Wielkopolska, 2020.
Na odludnej farmie, otoczonej polami i sosnowymi lasami, mieszkał Tadeusz Kowalski, siedemdziesięciojednoletni emerytowany rolnik, który wolał towarzystwo zwierząt od zgiełku miasta. Jego żona odeszła dziesięć lat wcześniej, a od tamtej pory jego świat ograniczał się do domu, ogrodu i małego kangurka, którego znalazł, gdy ten był jeszcze wielkości butelki mleka.
Nazwał go Błysk.
To nie zwierzak mawiał Tadeusz. To mój towarzysz życia.
Błysk rósł szybko. Skakał po całej posesji, ale zawsze spał blisko ganku. Gdy Tadeusz słuchał radia, kangur kładł się obok niego. Gdy starszy mężczyzna pracował w ogrodzie albo naprawiał płot, Błysk podążał za nim jak cichy cień.
Pewnego ranka, gdy Tadeusz pracował w szopie, potknął się o luźną deskę. Upadł niefortunnie. Uderzenie w plecy sparaliżowało go. Stary telefon, którego używał, leżał w domu, a nikt nie miał przyjechać przez kolejne dwa dni.
Błysk wyszeptał, zaciskając zęby. Pomóż mi, chłopcze.
Kangur podszedł, obwąchał jego twarz. Tadeusz złapał go za łapę i wskazał w stronę domu.
Idź. Znajdź pomoc idź.
Brzmiało to absurdalnie. Jak zwierzę mogło to zrozumieć?
Ale Błysk ruszył. Skoczył w stronę domu. Tadeusz pomyślał, iż po prostu uciekł.
Aż piętnaście minut później usłyszał znajomy głos.
Panie Kowalski! Wszystko w porządku?!
To była Zosia, młoda weterynarka, która czasem odwiedzała farmę, by sprawdzić dzikie zwierzęta, którymi opiekował się Tadeusz. Błysk dopadł do jej samochodu, zaczął uderzać łapami w ziemię, wydawał dziwne dźwięki, patrzył na nią, biegł i wracał. Tak długo nalegał, aż w końcu poszła za nim.
Nigdy nie widziałam, żeby zachowywał się w ten sposób powiedziała później. To było, jakby krzyczał bez głosu.
Tadeusz trafił do szpitala. Miał trzy złamane żebra i uraz biodra. Gdyby nie Błysk, mógłby leżeć tam ponad dzień, sam, bez wody.
Historia trafiła do lokalnych gazet. Bohater w spodniach z kieszenią tak go nazwali. Błysk choćby pojawił się w telewizji, z czerwoną chustą na szyi.
Tadeusz wyzdrowiał, ale jego spojrzenie już nigdy nie było takie samo.
Myślałem, iż to ja go uratowałem powiedział drżącym głosem. Ale to on nauczył mnie, iż prawdziwa miłość nie potrzebuje słów. Tylko odważnych skoków.
Dziś przed wejściem na jego farmę stoi manualnie malowana tabliczka:
Tu mieszka człowiek i kangur, który nie pozwolił mu umrzeć w samotności.
A jeżeli przejdziesz tam cicho o zmierzchu, może zobaczysz Błyska leżącego na ganku, z przymkniętymi oczami, czuwającego nad staruszkiem, który dał mu drugą szansę i który, nie wiedząc o tym, później sam ją od niego otrzymał.





