Kwaśne pomidory: jak przetwory zniszczyły rodzinne więzi

3 dni temu

Gorzkie pomidory: jak przetwory zrujnowały rodzinne więzi

Stefania Kowalska, zmęczona po długim dniu, chciała zadzwonić do sąsiadki, ale nie zdążyła. Ledwo wzięła telefon do drżących rąk, gdy rozdarł go przenikliwy dzwonek, jakby zapowiadając burzę. Dzwoniła Halina – siostra jej zmarłego męża, kobieta, której telefony zawsze przynosiły niepokój. „Czy coś się stało?” – przemknęło Stefanii przez myśl. Halina dzwoniła rzadko, a każdy jej telefon był jak uderzenie pioruna.

Stefania niepewnie nacisnęła przycisk odpowiadania.

– Stefka, co ty tam robisz?! – od razu zaatakowała Halina, choćby nie witając się. – Dzwonię po raz szósty!

– Nie zdążyłam podejść… – cicho odpowiedziała Stefania, czując, jak zmęczenie ciężkim kamieniem wisi na jej ramionach.

– No pewnie! – zaśmiała się Halina, ale w jej śmiechu było szyderstwo. – W każdym razie dzwonię, bo twoje pomidory w tym roku to sama sól! Jest lepszy przepis, musisz spróbować…

– Nie będzie już soli – ostro przerwała jej Stefania, a w jej głosie zabrzmiała stal. – I nie będzie pomidorów. Niczego nie będzie.

– Jak to nie będzie?! – Halina zmieszała się, jej głos zadrżał z niedowierzania. – Ty się na mnie obraziłaś?

9 miesięcy temu

Któż by pomyślał, iż Stefania Kowalska, mieszkająca w spokojnej wsi pod Sandomierzem, marzyła o zmniejszeniu ogródka, ale każdej wiosny zaczynało się od nowa. Rozsada, grządki, nasiona – jak zaczarowane koło, z którego nie ma ucieczki. W piwnicy kurzyły się słoiki z przetworami z zeszłego roku, których nie zabrali ani dzieci, ani liczni krewni.

Kiedyś mąż, Jan, pomagał we wszystkim: kopał, podlewał, zbierał plony. Ale dwa lata temu odszedł i Stefania została sama przeciwko ogrodowi i niekończącemu się strumieniowi gości. Rodzina Jana przyjeżdżała regularnie – odwiedzić grób, pogadać i oczywiście naładować torby wiejskimi smakołykami. Najczęściej pojawiała się Halina, siostra zmarłego męża, z wiecznymi prośbami i zrzędzeniem.

Dziece Stefanii przyjeżdżały rzadziej, ale pomagały z ziemniakami. Resztę robiła sama, szczególnie dbając o pomidory i ogórki, nie ufając ich nikomu. Po tym, jak synowa raz wypieliła grządki tak, iż cała marchew uschła, Stefania w ogóle przestała dopuszczać kogokolwiek do upraw, chyba iż jesienią – na zbiory.

– Mamo, po co ci tyle? – pytał syn Marek. – Harujesz na tym ogrodzie jak niewolnica, a potem wszystko rozdajesz. Spójrz na sąsiadkę Wandę – u niej tylko kwiaty i sad owocowy. choćby je sprzedaje! I ty mogłabyś warzywa sprzedawać, a nie rozdawać wszystkim po równo.

– A co wy bez moich przetworów? – protestowała Stefania, ale w jej głosie brzmiała niepewność.

– Nam dużo nie trzeba, kupimy w sklepie – odpowiadała synowa Asia. – Policz: my bierzemy kilka słoików, a ciocia Halina wywozi prawie dla całej swojej rodziny. Ona nigdy nie ma dość! Czas żyć dla siebie, nie dla nich.

– To wszystko prawda, ale… – zaczęła Stefania, ale Marek ją przerwał:

– Koniec z twoimi „ale”! Czas odpocząć!

