Po prostu trzasnął drzwiami. Godzinę później zadzwoniła teściowa:
— Co ty sobie wyobrażasz?! Komu będziesz potrzebna z dzieckiem i kawalerką?! Myślisz, iż ustawi się kolejka chętnych?
Małgorzata otarła łzy, uśmiechnęła się drwiąco:
— A ty się zastanów, komu teraz twój syn będzie potrzebny. Maminsynek, bez grosza przy duszy, bez własnej woli, bez kręgosłupa. A my z córką damy sobie radę. I kawalerka to dopiero początek. Sami sobie wszystko zdobędziemy. Bez dacz. I bez was.
Sprawiedliwości stało się zadość
Rozwód gwałtownie sfinalizowano. Sąd nakazał Robertowi zwrócić Małgorzacie połowę pieniędzy — na szczęście data wypłaty i kwota były udokumentowane. O mieszkanie nie próbował się upominać — skandal zbyt mocno odbił się echem, a sumienie chyba jednak go gryzło.
Małgorzata, przy pomocy rodziców, znalazła opcję z dopłatą i niedługo wprowadziła się z Jagódką do nowego mieszkania — z trzema pokojami. I wreszcie mogły zacząć nowe życie — bez zdrady, upokorzeń i fałszu.
A Robert przychodzi teraz raz w miesiącu, żeby zobaczyć Jagódkę. Stoi w drzwiach, kręci się, przeprasza, mówi, iż „wszystko zrozumiał”. Ale powrotu już nie ma. Małgorzata dobrze to pojęła: jeżeli mężczyzna stawia matkę ponad własną rodzinę — to nie jest mężczyzna.
A największym prezentem, jaki dostała po tamtym pechowym jubileuszu, była wolność. I pewność, iż jej córka dorośnie w innym świecie. Gdzie miłości nie kupuje się za pieniądze. Gdzie matka jest ważna, ale nie najważniejsza. I gdzie nikt nigdy nie wyda wspólnych marzeń na cudzą daczę.