**Dziennik Ewy**
Nikt we wsi nie pojmował, czemu w życiu osobistym tak mi się nie wiedzie. Dziewczyna przecież porządna, wszystko przy niej rozgarnięta, przystojna. I praca dobra, weterynarz przy dużej spółdzielni rolniczej. Chyba chodzi o to, iż nie jestem stąd. I, nie ma co ukrywać, różniłam się od tutejszych kobiet.
Ewka, żeby głowę trochę niżej nosiła, a niebawem zobaczyłabyś, jakiś chłopina w chacie by się pojawił. Jasne, dobrych, to i z latarnią nie znaleźć, ale zawsze to męski duch zaczęła Magdalena, inicjując rozmowę wśród bab, które wieczorem zasiedły na ławce pod sklepem. Zawsze pierwsza roztrząsała zalety i wady mieszkańców. We wsi wieści łapała, zanim jeszcze się zdarzyły. Miała jednak oponentkę Teodorę. Przyjaźniły się od młodości i tyle samo czasu się kłóciły. Gdy Teodora mówiła biało, Magdalena z pianą ust dowodziła, iż czarne. Baby odwróciły się ku Teodorze, oczekując kolejnego odcinka komedii. Nie dała na siebie długo czekać.
Co znowu za wieści? Żeby pod strzechą śmierdziało brudnymi skarpetami, to już przekraczam siebie. Nie, niewiasty, wy jej nie słuchajcie! I adekwatnie nic od chłopa nie trzeba, niech tylko aromat po izbie roznosi, a kobieta zapracuje. Tfu, lepiej już z nosem do góry chodzić!
Magdalena choćby poczerwieniała.
Gadujesz, gadujesz, ale nie rozumiesz? Kobiecie przystoi żyć z mężczyzną! Żeby chłop był w domu!
Nie, wytłumacz mi, po co? Sama mówisz, chłopy zostały tylko marne. Na co się zda? Żeby się nim opiekować?
Magdalena nie wytrzymała, poderwała się.
Ty głupia babo! A potomka spłodzić trzeba?
To tyś głupia! Dziśka urodzić, a potem całe życie wlec na sobie tego tak zwanego samca! Czyż nie lżej do miasta pojechać, porządnego, urodziwego znaleźć i tego dzieciaka zrobić! I nie karmić dożywotnio pasożyta-opoja, a żyć dla siebie?
Baby oniemiały. Najgorętsze spory rozpalały się między przyjaciółkami właśnie na tle obyczajów. Raz tak się pokłóciły, iż miesiąc nie rozmawiały. choćby na ławę nie wychodziły. Stratowało je wtedy niesamowite nudziarstwo. Chodzi o to, iż Magdalena miała jednego męża, którego pogrzebała jakieś dwadzieścia lat temu, a Teodora trzech, teraz zaś kręcił się przy niej Władek-zdekomunizowany piecowiec, proponując połączenie gospodarstw. Teodorze pewno pod siedemdziesiątkę, a byłemu piecarzowi chyba już osiemdziesiątka, i nic. Dlatego ich mniemania w tej materii zawsze były rozbieżne. I teraz również mogło się skończyć srogą awanturą, gdyby nie zjawił się przedmiot omawiany.
Cześć dziewczyny!
Stanęłam i patrzyłam na staruszki z uśmiechem.
Święty Boże, Ewuniu! Ty chyba z miasta?
Ze stolicy, Teofilo Antonówno. Przywiozłam krople na pchły. Mówcie, komu koty się drapią, wpadnę, kapnę.
Matko jedyna, Ewo, koty muszą mieć coś na sobie!
Ależ, Magdo Heleno. Dziś są takie kropele raz kapniesz, pół roku możesz swego włochacza z łóżka nie zrzucać.
Wtedy zabrała głos Teodora. Spojrzała na koleżankę z dezaprobatą:
Ewciu, dziękuję, wpadaj do mnie. Ja, w przeciwieństwie do rozmaitych przygłuchów żyjących w poprzedniej epoce, doceniam postęp. Na takich nie zwracaj uwagi, nie zdziwię się, jeżeli i myją się w balii popiołem.
I Teodora zaniosła się śmiechem. A Magdalena aż poczerwieniała z wściekłości. Ja tylko się uśmiechałam. Po sześciu latach we wsi przywykłam, iż życia prywatnego tu nie ma i być nie może, istnieje wyłącznie życie zbiorowe. Z początku się przejmowałam, obrażałam, później pojęłam to całkiem w porządku. Trzeba się bać, gdy o tobie nikt nie mówi to znaczy, iż jako osoba nie istniejesz, jesteś pustą przestrzenią.
***
Przyjechałam tu z powołania. Czysto miejska dziewczyna, jednak od zawsze marzyło mi się wiejskie życie, leczenie koni, krów i wszelkiej zwierzyny. Mówiłam zawsze, iż zwierzęta to najwierniejsi i najłagodniejsi towarzysze. Po prostu nie potrafią powiedzieć, co je boli. Ujrzawszy ogłoszenie, iż nowy PGR szuka weterynarza, a do tego zapewn
**Dziennik Ewy**
Nikt we wsi nie pojmował, czemu w życiu osobistym tak się nie udaje. Dziewczyna przecież zaradna, wszystko przy niej mądra, piękna. I pracę ma dobrą, weterynarzem przy dużym gospodarstwie rolnym. Pewnie rzecz w tym, iż pochodzi z miasta. I prawdę mówiąc, różniła się od tutejszych kobiet.
