Między młotem a kowadłem: matka prosi o pomoc, a mąż całkowicie odmawia.

4 tygodni temu

Nazywam się Aneta, mam dwadzieścia dziewięć lat. Od sześciu lat jestem żoną Jacka, a nasza urocza córeczka Zosia ma cztery lata. Prowadzimy typowe życie młodej rodziny: oboje pracujemy, spłacamy kredyt hipoteczny, liczymy wydatki i staramy się ogarnąć codzienność. Od niedawna pracuję zdalnie, co pozwala mi spędzać więcej czasu z dzieckiem, a w tym pomaga mi moja mama.

Mama uwielbia swoją wnuczkę. Zabiera ją na działkę, spaceruje z nią, zajmuje się nią. To dla nas ogromne wsparcie. Zosia uwielbia odwiedzać babcię — to dla niej prawdziwa frajda. Ma tam huśtawkę, ogródek i piaskownicę. Ale, jak to zwykle bywa, każda pomoc ma swoje drugie dno.

Mama jest aktywna. Na emeryturze, ale nie potrafi usiedzieć w miejscu. Zawsze ma jakiś pomysł, coś organizuje. W tym roku postanowiła na przykład zbudować altankę na działce. Bez konsultacji z nami zamówiła materiały budowlane, a potem po prostu postawiła mnie przed faktem:

— Anet, powiedz Jackowi, żeby przyjechał i pomógł rozładować. Sami nie damy rady.

Skinęłam głową, choć wiedziałam, jaka będzie odpowiedź. Nie zmieniła się od dwóch lat:

— To działka twojej mamy, Aneta. Niech sobie sama radzi. Ja tam nie jadę. Mam jedno życie i jeden wolny dzień w tygodniu. Wyleguję się na kanapie i nie zamierzam nikomu pomagać. Koniec!

Rozumiem Jacka. Naprawdę dużo pracuje. Czasem choćby w weekendy siedzi z laptopem i robi pilne zlecenia. Pieniądze są potrzebne. Spłacamy kredyt, dziecko rośnie. Ale z drugiej strony — to przecież moja mama. Tyle razy nam pomagała. Co tydzień zabiera Zosię. Nie wtrąca się, nie wymaga niczego dla siebie. A teraz — prosta prośba o rozładowanie desek na altankę. A Jacek odmówił.

W efekcie materiały budowlane przywieźli w piątek rano. Mama zadzwoniła w panice — nie miała komu pomóc. Rzuciłam wszystko, wsadziłam Zosię do samochodu i pojechałam. Razem z mamą rozładowywałyśmy dostawę: deski, cement, jakieś belki. Nie wspomnę nawet, jak to było ciężko. Mama potem ledwo się wyprostowała. Ale najbardziej ją zabolało, iż zięć choćby nie próbował pomóc.

— Aneta, on w ogóle jest mężczyzną? Jak to możliwe? Czy ja prosiłam o remont dachu? Tylko o parę godzin pomocy! — denerwowała się, otrzepując ręce z kurzu.

A ja stałam i milczałam. Było mi wstyd. Przed mamą. Przed sobą. Przed Zosią, która patrzyła na to wszystko i nie rozumiała, dlaczego babcia jest zła, a mama smutna.

Gdy wróciłam do domu, panowała tam lodowata cisza. Spróbowałam zagadać, wytłumaczyć, iż to nie kaprys, tylko prośba mamy, która zawsze nam pomaga. Ale Jacek tylko machnął ręką:

— Ty w ogóle słuchasz, co ja mówię? Ja tu wszystko ciągnę na sobie! Nie jestem jej winny pomocy! To jej działka, jej budowa, jej problemy!

Nie wiem, co teraz robić. Znalazłam się między młotem a kowadłem. Z jednej strony mama, która zawsze jest blisko, która szczerze pomaga i dba o nas. Z drugiej — mąż, zmęczony, zirytowany, przekonany, iż nic mu się nie należy. A mnie serce pęka, bo oboje mają trochę racji.

Kocham Jacka. Jestem wdzięczna mamie. Ale nie rozumiem, dlaczego moja rodzina stała się dla nich polem bitwy. Dlaczego ciągle muszę się tłumaczyć? Dlaczego z prostej prośby o pomoc robi się awantura, która wisi nad nami przez cały tydzień?

Jestem zmęczona. Zmęczona byciem buforem. Zmęczona godzeniem, tłumaczeniem, błaganiem. Chcę, żeby mama czuła się potrzebna i szanowana, a mąż — żeby zrozumiał, iż czasem pomoc to nie obowiązek, ale zwykły szacunek dla kobiety, która zawsze stoi przy nim.

Czasem myślę — może powinnam być twardsza? Albo jeszcze bardziej ustępliwa? A może w ogóle nic nie mówić i po cichu wszystko robić sama? Nie wiem.

Ale wiem jedno — nie chcę, żeby moja córka kiedykolwiek znalazła się w takiej sytuacji. Chcę, żeby żyła w miłości, zrozumieniu i szacunku. I żeby między jej mężem a babcią nie było wojen.

Tylko jak to osiągnąć — to dla mnie wciąż zagadka…

Idź do oryginalnego materiału