Temat obowiązkowego przystrzelania broni, jak na dłoni pokazuje, iż sami sobie chcemy utrudnić życie, a choćby uniemożliwić polowanie.
Do napisania tego felietonu NIE sprowokował mnie Marek Ledwosiński artykułem „Przystrzelanie w bałaganie”, tylko komentarze myśliwych, które pokazują, iż mamy problem wyobraźnią. Osobiście byłem, jestem i pozostanę przeciwnikiem nakazu sprawdzania broni. Chciałbym wszystkim jeszcze raz przypomnieć, iż PZŁ nigdy nie miał prawa sprawdzenia broni.
Lewicowa wrażliwość
Niestety nasi „fachowcy” – dokładnie jak lewicowi politycy – próbują wdrażać różnego rodzaju nakazy twierdząc, iż to jedyny sposób pójścia do przodu. Być może wśród kynologów, którzy chcą obowiązkowych certyfikatów dla psów myśliwskich oraz strzelców chcących sprawdzać broń jest znacznie więcej „lewicowej wrażliwości”.
Wszystkim wyznawcom tych reformatorskich pomysłów pragnę uzmysłowić, iż w żadnym cywilizowanym kraju na świecie NIE sprawdza się broni i NIE wydaje zaświadczeń. W Norwegii i Finlandii myśliwi polujący na zwierzynę grubą mają obowiązek przejścia corocznego egzaminu, a w Szwecji jest to standard narzucany przez dzierżawców terenów łowieckich. Podobne regulacje mają Węgrzy i Austriacy, ale to NIE jest sprawdzenie broni!
Przystrzelanie do etyki
Marek Ledwosiński bardzo słusznie w swoim artykule napisał, iż przystrzelanie broni… Powinno zostać całkowicie pominięte w regulacji prawnej i pozostać wyłącznie sferze etyki łowieckiej!
Niestety wśród naszej społeczności nie było i nie ma na to zgody! Obecna Naczelna Rada Łowiecka w swojej uchwale nr 337 napisała, że: „W ocenie Naczelnej Rady Łowieckiej uregulowanie kwestii obowiązków myśliwego, związanych z przystrzeliwaniem broni, oraz dokumentowaniem tego faktu, powinno zostać uregulowane w ustawie Prawo Łowieckie.”
Czyli wybrany przez nas „łowiecki parlament” chce, aby 130 tysięcy członków PZŁ corocznie miało obowiązek przystrzelać swoją broń, a: „szczegółowe rozwiązania o charakterze technicznym powinny znaleźć się w przepisach wewnętrznych Zrzeszenia.” więc sami sobie nałożymy kolejne nakazy oraz opłaty…
Całkowity brak wyobraźni
Marek Ledwosiński nie ma żadnych wątpliwości, iż zaświadczenie o przystrzelaniu broni, jeżeli ma być wymogiem ustawowym, to powinno zawierać precyzyjne dane o broni, czyli jej: rodzaj, kaliber, producenta, model i numer fabryczny oraz dane celownika. A jest ich wiele. Mamy mechaniczny otwarty (muszka i szczerbinka), mechaniczny zamknięty (muszka i przeziernik), a również może nim być: kolimator, luneta oraz urządzenia optoelektroniczne. W przypadku trzech ostatnich w zaświadczeniu powinien pojawić się numer fabryczny…
Czyli przeprowadzenie przystrzelania oraz wypisanie zaświadczenia przez instruktora strzelectwa nie trwałoby pięć minut. Znając liczbę myśliwych wymagałoby to zatrudnienia na strzelnicach wielu dodatkowych osób. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, iż obowiązkowe sprawdzenie broni musiałoby kosztować i to nie będą małe kwoty!
Pojawia się zatem pytanie. Czy członkowie NRŁ mają świadomość, iż ich propozycja może w pierwszej fazie po wprowadzeniu sparaliżować wykonanie planów odstrzału? interesujące czy ktokolwiek z nich się zastanowił ile potrzebujemy instruktorów strzelectwa oraz strzelnic, aby 130 tysięcy myśliwych na początku sezonu sprawdziło 400 tysięcy sztuk broni i pewno drugie tyle lunet i celowników termo i noktowizyjnych? Śmiem wątpić!
Utopijne wizje
Pewnie niewielu myśliwych pamięta, iż w dawnych czasach „Regulamin polowań” był uchwałą Naczelnej Rady Łowieckiej, ale kiedy się okazało, iż związek nie ma delegacji do jego uchwalania… Prawie w całości znalazł się w rozporządzeniu ministra środowiska. Dlatego mamy tam to nieszczęsne „przystrzelanie broni”, ale bez sankcji…
Aby zrozumieć, dlaczego ten zapis tak wygląda należy jeszcze dopowiedzieć, iż kiedy związkowi działacze wymyślili to coroczne przystrzelanie, to większość myśliwych polowała z dubeltówkami, więc sprawdzenie kilkuset sztucerów w skali okręgu nie było żadnym problemem. Dzisiaj mamy inną sytuację – większość myśliwych nie ma broni śrutowej, tylko kulową i to często kilka sztuk…
Jestem pewien, iż gdyby podsekretarz Dorożała mógł nam wpisać do rozporządzenia obowiązkowe przystrzelanie… To pewnie, by to zrobił i patrzył z ubawieniem, jak „toniemy”. Nigdy nie mieliśmy i nie mamy możliwości, aby każdego roku sprawdzić myśliwską broń i wystawiać zaświadczenia, które opisał Marek Ledwosiński.
Brak wyobraźni
Gdyby jednak w niedalekiej przyszłości parlament pozytywnie ocenił „pomysł” naszej rady i dopisał w ustawie, iż oprócz legitymacji PZŁ, pozwolenia na broń oraz odstrzału (w trakcie polowania indywidualnego) musimy jeszcze posiadać ważne 12 miesięcy zaświadczenie o przystrzelaniu broni oraz celownika, z którym aktualnie polujemy… To sami siebie ugotujemy.
Nie dziwi mnie, iż w naszym gronie są myśliwi o „lewicowej wrażliwości”, którzy nie mają wyobraźni. Trudno mi wytłumaczyć wywołanie całej tej dyskusji przez nasz „łowiecki parlament”, co jest – moim zdaniem – wyjątkowo nieodpowiedzialne.
Otwieranie dyskusji nad nowelizacją ustawy łowieckiej w obecnej kadencji parlamentu jest równoznaczne z wprowadzeniem szeregu zakazów, jakie wrzucą tam parlamentarzyści Lewicy, Polski 2050 i Zielonych. Dlatego NRŁ powinna uchylić uchwałę 337 i uchwalić kolejną, która będzie wnioskować wyrzucenie „przystrzelania” z rozporządzenia potocznie nazywanego regulaminem polowania.