Dyżurny Straży Miejskiej w Krakowie nie miał wyboru, kiedy usłyszał w słuchawce, iż na chodniku leży mała kobra. Wysłany na miejsce patrol zastał na chodnikowych płytkach gumowego węża. Strażnicy przyznają, iż nie pierwszy raz interweniują w sprawie tak „niebezpiecznych” zwierząt.
– Proszę o pilny przyjazd na Rynek Kleparski! Obok LOT-u, przy stojakach rowerowych, leży mała kobra – usłyszał w w sobotę w słuchawce dyżurny oddziału Śródmieście. Na miejsce od razu został wysłany patrol Straży Miejskiej.
– Tym razem pośpiech okazał się zupełnie zbyteczny – relacjonują strażnicy miejscy. – „Kobra” nie tylko nie zmieniła swojego miejsca, ale choćby nie miała na to szans. Dlaczego? Bo okazała się gumową zabawką – tłumaczą.
I przypominają, iż to nie pierwsza taka interwencja w sprawie niebezpiecznych zwierząt. Kiedyś mieszkańców prądnika zaatakował… dmuchany aligator.
Ale najsłynniejsza interwencja tego typu to znany w całą Polskę lagun. Tyle iż do tajemniczego zwierzęcia zostali wezwani inspektorzy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Mieszkanka Krakowa zobaczyła go na drzewie i poinformowała pracowników KTOZ, iż na drzewie pod jej domem siedzi lagun (zamiast legwan). Okazało się, iż na gałęziach utkwił croissant, rogalik z ciasta francuskiego. Ale historia laguna wyszła daleko poza granice Krakowa – opisywały ją także światowe media.
Pod zdjęciem słynnego laguna przypominamy relację inspektorów KTOZ z tej nietypowej interwencji.

(Fot. FB KTOZ)
Z cyklu „Z pamiętnika inspektora” – relacjonuje inspektor Adam.
– Przyjedźcie i go zabierzcie! – w głosie dzwoniącej kobiety brzmi desperacja.
– Ale kogo, proszę pani? – pytam
– Tego stwora!!! Od dwóch dni siedzi na drzewie naprzeciwko bloku! Ludzie okien nie otwierają, bo się boją, iż im to do domu wejdzie!
– Ale co to jest, proszę pani? Może jakiś chory drapieżny ptak? – próbuję naprowadzić kobietę, w której głosie zdaje się rosnąć histeria.
– Nie! To nie jest ptak!
– A jak to coś wygląda? – dopytuję, bo chciałbym wiedzieć, czego się spodziewać.
– Jest brązowe, siedzi na drzewie i to jest ten… noooo, ten.. lagun! – pani wykrzykuje zadowolona, iż nareszcie przypomniała sobie adekwatne słowo.
Z trudem utrzymuję powagę. Lagun? Co to może być…?
Może legwan? Rzucam okiem na kalendarz, ale dziś nie jest pierwszy kwietnia.
– Tak, legwan! Siedzi tu od dwóch dni i wszyscy się go boją! To kiedy po niego przyjedziecie? – wizja ratunku wyraźnie wpływa na zanik histerii, zaś wzrost – entuzjazmu. Któżby się wszak nie cieszył wizytą dziarskich i dzielnych inspektorów – pogromców legwanów, późnych wnuków świętego Jerzego i szewczyka Dratewki…?
Dopytuję jeszcze o dokładny adres i proszę panią o telefon kontaktowy, ale w tyle głowy kołacze mi przez cały czas podejrzenie, iż może to jednak spóźniony prima aprilis.? Skąd by się wziął legwan na krakowskim osiedlu? W dzień – jednak – dość chłodny mimo kalendarzowej wiosny? Lata pracy inspektorskiej nauczyły mnie jednak, iż są ludzie skłonni w dowolny sposób pozbyć się każdego zwierzęcia, które sprawia jakiś kłopot. Albo się zwyczajnie znudzi. Mieliśmy wrzuconego na podwórko wieczorem starego jorka, ciężko chorego kota zostawionego w zamkniętym transporterze w wiacie śmietnikowej zimą, szczurki i chomiki z klateczką wyrzucone do śmieci, choćby rybki w ulicznym kuble…. Może ktoś wyrzucił legwana, interesujące tylko jak ten stwór się czuje po dwóch nocach w minusowej temperaturze? Może siedzi na tym drzewie i się nie rusza, bo po prostu umarł?
Jedziemy z koleżanką inspektorką i niezwykle starannie przeglądamy krzaczory za blokiem, którego adres nam podano. Nie znajdujemy legwana. Ani laguna.
Dzwonimy do pani zgłaszającej. Miło czasem usłyszeć, jak ktoś się cieszy z naszego przyjazdu: „Jesteście na miejscu? Jak to dobrze!”
Dopytuję panią, czy legwan przez cały czas siedzi tam, gdzie siedział.
Okazuje się, iż siedzi nadal, tak mniej więcej w połowie długości bloku „na tym, co kwitnie w maju” – precyzuje kobieta, ale nazwy drzewa czy krzewu przypomnieć sobie nie może. W maju kwitnie prawie wszystko, ale obstawiamy, iż o bez chodzi (wiecie: „To był maj/ pachniała Saska Kępa/ szalonym, zielonym bzeeeeem”) i wybieramy się na poszukiwania. Rozglądamy się bacznie szukając pozamykanych ze strachu przed potworem okien. Okna jednak pootwierane – czyżby lagun zniknął? A może ludzie po prostu nie zdają sobie sprawy ze straszliwego, czyhającego na nich niebezpieczeństwa…?
Rozglądamy się, rozglądamy i nagle….
Nagle….
Jest, mamy go!
Brązowy stwór siedzi na gałęzi bzu, bez rośnie mniej więcej w połowie długości bloku, stwór siedzi i się nie rusza – dokładnie tak, jak opisała nam pani zgłaszająca. Jego brązowa skóra pobłyskuje w słońcu, choć gdzieniegdzie widać jakieś zmatowienia. Przyglądamy się dokładniej – biedak nie ma nóg ani głowy.
Już wiemy, iż stworowi, legwanowi, a raczej jednak – lagunowi pomóc nie jesteśmy w stanie.
Trudno bowiem pomóc czemuś, co zostało wcześniej upieczone, bynajmniej nie w promieniach słonecznych. Trudno bowiem pomóc czemuś na widok czego prawie zwala nas z nóg… atak śmiechu.
Owym tajemniczym lagunem – legwanem okazał się bowiem… croissant, rogalik z ciasta francuskiego.
Wyleciał prawdopodobnie z któregoś okna (niech zgadnę: dla ptaszków prawdopodobnie rzucony, z dobroci serca nie popartej, niestety, jakimkolwiek pomyślunkiem) no i utknęło się biedakowi w rozwidleniu bzowych gałązek ( Siedział tam sobie i całkiem ładnie wyglądał, uwalniał wyobraźnię, nabierał cech gadzich, już niemal się ruszał, już się szykował do inwazji, już zaczynał przypominać smocze dziecię, już drżały okoliczne dziewice….
P.S. Dla pewności – to nie jest opis primaaprilisowego żartu – zgłoszenie takie trafiło do nas naprawdę.
P.S.- 2 Zaznaczamy jednak, iż zawsze warto zgłaszać, jeżeli coś Państwa zaniepokoi. Lepiej sprawdzić i się mile rozczarować, czasem (niestety bardzo rzadko) się pośmiać, niż nie zareagować, co nieraz może doprowadzić do tragedii.
(AI GEG) (FB KTOZ)