Wielkopolska, 2020.
Na odludnej farmie, otoczonej sosnami i łagodnymi pagórkami, mieszkał Jerzy Kowalski, emerytowany rolnik, który wolał towarzystwo zwierząt niż zgiełk miast. Jego żona odeszła dziesięć lat wcześniej, a od tamtej pory jego świat ograniczał się do domu, ogrodu i małego kangurka, którego znalazł porzuconego, gdy był jeszcze wielkości butelki mleka.
Nazwał go Bąbel.
To nie jest zwierzak mówił Jerzy. To mój przyjaciel.
Bąbel rósł szybko. Skakał po całej posesji, ale zawsze spał blisko ganku. Gdy Jerzy słuchał radia, kangur kładł się obok. Gdy stary naprawiał płot lub przekopywał grządki, Bąbel podążał za nim jak cichy cień.
Pewnego ranka, gdy Jerzy majstrował w szopie, potknął się o luźną deskę. Upadł niezdarnie. Uderzenie w plecy sparaliżowało go na miejscu. Stary Nokia, który zawsze nosił przy sobie, leżał w domu, a pomoc mogła nadejść najwcześniej za dwa dni.
Bąbel wyszeptał, zaciskając zęby. Pomóż mi, chłopcze.
Kangur podszedł, obwąchał jego twarz. Jerzy chwycił go za łapę i wskazał w stronę domu.
Idź. Szukaj pomocy idź.
Brzmiało to absurdalnie. Jak zwierzę mogło to zrozumieć?
Ale Bąbel odskoczył w stronę domu. Jerzy pomyślał, iż po prostu uciekł.
Aż tu nagle, po piętnastu minutach, usłyszał znajomy głos.
Panie Kowalski! Co się stało?!
To była Kasia, młoda weterynarka, która czasem przyjeżdżała sprawdzać dzikie zwierzęta, które Jerzy przygarniał. Bąbel dopadł do jej samochodu, zaczął tupać łapami, wydając dziwne dźwięki, patrząc na nią, odbiegając i wracając. Tak się uparł, iż Kasia poszła za nim.
Nigdy go takim nie widziałam powiedziała później. Jakby krzyczał, nie mając głosu.
Jerzego zabrano do szpitala. Miał złamane trzy żebra i uraz biodra. Gdyby nie Bąbel, mógłby tam leżeć cały dzień, bez wody, sam.
Historia trafiła do lokalnych gazet. Bohater na czterech łapach napisali. Bąbel pojawił się choćby w telewizji, z czerwoną chustą zawiązaną na szyi.
Jerzy wyzdrowiał. Ale już nigdy nie patrzył na świat tak samo.
Myślałem, iż to ja go uratowałem powiedział drżącym głosem. A to on pokazał mi, iż prawdziwa miłość nie potrzebuje słów. Tylko odważnych skoków.
Dziś przy wejściu na farmę wisi manualnie malowana tabliczka:
Tu mieszka człowiek i kangur, który nie pozwolił mu umrzeć w samotności.
A jeżeli przejdziesz tam o zmierzchu w ciszy, może zobaczysz Bąbla, leżącego na ganku z przymkniętymi oczami, strzegącego staruszka, który dał mu drugą szansę i który, nie wiedząc choćby kiedy, dostał ją od niego z powrotem.