NIEOKIEŁZNANY KOŃ MIAŁ BYĆ POŚWIĘCONY, ALE PORZUCONA DZIEWCZYNKA ZROBIŁA COŚ NIEPOWTARZALNEGO…

polregion.pl 1 dzień temu

KONIŃSKIE ZWIERZE, KTÓRE MIAŁ Y BYĆ ZABITY, A DZIEWCZYNA PORZUCONA ZROBIŁA COŚ NIESAMOWITEGO

Nikt nie odważy się do niego podejść, nie ryzykując rany. Dziki, ogromny koń o czarnym umaszczeniu, zwany Burzą, jest skazany na uśmiercenie, dopóki z nikąd nie wyłania się samotna dziewczynka, porzucona, niewidzialna dla wszystkich. To, co zrobiła, zostaje językiem całej wsi; losy ludzi i zwierzęcia zmieniają się na zawsze.

Zejdziesz stąd, dziewczyno! krzyczy rzeźnik, rzucając brudną szmatą, której Jadwiga ledwie unika. Z kawałkiem chleba w dłoniach biegnie przez kamienny zaułek, nie odwracając wzroku. Nago stopy łamie kamienie, a za murami ucichają śmiechy dorosłych.

Nie wie, która jest godzina, ani ile minęło od ostatniego posiłku. Wie tylko jedno nie może długo zostawać w jednym miejscu. Przemyka rynek, wchodzi w zarośla za stajnią na skraju wsi. Tam, w cieniu drewnianego zagrodzenia, kładzie się z nogami przyciągniętymi do klatki.

Chleb jest twardy, ale nie ma znaczenia. Połyka go powoli, obserwując Burzę po drugiej stronie płotu. Koń znowu jest niespokojny. Czarny rumak ryczy, trąbi kopytami o ziemię. Jest większy niż inne konie, ciemniejszy, dzikszy. Gdy któryś mężczyzna podchodzi, zwierzę wstaje w groźnej pozie.

Tydzień temu jeden z nich złamał rękę. Od tej pory nikt nie wchodzi do zagrody bez kija. Jadwiga widzi wszystko. Codziennie, z ukrycia wśród suchych słomek i połamanych desek, obserwuje każdy ruch Burzy.

Fascynuje ją jego siła, ale jeszcze bardziej samotność, która go otacza. Nie ma w nim wściekłości, a raczej strach albo nieufność tę samą, której Jadwiga nauczyła się używać jako tarczy. Głośny trzask przerywa jej myśli. Z biura na tyłach wychodzi pan Janusz, właściciel gospodarstwa.

Idzie pewnym krokiem, otoczony dwoma robotnikami. Jeden trzyma teczkę, drugi grubą linę. Nie możemy ryzykować dalej mówi Janusz, nie podnosząc głosu. To zwierzę jest przeklęte albo po prostu szalone. Zabijemy je w poniedziałek. Jadwiga czuje, jak w brzuchu rośnie węzeł.

Na pewno, panie? pyta jeden z pracowników. Można go sprzedać tanio. Może ktoś go chciwie weźmie. Coś w rodzaju bomby z kopytami? mruczy Janusz. Decyduje. Pracownicy odchodzą. Jadwiga nie rusza się. Nie może. Jej palce zaciskają się mocno na podniszczonej sukni.

Słowo sacrifice odbija się w jej głowie jak zimny echo. Burza przez cały czas jest niespokojny, tryskając pianą z pyska, wpatrzony w niebo. Jadwiga patrzy na niego długo, aż jej oczy zaczynają płonąć.

Nagle, nie zastanawiając się, wstaje, wymyka się przez krzaki i znika. Tego wieczoru gospodarstwo milczy, światła gasną, robotnicy chrapią w poddaszu, a wiatr potrząsa suchymi gałęziami lipy przy bramie. Jadwiga czeka, aż zapadnie całkowita cisza. Wtedy przechodzi przez podwórze i wślizguje się w szczelinę między luźno ułożonymi deskami zagrody. Nie ma latarki, nie potrzebuje jej.

Księżycowe światło wystarcza. Burza od razu ją dostrzega. Ryczy, podbiega z mocą. Kopyta grzmią w ziemi. Dziewczynka zatrzymuje się trójmetry od konia, nie podchodząc bliżej. Nie mówi nic. Po prostu siada, nie ucieka, nie wyciąga ręki, nie chce go dotknąć tylko opada głową i czeka. Koń wydycha grzmot, ale nie podchodzi ani nie oddala się.

Oddycha szybko, nerwowo, jakby nie rozumiał, co robi w jej przestrzeni. Jadwiga podnosi wzrok, ich spojrzenia się spotykają. Minuty mijają, może choćby godziny. Wtedy zwierzę obraca się, opuszcza głowę i kładzie się na ziemi, odwracając się plecami. Jadwiga nie uśmiecha się, nie płacze, po prostu stoi, oddychając głęboko.

