Nowy etap z Mieczysławem
Mam swój dom — przestronny, z ogrodem pełnym kwitnących jabłoni i werandą, na której latem tak przyjemnie jest pić herbatę. Moje dzieci dawno dorosły, mają własne rodziny i sprawy. Ja, Bronisława, zostałam sama, ale nie samotna — od kilku lat towarzyszy mi Mieczysław, człowiek, z którym chcę dzielić nie tylko wieczory, ale całe życie. Niedawno zdecydowaliśmy: dość zwlekania, czas się wprowadzić i zacząć żyć razem. Tym bardziej iż jego syn, Grześ, właśnie przyprowadził do ich mieszkania narzeczoną, Kingę, i wszyscy jesteśmy gotowi na nowy rozdział. Denerwuję się, ale w sercu mam ciepło, jakbym znów miała trzydzieści lat i życie dopiero się zaczynało.
Poznaliśmy się z Mieczysławem pięć lat temu na potańcówce dla osób „po pięćdziesiątce”. Przyszłam tam z przyjaciółką, bardziej z ciekawości, a on stał pod ścianą w eleganckiej koszuli i uśmiechał się jak chłopiec. Rozmawialiśmy, tańczyliśmy, a potem zaprosił mnie na kawę. Od tamtej pory nie rozstawaliśmy się. Mieczysław jest wdowcem, sam wychował syna, pracował jako kierowca, a teraz jest na emeryturze, ale wciąż majsterkuje w garażu albo coś naprawia w domu. Jest dobry, ma poczucie humoru, a z nim czuję się naprawdę żywa. Ale nigdy nie mieszkaliśmy razem — ja w swoim domu, on w swoim mieszkaniu, i tak nam było wygodnie. Do niedawna.
Wszystko się zmieniło, gdy Grześ, syn Mieczysława, oznajmił, iż bierze ślub. Ma dwadzieścia siedem lat, pracuje jako programista, a jego dziewczyna, Kinga, sympatyczna, choć trochę nieśmiała, wprowadziła się do niego. Mieczysław opowiedział mi o tym przy kolacji, śmiejąc się: „Broniu, wyobraź sobie, te gołąbki teraz rządzą w mojej kawalerce! Kinga już powiesiła nowe firanki!”. Uśmiechnęłam się, ale w głowie pojawiła się myśl: a gdzie będzie mieszkał Mieczysław? Jakby czytając w moich myślach, dodał: „Myślę, iż może czas, żebyśmy zamieszkali razem? Mój dom teraz należy do młodych, a ja chcę być z tobą”. Mało nie upuściłam widelca — nie ze zdziwienia, ale dlatego, iż to brzmiało tak naturalnie.
Długo dyskutowaliśmy, gdzie zamieszkać. Mój dom jest większy, przytulniejszy, i uwielbiam go — każdy kąt jest tu pełen wspomnień. Mieczysław przyznał: „Broniu, twój dom to jak bajka, czuję się tu jak na wakacjach”. Ale widziałam, iż się martwi — przeprowadzka to dla niego duży krok. Jego mieszkanie było jego twierdzą, miejscem, gdzie wychował Grzesia, gdzie wszystko jest znajome. Ja też się denerwowałam: a jeżeli będzie nam razem za ciasno? Moje dzieci, syn i córka, dawno mieszkają osobno, przywykłam do swojego rytmu. Ale myśl o wspólnym poranku z Mieczysławem, o kawie w ogrodzie i grabieniu liści razem przeważyła wszystkie obawy.
Następnego dnia zadzwoniłam do córki i opowiedziałam o naszej decyzji. Roześmiała się: „Mamo, w końcu! Mieczysław jest dla ciebie jak rodzony, żyjcie już razem, dość tych randek!”. Syn też mnie wsparł: „Tylko nie każ mu kosić całego trawnika, to nie chłopak!”. Zaśmiałam się, ale w sercu było ciepło — dzieci się cieszą. Za to Grześ, gdy Mieczysław mu powiedział, trochę się speszył: „Tato, a co z mieszkaniem?”. Mieczysław odparł: „Synu, to teraz wasz dom z Kingą. A ja zaczynam nowe życie”. Grześ przytulił ojca, a ja widziałam, jak Mieczysław jest z niego dumny.
Zaczęliśmy przygotowania do przeprowadzki. Mieczysław przywiózł swoje rzeczy — niewiele, kilka walizek, narzędzia i stary radioodbiornik, którego słucha wieczorami. Opróżniłam dla niego pół szafy, ustawiłam w sypialni jego ulubione krzesło. Ale najważniejsze, iż razem się śmialiśmy, planowaliśmy, spieraliśmy, gdzie powiesić jego wędkarskie trofea. „Broniu — mówił — tego szczupaka zawieszę w salonie!”. Oburzałam się: „Tylko po moim trupie, Mietek, on jest straszny!”. W końcu znalazł miejsce w swoim nowym „gabinecie” — małym pokoju, gdzie będzie naprawiał wędki.
Czasem łapię się na myśli: a jeżeli się nie dogadamy? Mieczysław lubi porządek, a ja mogę zostawić kubek na stole. Uwielbiam kwiaty, a on narzeka, iż „przeszkadzają oddychać”. Ale potem przynosi mi rumianki z targu i wiem — damy radę. Nie jesteśmy młodzi, mamy swoje przyzwyczajenia, ale najważniejsze, iż chcemy być razem. Przypominam sobie, jak kiedyś powiedział: „Broniu, całe życie pracowałem, a teraz chcę żyć dla nas”. Ja też tego chcę.
Sąsiedzi już zauważyli, iż mam „gospodarza”. Ciocia Władzia, mieszkająca za płotem, mrugnęła: „Broniu, brawo, nie dasz się starości!”. Tylko się uśmiechnęłam — niech sobie gadają. Ważne, iż z Mieczysławem zaczynamy nowy rozdział. Grześ z Kingą odwiedzili nas w weekend, przynieśli tort, piliśmy herbatę na werandzie i śmialiśmy się, jakbyśmy od zawsze byli rodziną. Kinga szepnęła mi: „Bronisławo, dziękuję, iż przygarnęłaś tatę. Teraz aż promienieje”. Promienieje? A ja świecę się jak latarnia!
Czasem patrzę na nasz dom i myślę: stał się jeszcze przytulniejszy z Mieczysławem. Razem podlewamy jabłonie, on naprawia skrzypiącą furtkę, a ja piekę jego ulubione ciasto z wiśniami. I choć nie mamy dwudziestu lat, i choć pewnie jeszcze posprzeczamy się o miejsce na wędki, wiem jedno: to nasza szansa na szczęście. Moje dzieci znalazły swoje miejsce, Grześ z Kingą budują przyszłość, a my z Mieczysławem wreszcie żyjemy dla siebie. I wiecie co? To uczucie — jak wiosna w sercu, choćby jeżeli za oknem jesień.