Stefania Kowalska wyjęła stare paczki z nasionami i zamyśliła się. Pomidory, ogórki, papryka, zioła – wszystko miała w zapasie. Może dokupić kilka nowych odmian pomidorów i koperku? Ale tu się zatrzymała. Dzieci mają rację: po co jej to wszystko? Zdecydowała, iż nie kupi niczego poza ziołami. Przetwory? Tylko dla siebie i to niewiele.

Pomyślała też o kwiatach, ale nie znała się na nich. Postanowiła poradzić się sąsiadki Wandy, ale nie zdążyła wybrać numeru – telefon zadzwonił sam. Znowu Halina.

– Coś się stało? – pomyślała Stefania, czując, jak serce ściska się złym przeczuciem.

Halina dzwoniła rzadko, i to zwykle tylko z prośbami. choćby życzeń świątecznych nie pamiętała. Dziwne, iż odezwała się zimą – jej wizyty zaczynały się zwykle latem, bliżej zbiorów.

Telefon ucichł, ale zaraz zadzwonił ponownie. Stefania odebrała.

– Stefka, gdzie ty się podziewasz?! – napadła Halina. – Dzwonię od pół godziny! Przecież u was zimą żadnej roboty nie ma – siedzisz i odpoczywasz!

– Nie zdążyłam… – zaczęła Stefania, ale Halina nie dała jej dokończyć.

– Dobra, nieważne. Chodzi o twoje pomidory – tyle w nich soli, iż nie da się jeść! Musisz zmienić przepis, mniej soli dawać. I ocet, mówią, można zastąpić…

– Nie będzie ani soli, ani octu – zimno odcięła Stefania. – I cukru też nie. Koniec, Halina, dość.

– Jak to dość? – zdumiała się Halina. – Ty się na mnie obraziłaś?

– Nie, nie obraziłam się. Po prostu zmęczyłam się. Będę teraz żyć dla siebie, odpoczywać. Dzieci od dawna mi mówią…

– Niech ci pomagają, a ty byś odpoczywała! – przerwała Halina.

– Moje dzieci są dobre, pomagają – spokojnie odpowiedziała Stefania. – Ale ty pamiętasz o moim zdrowiu? Powiedzieli mi: cukier za wysoki, dieta potrzebna. Więc ani soli, ani cukru.

– Wszystko pięknie, ale o nas nie zapominaj! – nie ustępowała Halina. – A co z twoją rozsadą? Już przygotowujesz?

– Rośnie – krótko odpowiedziała Stefania, ale w duchu się uśmiechnęła. Rozsady jeszcze nie było i teraz na pewno nie będzie. Pięć krzaków pomidorów – i starczy. Dla siebie.

Pożegnawszy się z Haliną, od razu zadzwoniła do Wandy.

– Wpadnij – powiedziała do słuchawki. – Herbaty się napijemy, bo samotnie jakoś nudno.

Przy herbacie rozmawiały o lecie i planach.

– Chcę zająć się kwiatami, ale zupełnie się na nich nie znam – przyznała się Stefania. – Ty choćby je sprzedajesz, a nie męczysz się.

– Kwiaty też wymagają opieki – uśmiechnęła się Wanda. – Ale to nie pomidory, nie trzeba ich marynować. Ja więcej w doniczkach sprzedaję, wnuczka pomaga przez internet. Na targ chodzę, ale samej tam nudno. Gdyby z tobą – co innego, ale ty pewnie na targ byś nie poszła. A z twoimi słoikami byłoby ci w ogóle ciężko.

– Słoików prawie mi nie zostałoKiedy następnego dnia Halina znów zadzwoniła, Stefania wyłączyła telefon i z uśmiechem wróciła do podlewania swoich nowych róż – od dzisiaj tylko one i zioła miały dla niej znaczenie.

Idź do oryginalnego materiału