Gdy niebo rozjaśnia się, wstaje powoli, wychodzi tym samym wejściem i znika w krzakach. Nie wypowiada słowa, ale tej nocy coś się zmienia. Słońce ledwo wschodzi zza gór, pierwsze promienie rozświetlają zagrodę. Jadwiga już nie ma w niej miejsca. Nikt nie zauważa jej nieobecności. Nikt nie wie, iż była, a jednak wszystko wydaje się inne.

Burza leży w rogu zagrody z opuszczoną głową i przymykałymi oczami. Nie rusza się już tak, jak kiedyś. Nie ryczy, nie kopie płot. Robotnicy, przyzwyczajeni od rana do jego gwałtownego temperamentu, zatrzymują się, patrząc na niego z nieufnością.

Co mu się stało? pyta burmistrz Marek, drapiąc brodę. Nie wiem, ale nie podoba mi się to odpowiada drugi, odsuwając worek owsa od koła wózka. Wygląda chory. Janusz przychodzi chwilę później w szerokim kapeluszu, z marszczonymi brwiami, tak jak każdego ranka przychodzi z zaciśniętą twarzą i zmęczonymi oczami.

Widząc go, robotnicy stanowią szereg, a jeden otwiera drzwi zagrody. Janusz mruczy, patrząc na leżącego konia. Tak, panie, nie ruszył się wcale odpowiada Marek. Nie chciał choćby paszy. Janusz marszczy brwi jeszcze bardziej. Wchodzi do zagrody ostrożnie, ręce w kieszeniach, spojrzenie przyklejone do zwierzęcia.

Podchodzi kilka kroków. Burza podnosi głowę przy jego dźwięku, ale nie wstaje. Patrzy na niego. Uszy nie są odwrócone do tyłu. Mięśnie, kiedyś napięte jak liny, teraz wydają się miękkie. Może już się zmęczył walką mówi jeden z robotników z płotu. Może go to zrozumiał.

Janusz kiwa głową. Konie takie nie rozumieją. Czekają tylko, by wyładować gniew. Kuca, podnosi garść wilgotnej ziemi i zostawia ją między palcami. Podjąłem decyzję dodaje, wstając. Nie będę już ryzykował. Ten koń musi odejść.

Robotnicy milczą. Wszyscy wiedzą, co oznacza odejście. Wezwijcie weterynarza rozkazuje. Chcę przyglądać się, jak to robicie. Nie chcę pomyłek. Niech będzie szybko. Marek skinął głową i odszedł, nie mówiąc więcej. Tego dnia plotki krążą po gospodarstwie niczym suchy wiatr.

Niektórzy twierdzą, iż Burza jest przeklęta, inni, iż jest synem diabła. Nikt nie widział tak dzikiego, tak silnego i tak nieujarzmionego zwierzęcia. Przynieśli go z renomowanego stadniny, z dokumentami, rodowodem i obietnicą wielkości. Już od szczeniaka wykazywał bunt. Nie przyjmował siodeł, podków, ludzkich dłoni.

Najlepsi dresiarze z północy przyjeżdżali, a potem odchodzili, pożenieni, poobijani, pokonani. A jednak tego ranka był spokojny. Nikt nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Tylko dziewczynka, ukryta w zaroślach po drugiej stronie stajni, obserwowała go codziennie, z twarzą pokrytą pyłem i dużymi oczami, które widziały to, czego inni nie dostrzegali.

Jadwiga nie zjadła tego dnia, nie szukała chleba, nie grzebała w śmietnikach targu, po prostu stała w swoim kącie, patrząc. Noc poprzednia nie była snem. Była przy nim. Zobaczyła go z bliska, poczuła jego ciężki oddech, ciepło ciała, powściągliwą siłę i na chwilę nie poczuła strachu.

Burza była jak ona dzika, połamana, przyzwyczajona, iż wszyscy patrzą na nią z nieufnością. Nikt nie podchodził bez zamiaru ujarzmić albo ukarać, tak jak ona, której słyszały tylko krzyki i popychania. Dlatego nie rozumiała tego uczucia w sercu, kiedy widziała go leżącego, nie walczącego. To było, jakby coś w nim również się poddało, albo po prostu odpoczywało. Nie pozwólcie mu zabrać siły szepnęła z ukrycia.

Ja wiem, co to znaczy. Po południu, gdy wszyscy poszli jeść, Jadwiga ponownie wślizgnęła się do zagrody. Wiedziała, iż to zakazane. Wiedziała, iż jeżeli ją złapią, nie wróci. Ale nie mogła stać z rękami złożonymi. Burza stała tym razem przy słupie w cieniu. Obróciła głowę, widząc ją przyjść. Nie ruszyła się.