Jakby Ewka swój nos trochę niżej nosiła, pewnie jakiś gospodarz w chacie by się zjawił. Jasne, dobrych szukać jak igły w stogu siano, ale zawsze to męski duch zaczęła Sylwestrowa, rozpoczynając dyskusję wśród bab, które wieczorem zgromadziły się na ławce pod sklepem. Zawsze pierwsza rozprawiała o zaletach i wadach ludzi ze wsi. Tu każdą nowinę łapała, zanim się wydarzyła. Miała jednak oponentkę Łuczkową. Przyjaźniły się od młodości i tyle samo czasu się kłóciły. jeżeli Łuczkowa mówiła biało, Sylwestrowa z pianą przy ustach przekonywała, iż czarne. Babki natychmiast zwróciły się ku Łuczkowej, czekając na kolejny odcinek komedii. Nie kazała czekać długo.
Co to za wieści? Żeby w chałupie śmierdziało niepranymi skarpetami, to trzeba przekroczyć samego siebie. Nie, kobietki, słuchać jej! I nic od chłopa nie trzeba, niech tylko woń po domu roznosi, a kobieta haruje. Tfu, lepiej już z nosem w górze chodzić!
Sylwestrowa aż poczerwieniała.
Gadujesz, gadujesz, bez zastanowienia? Babie przystoi żyć z chłopem! Żeby chłop był w chałupie!
Nie, wytłumacz mi, po co? Sama mówisz, chłopów zostały same niedobitki! Po co się zda? O niego dbać?
Sylwestrowa nie wytrzymała, poderwała się.
Ty głupia babo! A dzieciaka spłodzić trzeba?
To tyś głupia! Dzieciaka urodzić, a potem ciągnąć na sobie przez całe życie tego tak zwanego samca! Czyż nie lżej do miasta pojechać, porządnego, urodziwego znaleźć i tego dzieciaka zrobić! I nie żywić dożywotnio pasożyta-opoja, żyć dla przyjemności?
Babki oniemiały. Najgorętsze spory wybuchały między przyjaciółkami właśnie na tle moralności. Raz tak się pokłóciły, iż miesiąc nie rozmawiały. choćby na ławkę nie wychodziły. Babom było wtedy nieznośnie nudno. Sprawa w tym, iż Sylwestrowa miała jednego męża, którego pochowała już ze dwadzieścia lat temu, a Łuczkowa trzech, teraz zaś kręcił się koło niej Władek-zdekomunizowany piecowiec, proponując połączenie gospodarstw. Łuczkowa miała chyba pod siedemdziesiątkę, a były piecowiec pewno osiemdziesiątkę, i nic. Dlatego ich sądy w tej sprawie zawsze się różniły. Dzisiaj też mogło się skończyć wielką awanturą, gdyby nie pojawił się przedmiot rozważań.
Dzień dobry, dziewczyny! przystanęłam i spojrzałam na staruszki z uśmiechem.
Witaj, Ewuniu! Żeś to z miasta? spytała Sylwestrowa.
Ze stolicy, Bronisławo Józefówno. Przywiozłam krople na pchły, więc mówcie, komu koty się drą, wpadnę, kapnę.
Oj, Ewo, koty muszą mieć pchły! odezwała się Sylwestrowa.
Ależ, Marianno Antonówno. Dziś są takie kropelki raz kapniesz, pół roku możesz swego futrzaka z łóżka nie wyganiać.
Wtedy odezwała się Łuczkowa. Spojrzała z pogardą przyjaciółce.
Ewciu, dzięki, wpadaj do mnie. Ja, w przeciwieństwie do niektórych przygłuchów żyjących w minionej epoce, rozumiem, jak to dobrze. Na takich nie zwracaj uwagi, choćby nie zdziwię się, gdyby się w balii popiołem myły.
Łuczkowa zatrzęsła się drobnym śmieszkiem. Sylwestrowa aż zapłonęła złością. Ja tylko się uśmiechałam. Po sześciu latach życia we wsi przywykłam, iż prywatności tu nie ma i być nie może, jest wyłącznie życie społeczne. Z początku się przejmowałam, obrażałam, później pojęłam to całkiem normalne. Niepokoić trzeba się, gdy o tobie nie mówią znaczy, iż nie istniejesz jak osoba, pustka.
***
Przyjechałam tu z powołania. Dziewczyna czysto miejska, a jednak zawsze marzyłam o życiu na wsi, leczeniu kon
Nagle przypomniała sobie, iż jutro rano musi odwiedzić chore cielę u gospodarza Kowalskiego, więc westchnęła, wstała z ganku i powoli poszła przygotować wieczorną paszę dla swojego ukochanego knurka, Bajorka.