Zabytkowa bazylika straciła trzecią część dachu, a wojewoda w desperacji wzywa wojsko do pomocy. Przez region przeszła najgorsza nawałnica od lat, pozostawiając po sobie apokaliptyczny krajobraz.

Fot. Shutterstock
Mieszkańcy Małopolski przeżyli noc, której długo nie zapomną. To, co wydarzyło się między czwartkowym wieczorem a piątkowym rankiem, przejdzie do historii jako jedna z najbardziej niszczycielskich burz w regionie. Skala zniszczeń jest tak ogromna, iż po raz pierwszy od lat władze wojewódzkie zdecydowały się poprosić o pomoc armię.
Wojsko wkracza do akcji
Decyzja wojewody o wykorzystaniu potencjału 11 Małopolskiej Brygady Obrony Terytorialnej to nowość w regionie. Żołnierze, przeszkoleni do działania w sytuacjach kryzysowych, mają pomóc przede wszystkim w zabezpieczeniu bazyliki w Trzebini, ale ich wsparcie może okazać się bezcenne także w innych miejscach.
Terytorialsi dysponują sprzętem i umiejętnościami, które w obecnej sytuacji są na wagę złota. Potrafią gwałtownie wznosić prowizoryczne konstrukcje, zabezpieczać niestabilne budynki, a przede wszystkim – działać sprawnie w warunkach ekstremalnych. Ich pomoc może przyspieszyć powrót regionu do normalności.
Bazylika walczy o przetrwanie
Symbolem dramatu całego regionu stała się Bazylika Mniejsza w Trzebini. Historyczna świątynia, która przetrwała dwie wojny światowe i dziesięciolecia komunizmu, nie wytrzymała starcia z rozszalałą naturą. Wiatr o sile huraganu zerwał jedną trzecią pokrycia dachowego, odsłaniając wnętrze na działanie żywiołów.
Stan zabytku jest na tyle krytyczny, iż wojewoda małopolski Krzysztof Jan Klęczar podjął bezprecedensową decyzję. Po raz pierwszy w najnowszej historii regionu, do akcji ratunkowej wezwano żołnierzy. Konkretnie chodzi o 11 Małopolską Brygadę Obrony Terytorialnej, której zadaniem będzie zabezpieczenie tego cennego obiektu przed całkowitym zniszczeniem.
Decyzja o użyciu wojska pokazuje, jak dramatyczna jest sytuacja. Cywilne służby ratunkowe są całkowicie pochłonięte tysiącami innych interwencji i fizycznie nie są w stanie pomóc wszędzie tam, gdzie pomoc jest potrzebna.
Liczby, które mówią wszystko
Gdy w piątek rano wojewoda małopolski stanął przed dziennikarzami, przedstawił dane, które choćby doświadczonych obserwatorów wprawiły w osłupienie. Straż pożarna w ciągu jednej nocy podjęła ponad 600 interwencji – to więcej niż zwykle w ciągu całego miesiąca.
Największe wyzwanie stanowiły powalone drzewa – strażacy musieli usunąć ponad 400 wiatrołomów blokujących drogi, zagrażających budynkom i liniom energetycznym. Wiatr osiągający prędkość 120 kilometrów na godzinę wyrywał wieloletnie drzewa z korzeniami i rzucał nimi jak zapałkami.
Równie dramatycznie przedstawiają się statystyki podtopień. Służby odnotowały ponad 90 takich zdarzeń. Woda wdarła się do 53 budynków, zamieniając domy w baseny. Kolejne 38 przypadków dotyczyło zalanych dróg, które stały się nieprzejezdnymi rzekami, odcinając całe miejscowości od świata.
Armia ratowników na posterunku
Do walki z żywiołem stanęło ponad 2800 strażaków. To mobilizacja porównywalna z największymi akcjami ratunkowymi w historii województwa. Ratownicy pracowali w koszmarnych warunkach – w całkowitych ciemnościach, przy wietrze zrywającym hełmy z głów i deszczu zalewającym oczy.
Wojewoda Klęczar nie ukrywał wzruszenia, dziękując bohaterom tej nocy. Jego słowa oddają dramatyzm sytuacji: strażacy ryzykowali życiem, by ratować innych, pracując bez przerwy przez wiele godzin. Niektórzy z nich sami stracili dachy nad głowami, ale zamiast ratować własny dobytek, ruszyli na pomoc sąsiadom.
Noc, która zmieniła wszystko
Burza rozpoczęła się niepozornie w czwartkowy wieczór. Pierwsze porywy wiatru i kropie deszczu nie zapowiadały katastrofy. Jednak w ciągu kilku godzin sytuacja dramatycznie się pogorszyła. Wiatr przybrał na sile, deszcz zamienił się w ulewę, a z nieba zaczął padać grad.
Mieszkańcy opisują sceny jak z filmów katastroficznych. Dachy odrywały się od budynków z przeraźliwym hukiem, szyby pękały pod naporem wiatru, a drzewa przewracały się na samochody i domy. Wielu ludzi spędziło noc w piwnicach, modląc się o przetrwanie.
Szczególnie dramatyczne relacje pochodzą z miejsc, gdzie przeszło oko burzy. Świadkowie mówią o chwilowej, złowrogiej ciszy, po której żywioł uderzył ze zdwojoną siłą. To właśnie wtedy doszło do największych zniszczeń, w tym uszkodzenia dachu bazyliki w Trzebini.
Zarządzanie kryzysem w praktyce
Jeszcze gdy burza szalała nad regionem, wojewoda zwołał nadzwyczajne posiedzenie sztabu kryzysowego. W środku nocy do urzędu wojewódzkiego ściągnięto przedstawicieli wszystkich kluczowych służb – straży pożarnej, hydrologów, wojskowych i specjalistów od zarządzania kryzysowego.
Koordynacja działań ratunkowych wymagała precyzyjnego planowania. Trzeba było ustalić priorytety – gdzie interweniować w pierwszej kolejności, jak rozdzielić siły i środki, gdzie szukać dodatkowego wsparcia. To właśnie podczas tego spotkania zapadła decyzja o zwróceniu się o pomoc do wojska.
Współpraca między służbami okazała się kluczowa. Podczas gdy strażacy usuwali powalone drzewa, policja kierowała ruchem i zabezpieczała niebezpieczne miejsca, a pracownicy wodociągów walczyli z awariami sieci. Każda minuta była na wagę złota.
Małopolska po przejściu frontu
Gdy pierwsze promienie słońca oświetliły region, ukazał się obraz zniszczeń przekraczający najgorsze przewidywania. Całe połacie lasów wyglądały jakby przeszedł przez nie walec, setki domów pozbawionych dachów straszyło pustymi krokwiami, a ulice zamieniły się w rwące potoki.
Mieszkańcy ruszyli oceniać straty. Dla wielu widok był przygnębiający – domy, w które włożyli oszczędności życia, zostały poważnie uszkodzone. Samochody zmiażdżone przez powalone drzewa, zalane piwnice pełne zniszczonych pamiątek rodzinnych, ogródki zamienione w gruzowiska.
Jednak wśród chaosu i zniszczeń pojawiły się też przejawy solidarności. Sąsiedzi pomagali sobie nawzajem zabezpieczać uszkodzone dachy, dzielili się agregatami prądotwórczymi, organizowali wspólne sprzątanie. Ta tragedia paradoksalnie zbliżyła do siebie ludzi.