— Krzysiu, ile można?! — głos Aliny załamał się, przechodząc w szept pełen zmęczenia i rozpaczy. — Jesteśmy małżeństwem od dwóch lat, a wciąż mieszkamy u twojej mamy. Kiedy to się skończy?
— Co znowu ci nie pasuje? — zmarszczył brwi mąż. — Mamy dach nad głową, wszystko pod ręką. Nie masz własnego mieszkania, a na wynajem nas nie stać. Mama gotuje, pomaga, dba o nas. O co chodzi?
— Wolałabym się gnieździć w wynajętej kawalerce niż żyć z twoją mamą… — cicho rzuciła Alina.
Krzyś tylko rozłożył ręce.
— jeżeli chcesz, jedź do swojej mamy na wieś, rzuć pracę. Ja zostaję. Przywykłem do miasta.
Te słowa zabolały Alinę szczególnie mocno. Tak, pochodziła z małej wsi pod Sandomierzem, gdzie została jej mama. Ale czy to jej wina, iż los rzucił ją do miasta, gdzie poznała męża, znalazła pracę i zaczęła budować życie? A teraz słyszała niemal wyraźnie: ty tu jesteś nikim.
Życie pod jednym dachem z teściową stawało się nieznośne. Dla Krzysia oczywiście wszystko było wygodne — dla matki był idealnym synem, ona go nie krytykowała, nie pouczała, nie narzucała się. Ale Alinę traktowano jak intruza — obcą, która rzekomo „odebrała” matce syna.
Ewa Nowak owdowiała młodo. Syna wychowała sama. I teraz całe jej życie kręciło się wokół niego. Dlatego od początku widziała w Alinie rywalkę. Na zewnątrz — uprzejma, uśmiechnięta. Ale gdy tylko Krzyś wychodził z pokoju, zaczynała się chłodna kontrola.
Najpierw teściowa krytykowała, jak Alina myje naczynia i ustawia kubki na półce. Potem drażniła ją herbata — raz za słodka, raz za gorzka, raz „zupełnie bez smaku”. Pewnego razu choćby oskarżyła Alinę, iż nie dba o zdrowie jej syna, skoro wsypuje do herbaty cukier.
Gotowanie stało się osobnym tematem. Każde danie przyrządzone przez Alinę Ewa albo ignorowała, albo wyrzucała. Kobieta coraz częściej czuła się w tym domu niechciana. Wychodziła wcześnie do pracy, a wieczorami starała się wracać jak najpóźniej — byle tylko nie wracać do mieszkania, gdzie każdy drobiazg stawał się pretekstem do pretensji.
Nawet jeżeli na nocnej szafce leżała chusteczka — teściowa od razu zaczynała docinać: „pewnie przywykłaś żyć w brudzie”. Ani jednego ciepłego słowa, ani odrobiny szacunku. Tylko wyrzuty, ironia, chłód.
Pewnego dnia Alina nie wytrzymała. Spakowała torbę i wyjechała do matki — do tej samej wsi, z której niegdyś wyruszyła za marzeniami. Siedziała przy oknie i płakała. Nie z powodu obrazy — ze zmęczenia. Bo zabrakło jej sił do walki. I męża u boku.
Minął czas. Ból przycichł. Wtedy przyszło zrozumienie: nie trzeba było milczeć. Trzeba było wcześniej powiedzieć Krzysiowi, otwarcie, stanowczo, bez ogródek. Poprosić, zażądać wsparcia, a nie znosić wszystkiego w samotności. Bo gdy mąż milczy — to też jest odpowiedź.
Dziś Alina wie: życie z obcą kobietą, choćby jeżeli to matka męża, to zawsze ryzyko. Zwłaszcza gdy zostajesz sama w tym „trójkącie”. Ale najważniejsze, by się nie poddawać. Rodzinę można uratować, jeżeli walczy się razem. A nie samotnie — za dwoje.
A ty co sądzisz: kto miał rację — Alina czy Krzyś? Czy da się żyć z teściową, czy lepiej odejść przy pierwszych oznakach presji?