Nieuchronny wybór

1 dzień temu

Wybór nieunikniony

Jadwiga drgnęła od ostrego okrzyku:

— Hej, darmozjadzie! — Wiktor uniósł ciężką torbę nad szczeniakiem, po czym zwrócił się do niej: — Coś ty, kompletnie odleciała? Karmić bezpańskie psy moimi zakupami?

Pewnego wiosennego dnia Jadwiga nagle poczuła ostry smutek i tęsknotę za miłością.

Stała przed lustrem, zamyślona, wpatrując się w swoje odbicie. „Jak gwałtownie płynie czas — westchnęła. — Wydaje się, iż dopiero wczoraj byłam młoda jak delikatny stokrotka, a teraz… cóż, raczej dojrzała astra. Piękna, ale już z nutą jesieni. Zima tuż-tuż, a potem… czas wziąć życie w swoje ręce!”

Trzydzieści siedem lat — wiek, gdy mądrość już jest, a uroda jeszcze nie zbladła. Najwyższy czas na odważne kroki! Ale gdzie szukać tej miłości? W pracy — same kobiety, przypadkowe znajomości na ulicy nie dla niej, a internet budził tylko nieufność.

Ale mówią przecież: kto szuka, ten znajdzie.

I oto szczęście się do niej uśmiechnęło: w ich dziale kadr pojawił się nowy pracownik — Tadeusz Wojciechowski. Wysoki, nieco przy kości, z dobrodusznym uśmiechem i w poważnych okularach. Mniej więcej w jej wieku. Jadwiga od razu zauważyła jego spokój i opanowanie.

Konkurencja jednak była niemała. Choćby ta Kasia, młodsza specjalistka od kadr — młoda jak sarenka, z długimi nogami, pełnymi ustami i rzęsami, które zdawały się móc wywołać wiatr jednym mrugnięciem.

Jadwiga początkowo zwątpiła. Jak ona, skromna i ciepła, ma konkurować z taką pięknością? Pewnie Tadeusz choćby nie spojrzy w jej stronę, padając u stóp Kasi, oślepiony jej młodością i śmiałym urokiem.

Ale się myliła. Kasia kręciła się wokół niego jak paw, pokazując to dekolt, to zgrabne nogi, ale on pozostawał niewzruszony:

— Kasiu, masz do mnie pytanie? Zaraz skończę i pomogę.

Patrzył przy tym prosto w jej oczy, ignorując wszystkie sztuczki.

Za to gdy Jadwiga pewnego dnia przyniosła do pracy swój słynny jabłecznik, Tadeusz nagle ożywił się:

— Jadziu, toż to czary! Takie ciasto piekła moja babcia. Jakbym wrócił do dzieciństwa!

Komplement był dziwny. Jadwiga nie chciała przypominać dorosłemu mężczyźnie o jego babci. Potrzebowała mężczyzny, nie chłopca tęskniącego za przeszłością. Ale po namyśle uznała, iż to i tak dobry początek. Lepiej taki komplement niż żaden.

Ponadto zrozumiała: Tadeusz uwielbia domowe jedzenie. A gotować umiała i lubiła, choć przez to cierpiała — kiedyś nosiła rozmiar 42, teraz pewnie przeszła na 46. Zaczęła więc przynosić do pracy swoje kulinarne dzieła: i współpracownikom radość, i sama mniej zje.

Tak, przez ciasta i bigos, Jadwiga znalazła drogę do serca Tadeusza. Prosta, banalna, ale skuteczna — przez żołądek. niedługo ich relacja rozkwitła: kwiaty, komplementy, długie rozmowy.

— To niesamowite, Tadeusz — wyznała kiedyś Jadwiga. — Właśnie zaczęłam marzyć o miłości, a tu pojawiasz się ty. Tak… prawdziwy. A ja, przyznaję, myślałam, iż nie mam szans. Zwłaszcza z tą Kasią, która przed tobą niemal tańczyła.

— Kasia? — искренне удивиł się Tadeusz. — Daj spokój, o czym ty? Takich jak ona są miliony: sztuczne rzęsy, paznokcie, nogi zawsze na pokaz. Myślą, iż faceci od nich szaleją. Nie, dziękuję, ja wolę kobietę prawdziwą: ciepłą, gospodarną. Jak ty, Jadziu.

„Oto moje szczęście! — rozradowała się Jadwiga. — Może długo błądziło, ale w końcu mnie znalazło!”

Zdawało się, iż Tadeusz nie ma wad. Lecz, niestety, idealnych ludzi nie ma…

Ich romans trwał już pół roku, sprawy zmierzały ku ślubowi. Może i doszłoby do niego, gdyby nie ten ponury listopadowy wieczór.

Pogoda tego dnia jakby oszalała: raz deszcz, raz mokry śnieg, a wiatr zmieniał kierunek, jakby drażnił ludzi. Jadwiga i Tadeusz, pod rękę, spieszyli do domu, chowając się pod parasolem.

— Patrz, kotek! — nagle zawołała Jadwiga, zatrzymując się.

Pod latarnią, drżąc z zimna, siedział mały czarny kotek. Mokry, brudny, żałosny.

— Daj spokój, Jadziu, chodźmy! Zmarzłem i jestem głodny — Tadeusz pociągnął ją za rękaw.

— Zaraz, chwileczkę — Jadwiga pochyliła się nad kotkiem. — Chodź tu, malutki.

— Jadziu, na serio? — zirytował się Tadeusz. — Twój narzeczony głodny i zmarznięty, a ty się z bezpańskimi kotami bawisz!

— Zabierzemy go — stanowczo powiedziała Jadwiga, chowając kotka pod płaszcz. — Nie marudź, jemu jest gorzej niż nam.

— Wariatka kocia — burknął i ruszył przed siebie.

Jadwiga z kotkiem podążała za nim.

— Nie bój się, on dobry, tylko marudny — szepnęła do kotka.

Lecz w domu dobroć Tadeusza gdzieś wyparowała.

— Nakarm go, skoro już go przyniosłaś, i wyrzuć! — oświadczył.

— Jak to — wyrzuć? Na dwór? Tam śnieg, deszcz, zimno! On mały, bezbronny! — oburzyła się Jadwiga.

— Jadziu, nie bądź głupia. Na ulicy takich kotów pełno. Nie będziesz wszystkich do domu znosić? Zrobiłaś dobry uczynek — i koniec. Wyrzuć go, ja też jestem głodny!

— Nie, Tadeuszu, nie wyrzucę go. Jak ty tego nie rozumiesz?

Ale Tadeusz rozumieć nie chciał.

— Nie znoszę kotów! — odciął się. — Zwierzęta w domu to strata miejsca. Powinny być pożyteczne: mięso, mleko, wełna. A twoje koty — to darmozjady. Nie chcę tego w moim domu!

Jadwiga jakby ujrzała innego człowieka. Zimnego, egoistycznego, wyrachowanego.

— Po pierwsze, to mój dom — powiedziała twardo. — A ja kocham zwierzęta. Po drugie, powiedz, Tadeuszu: czy i żonę wybierasz pod kątem „pożytku”?

— No i co w tym złego? — zająknął się. — Tak, chcę, żeby żona nie tylko paznokcie malowała, ale i dom prowadziła. To normalne!

— Aha — cicho powiedziała Jadwiga. —Ona jednak wiedziała już swoje — prawdziwa miłość nie szuka korzyści, tylko serca.

Idź do oryginalnego materiału