Dziewczynka szła powoli, krok po kroku, boso po kurzu. Jej stopy nie hałasowały, suknia falowała na wietrze. Gdy była kilka metrów od konia, zatrzymała się. Cześć powiedziała prawie bez głosu. Pamiętasz mnie? Koń zareagował rykiem, jakby odpowiedział. Nie był agresywny, nie przestraszony. Jadwiga usiadła ponownie, tak jak poprzedniej nocy.

Nie próbowała go dotknąć, tylko patrzyła. Minuty mijały w milczeniu. On stał i patrzył, ona patrzyła. Nagle na drugiej stronie płotu pojawił się Marek i wykrzyknął: Co tu robisz, szkodzio? Przeskoczył, a Burza podskoczył z rykiem. Jadwiga zamarła. Nie mogła się ruszyć.

Marek złapał ją za ramię. Jesteś szalona, dziewczyno. Ten koń może cię zabić. Jadwiga próbowała się uwolnić, ale on pociągnął ją poza zagrodę bez eufemizmów. Robotnicy podbiegli, a Jan Janusz wyszedł z biura. Co się stało? zapytał, patrząc na dziewczynkę w zagrodzie, rozmawiającą z koniem, jakby był jej zwierzakiem.

Jadwiga nie spojrzała mu w oczy. Nie chcę cię zobaczyć szepnęła. Janusz westchnął, zdjął kapelusz i wzruszył głową. Dajcie jej spokój. Robotnicy spojrzeli na siebie, zakłopotani. Zostawimy ją mruknął Marek. Janusz skinął głową i odszedł.

Nocą Jadwiga ukrywa się w stodole, zimna i drżąca. Burza wciąż ryczy, ale nie podchodzi. Siedzi przy furtce i czeka, aż cisza wypełni pole. Widzi, jak wschodzą pierwsze promienie słońca nad górami, a w zagrodzie nie ma już jej.

Burza leży w rogu, głowa nisko, oczy przymknięte. Nie rusza się tak, jak kiedyś. Nie ryczy, nie kopie. Robotnicy, przyzwyczajeni od rana do jego gwałtownego temperamentu, zatrzymują się, patrząc na niego z nieufnością.

Co mu się stało? pyta burmistrz Marek, drapiąc brodę. Nie wiem, ale nie podoba mi się to odpowiada drugi, odsuwając worek owsa od koła wózka. Wygląda chory. Janusz przychodzi chwilę później w szerokim kapeluszu, z marszczonymi brwiami, tak jak każdego ranka przychodzi z zaciśniętą twarzą i zmęczonymi oczami.

Widząc go, robotnicy stanowią szereg, a jeden otwiera drzwi zagrody. Janusz mruczy, patrząc na leżącego konia. Tak, panie, nie ruszył się wcale odpowiada Marek. Nie chciał choćby paszy. Janusz marszczy brwi jeszcze bardziej. Wchodzi do zagrody ostrożnie, ręce w kieszeniach, spojrzenie przyklejone do zwierzęcia.

Podchodzi kilka kroków. Burza podnosi głowę przy jego dźwięku, ale nie wstaje. Patrzy na niego. Uszy nie są odwrócone do tyłu. Mięśnie, kiedyś napięte jak liny, teraz wydają się miękkie. Może już się zmęczył walką mówi jeden z robotników z płotu. Może go to zrozumiał.

Janusz kiwa głową. Konie takie nie rozumieją. Czekają tylko, by wyładować gniew. Kuca, podnosi garść wilgotnej ziemi i zostawia ją między palcami. Podjąłem decyzję dodaje, wstając. Nie będę już ryzykował. Ten koń musi odejść.

Robotnicy milczą. Wszyscy wiedzą, co oznacza odejście. Wezwijcie weterynarza rozkazuje. Chcę przyglądać się, jak to robicie. Nie chcę pomyłek. Niech będzie szybko. Marek skinął głową i odszedł, nie mówiąc więcej. Tego dnia plotki krążą po gospodarstwie niczym suchy wiatr.

Niektórzy twierdzą, iż Burza jest przeklęta, inni, iż jest synem diabła. Nikt nie widział tak dzikiego, tak silnego i tak nieujarzmionego zwierzęcia. Przynieśli go z renomowanego stadniny, z dokumentami, rodowodem i obietnicą wielkości. Już od szczeniaka wykazywał bunt. Nie przyjmował siodeł, podków, ludzkich dłoni.

Najlepsi dresiarze z północy przyjeżdżali, a potem odchodzili, pożenieni, poobijani, pokonani. A jednak tego ranka był spokojny. Nikt nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Tylko dziewczynka, ukryta w zaroślach po drugiej stronie stajJadwiga w końcu odnalazła miejsce, w którym mogła żyć w spokoju razem z Burzą, a ich historia stała się legendą wsi.

Idź do oryginalnego materiału