Mocniejsi niż śmierć

18 godzin temu

**Silniejsza niż śmierć**

Jadwiga otworzyła oczy. Zegar na ścianie wskazywał pół do ósmej rano. Obok wisiało zdjęcie męża z czarną wstążką w rogu. Tak rozpoczynał się każdy jej poranek. Spoglądała na zegar, a potem od razu na uśmiechniętego męża. Albo odwrotnie. *„Cześć. Dzień dobry, kochanie!”* — tak zwykł mawiać mąż. Tylko nie mógł już jej pocałować, jak dawniej.

***

Po dziewięciu dniach, przed wyjazdem, córka zdjęła żałobną wstążkę z portretu. Rano Jadwiga obudziła się, zobaczyła ramkę bez wstążki i pomyślała, iż śmierć męża to był tylko sen.

Wyszła do kuchni, gdzie córka smażyła racuchy.

— Tato już wyszedł do pracy? — zapytała.

Córka gwałtownie się odwróciła i spojrzała na nią zdezorientowana.

— Mamo, przerażasz mnie. Po pierwsze, dziś sobota, a po drugie… Tatę wczoraj pochowaliśmy. Nie pamiętasz?

Jadwiga ciężko opadła na krzesło.

— Zdjęłaś wstążkę z portretu? Pomyślałam… — I rozpłakała się. Żal wrócił ze zdwojoną siłą, przygniatał jak kamień, aż brakowało tchu. Córka przysiadła przed nią na piętach, zajrzała w oczy.

— Mamo, przepraszam. Zaraz przywrócę wstążkę. Nie pomyślałam…

Gdy Jadwiga wróciła do pokoju, portret znów miał czarną wstążkę. Nie stało się lżej, tylko gorzej. Lepiej sen i złuda niż okrutna prawda. Ale głośno tego nie powiedziała.

— Może pojedziesz ze mną? Odwiedzisz nas na jakiś czas, odpoczniesz? — zapytała córka.

— Nie martw się, wszystko ze mną w porządku. Nie zwariowałam. Po prostu, gdy zobaczyłam zdjęcie bez wstążki, tak bardzo chciałam, żeby to był koszmar. Zostanę tu. *„Z tatą”* — chciała dodać, ale uznała, iż tylko przerazi córkę.

— Nie miałam złych intencji, tylko zaproponowałam.

— Miałeś — odparła Jadwiga.

— Nie gniewaj się, mamo.

Córka wyjechała, obiecując dzwonić codziennie. Wyszła za kolegę ze studiów i przeprowadziła się do jego rodziców do innego miasta. Podobało jej się tam.

***

Minęło osiem miesięcy, a ból nie osłabł. Jadwiga nauczyła się z nim żyć. Weszła do łazienki, odkręciła kran. Na suficie migotała i zgasła kolejna żarówka. *„To choćby lepiej”* — pomyślała Jadwiga, zmywając z twarzy resztki snu. *„W słabym świetle moje odbicie w lustrze nie wygląda tak przerażająco.”*

Drzewa i krzewy w podwórku otulała zielonkawa mgiełka nabrzmiałych pąków. Tu i ówdzie, po słonecznej stronie, przebijały się już pierwsze listki. Niebo zasnuły chmury.

Jadwiga odwróciła się od okna, postawiła pustą filiżankę po kawie w zlewie i poszła się ubrać. W weekendy często jeździła na cmentarz, zwłaszcza gdy stopniał śnieg i ziemia wyschła. Dziś mijało dokładnie osiem miesięcy od śmierci męża. Osiem miesięcy zlało się w jeden niekończący się dzień bólu i tęsknoty.

Przed bramą cmentarza kobiety sprzedawały żywe i sztuczne kwiaty. Jadwiga kupiła te prawdziwe. Przez osiem miesięcy grób męża zagubił się wśród nowych pochówków. Usunęła zwiędłe kwiaty, położyła świeże, poprawiła wstążki na wieńcach, pogładziła zdjęcie męża. Wyblakło na słońcu, jego twarz zaczynała niknąć. Następnym razem trzeba przynieść nowe zdjęcie w ramce pod szkło. Latem obiecała przyjechać córka z zięciem, wtedy postawią nagrobek…

Ksądz na pogrzebie powiedział, iż u Boga wszyscy żyją. Te słowa utkwiły w jej głowie jak nadzieja. Może dlatego ciągnęło ją na cmentarz. Wydawało jej się, iż tu wyraźniej czuje obecność męża. Nie w grobie pod ziemią, ale gdzieś wysoko. W końcu mówią, iż dusza wraca do nieba, do Królestwa Niebieskiego…

— Cześć. Przybyło ci towarzystwa. Wokół mnie też jest mnóstwo ludzi, ale i tak czuję się bez ciebie samotna. Córka dzwoni codziennie. U niej wszystko dobrze. Pamiętasz, jak odradzałeś jej ten ślub? Z Romkiem są szczęśliwi, kochają się.

Wyobraź sobie, myślała, iż jest w ciąży, ale test wyszedł negatywny. Ucieszyła się i zasmuciła jednocześnie. Nie chce jeszcze dzieci. Obiecała, iż jeżeli urodzi się chłopiec, da mu twoje imię. Nie masz nic przeciwko?

Bardzo za tobą tęsknię. Wszystko mi z rąk leci. Tyle naczyń potłukłam. Twoją ulubioną filiżankę też, wybacz. Chciałam ją schować. Po co ją w ogóle wzięłam? Wczoraj rozsypałam herbatę. W sklepie ciągle zostawiam produkty w koszyku. Niedawno świeże ogórki. Córka mówi, iż karmię całą dzielnicę. W pracy też źle. Ciągle popełniam błędy, lada dzień mnie zwolnią. Żarówki w łazience przepaliły się. Kupiłeś zapasowe? Nie znalazłam.

Na głowę spadło kilka kropel.

— Zaczyna padać. Chyba wszystko ci powiedziałam. niedługo znów przyjdę. Do szybkiego zobaczenia, kochany. — Jeszcze raz pogładziła fotografię, otarła łzy i odeszła, omijając świeże groby.

Autobus kazał długo czekać, Jadwiga przemokła i zmarzła. Nie chciało jej się wracać do pustego mieszkania.

Pod samymi schodami klatki stała ciężarówka z otwartymi drzwiami. Tragarze wynosili z niej kartony, meble, worki i znosili do windy. Sąsiadka stała na wąskim przejściu i krzyczała, iż nie da się przejść. Mężczyźni milczeli, sapiąc, przynosili kolejne pudła.

— Dzień dobry. Wie pani, do którego mieszkania wprowadzają się nowi lokatorzy? — zapytała Jadwiga.

— Witaj, Jadziu. Numeru nie znam, na szóstym piętrze. Korolewowie sprzedali mieszkanie jeszcze zimą, kupili dom. Ty jesteś z siódmego, prawda? Więc pod tobą będą mieszkać. Dobrze, idę już do sklepu, wnuczka sama w domu… — Ledwo minęły się między stertą kartonów.

Jadwiga wjechała windą na swoje piętro, otworzyła drzwi. Powitała ją przytJadwiga spojrzała w lustro i uśmiechnęła się lekko – po raz pierwszy od tamtego dnia, gdy świat stracił jasność, a teraz powoli, jak wiosenne listki, odzyskiwał kolory.

Idź do oryginalnego materiału