Lepiej tłoczyć się w wynajętym kawalerku, niż oddychać jednym powietrzem z teściową.
— Adam, ile można?! — głos Anny załamał się do szeptu, w którym słychać było zmęczenie i rozpacz. — Minęły już dwa lata od ślubu, a wciąż mieszkamy u twojej matki. Jak długo to ma trwać?
— Co znowu ci nie pasuje? — zmarszczył brwi mąż. — Mamy dach nad głową, wszystko pod ręką. Ty nie masz swojego mieszkania, a na wynajem nas nie stać. Mama gotuje, pomaga, dba o nas. Co jest nie tak?
— Wolę już cisnąć się w najmniejszym pokoju na świecie, niż żyć z twoją matką… — szepnęła Anna.
Adam tylko rozłożył ręce.
— jeżeli chcesz, jedź do swojej matki na wieś, rzuć pracę. Ja zostaję. Przywykłem do miasta.
Te słowa zabolały Annę szczególnie. Tak, pochodziła z małej wsi pod Lublinem, gdzie została jej matka. Ale czy to jej wina, iż los rzucił ją do miasta, gdzie poznała męża, znalazła pracę, zaczęła budować życie? A teraz jakby sugerowano: ty tu jesteś nikim.
Życie pod jednym dachem z teściową stawało się nie do zniesienia. Dla Adamia oczywiście wszystko było wygodne — dla matki był idealnym synem, ona go nie krytykowała, nie pouczała. Ale Annie wyznaczono rolę wroga — obcej, która rzekomo „zabrała” matce syna.
Helena Nowak owdowiała wcześnie. Syna wychowała sama. Całe jej życie teraz to Adam. Dlatego od początku potraktowała Annę jak rywalkę. Na zewnątrz — uprzejma, miła. ale gdy tylko Adam wychodził z pokoju, zaczynała się chłodna kontrola.
Najpierw teściowa krytykowała, jak Anna myje naczynia i ustawia kubki na półce. Potem irytowała ją herbata — raz za słodka, raz za gorzka, raz „zupełnie bez smaku”. Kiedyś choćby oskarżyła Annę, iż nie dba o zdrowie jej syna, skoro wsypuje do herbaty cukier.
Gotowanie stało się osobnym tematem. Każde danie przyrządzone przez Annę Helena albo ignorowała, albo wyrzucała. Kobieta coraz częściej czuła się tu niechciana. Wychodziła do pracy wcześniej, a wieczorami starała się zostać jak najdłużej — byle tylko nie wracać do mieszkania, gdzie każdy drobiazg był powodem do pretensji.
Nawet gdy na nocnym stoliku leżała chusteczka — teściowa od razu zaczynała docinać: „widzę, iż do brudu przywykłaś”. Ani jednego ciepłego słowa, ani śladu szacunku. Tylko wyrzuty, ironia, chłód.
Pewnego dnia Anna nie wytrzymała. Spakowała torbę i wyjechała do matki — do tej samej wsi, z której kiedyś uciekła za marzeniami. Siedziała przy oknie i płakała. Nie z powodu obrazy — ze zmęczenia. Bo zabrakło sił, by walczyć. Zabrakło męża u boku.
Czas minął. Ból przygasł. Wtedy przyszło zrozumienie: nie trzeba było milczeć. Trzeba było wcześniej powiedzieć Adamowi, otwarcie, stanowczo, bez ogródek. Poprosić, żądać wsparcia, a nie znosić wszystko w samotności. Bo gdy mąż milczy — to też odpowiedź.
Dziś Anna wie: życie z obcą kobietą, choćby jeżeli to matka męża, to zawsze ryzyko. Zwłaszcza gdy zostajesz sama w tym „trójkącie”. Ale najważniejsze — nie poddawać się. Rodzinę można ocalić, jeżeli walczy się razem. A nie samotnie — za dwoje.
A jak myślicie? Kto miał rację — Anna czy Adam? Da się pogodzić z teściową, czy lepiej odejść przy pierwszych oznakach presji?