Dzisiaj wpis w dzienniku – historia o spadku, który nie dzieli się na troje.
Wojciech wszedł do pokoju, gdzie żona oglądała serial, i powiedział spokojnie:
— Dzwonił brat. Mówił, iż w sobotę przyjadą z Krystyną. Chcą porozmawiać.
— Świetnie! Wiesz, iż zawsze lubię gości — uśmiechnęła się Bożena.
— Tylko dodał, iż rozmowa będzie poważna — Wojciech zamilkł na chwilę, patrząc na żonę z niepokojem. — Bez małżonków, tylko we dwójkę.
— A ty nie domyślasz się, o co chodzi? — Bożena zesztywniała.
Wojciech opuścił wzrok, zamilkł… I wtedy dotarło do niego: chodzi o spadek.
Dwa miesiące temu Wojciech i Bożena oficjalnie odziedziczyli majątek po cioci Zofii, najstarszej siostrze ich matki. Ciocia przeżyła życie samotnie, ale z godnością. Gdy zdrowie zaczęło szwankować, wezwała na pomoc krewnych. Tylko Wojciech i Bożena się nią zajmowali – wołali do lekarzy, kupowali leki, płacili opiekunce, organizowali wyjazdy do sanatorium. Reszta rodziny ograniczała się do kartki z życzeniami na święta.
Nic dziwnego, iż ciocia Zofia zostawiła im dwupokojowe mieszkanie w centrum i przytulny domek za miastem.
Sobota. Krystyna i Tomasz przyjechali punktualnie. Bez uśmiechów, bez zbędnych słów. Usiedli w salonie i od razu przystąpili do rzeczy:
— Dobrze, ciocia zostawiła wam mieszkanie. Ale domek to już przesada — zaczął Tomasz.
— Myśmy się nim zajmowali! — dodała Krystyna. — Kosiliśmy trawę, podlewaliśmy kwiaty. Całe lato spędzaliśmy tam z dziećmi.
— A ciocię choć raz wywieźliście na wieś? — spokojnie zapytała Bożena. — Choć raz spełniliście jej prośbę? Błagała, żeby mogła odetchnąć świeżym powietrzem…
— Mieliśmy swoje sprawy. Dzieci, praca… — burknęła Krystyna.
— Właśnie. Dlatego ciocia podjęła decyzję sama — cicho powiedział Wojciech.
— Po prostu ją omotaliście! — wybuchnął Tomasz. — Co z ciebie za facet, skoro z rodziną nie potrafisz się podzielić?!
— A ty jesteś facetem, skoro walczysz o ruderę? — odparł spokojnie, ale stanowczo.
Goście odjechali wściekli. Ale następnego ranka zadzwonił telefon.
— Wojciech, ty zmieniłeś zamki w domku?! — wrzeszczał Tomasz. — Przyjechaliśmy z Marcinem po nasze rzeczy, a drzwi zamknięte!
— Zmieniłem. Bo nie uprzedziliście. Przyjeżdżajcie w sobotę — razem posprzątamy. Zabierzecie, co wasze — odpowiedział Wojciech i odłożył słuchawkę.
— Wiedziałaś? — zdziwił się, patrząc na żonę.
— Nie znałeś swoich krewnych? Gdybyś nie zmienił zamków, zabraliby choćby meble. Nie miej złudzeń.
Po miesiącu sprzedali domek i swoje stare mieszkanie. Kupili przestronne mieszkanie nad morzem — w Kołobrzegu. Cisza, szkoła pod nosem, pracę znaleźli gwałtownie — Wojciech w porcie, Bożena w podstawówce.
A córka, Kinga, została w mieszkaniu po cioci, studiując na uniwersytecie.
Życie zdawało się układać. Ale od marca zaczęły się telefony.
— Domku już nie mamy — mówiła Krystyna. — Więc przyjeżdżamy do was. Na początku lipca. I zabieramy ze sobą wnuczka Karola!
— Rezerwujcie hotel — spokojnie odparł Wojciech. — My tu żyjemy, nie odpoczywamy. I gości nie przyjmujemy.
— A twoja teściowa we wrześniu u was mieszkała! — oburzyła się Krystyna.
— Bo to rodzice mojej żony. Twoich też byśmy przyjęli, gdyby żyli. Ale dla waszej gromady miejsca nie mamy.
— Jesteście egoistami! — rzuciła. — Pamiętaj, bracie, może kiedyś pomocy będziesz potrzebował. A rodziny już nie będzie!
— W tym roku tylu krewnych się nagle przypomniało, jak grzyby po deszczu. I to wyłącznie od maja do września. Więc nie martw się, rodzinę mamy aż nadto — zaśmiał się Wojciech.
I odłożył słuchawkę.