„Jak bardzo się zmienił. Gdyby miał trochę więcej pieniędzy i pracował w renomowanej firmie, pewnie bym się w nim zakochała” – myślała.

5 dni temu

„Jaki przystojny się zrobił. Gdyby tylko miał trochę więcej pieniędzy i pracował w prestżowej firmie, może bym się w nim zakochała” – pomyślała Kinga.

„No więc, Jakubie, zostajesz na moje miejsce. jeżeli będą problemy, dzwoń. Nie lecę na Marsa, będę w kontakcie” – powiedział Krzysztof, wyciągając dłoń do swojego zastępcy i przyjaciela.

„Rozumiem, nie martw się. A tak w ogóle, nie powiedziałeś jeszcze, gdzie jedziesz na urlop. Na Malediwy czy do Turcji?” – Jakub uścisnął jego dłoń.

„Nie mówiłem? Jadę do matki. Trzeba naprawić dach, ogrodzenie poprawić. Wcześniej ojciec dbał o dom, ale odkąd odszedł, wszystko zaczyna się sypać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałem z wędką nad rzeką.”

„Ja nigdy choćby nie byłem na rybach. Prawdziwy mieszczuch. Trochę ci zazdroszczę” – westchnął Jakub. „Jak wrócisz, opowiesz” – krzyknął za odchodzącym Krzysztofem.

Ciesząc się, iż już jutro rano będzie daleko od hałaśliwego i zakurzonego miasta, przytuli matkę, wciągnie powietrze swoich dziecięcych lat, Krzysztof jechał do domu z uśmiechem.

Dorastał w małej wiosce. Matka była nauczycielką, ojciec pracował jako budowlaniec. Krzyś często pomagał ojcu na budowie, umiał zrobić wszystko. Ojciec marzył, iż syn pójdzie w jego ślady. Ale Krzysztofa fascynowały samochody, komputery, nowe technologie. Uczył się łatwo. Gdy skończył szkołę, powiedział, iż we wsi nie ma przyszłości, chce pojechać do Warszawy i osiągnąć więcej, niż zostać budowlańcem, jak chciał ojciec.

„Jak to nie ma przyszłości? Wieś się rozwija, budowlańcy zawsze będą potrzebni. Głodu nie zaznasz. Chcesz, dom ci postawimy nowoczesny? Ożenisz się, dzieci będą miały gdzie biegać” – przekonywał ojciec.

„Za wcześnie na myślenie o żonie. Najpierw muszę stanąć na nogach” – machnął ręką Krzysztof.

Ojciec się irytował, kłócił. Matka cierpliwie go uspokajała i wspierała syna.

„Nie podcinaj mu skrzydeł. Niech spróbuje. Jest mądry, jeszcze będziemy z niego dumni” – przekonywała ojca.

Rodzice dali mu pieniądze na start i wysłali syna podbijać stolicę. Krzysztof studiował na politechnice i pracował na budowie. Z czasem osiągnął wszystko, o czym marzył.

W szkole kochał się w Kindze, śmiesznej, zadziornej dziewczynie. Nie była orłem z nauki, marzyła o własnym salonie fryzjerskim. Każde z nich miało swoje plany. Rozjechali się do różnych miast, licząc, iż może kiedyś się spotkają.

Gdy Krzysztof przyjeżdżał do domu na wakacje, okazywało się, iż Kinga już wyjechała.

Mógł pójść do jej matki i poprosić o numer, adres, ale tego nie zrobił. Miłość mogła przeszkodzić w spełnieniu marzeń. A jeżeli się pobiorą, przyjdą dzieci, trzeba będzie zarabiać na chleb, a nie realizować cele. Nie, najpierw musi osiągnąć sukces – założyć firmę, kupić samochód, zbudować dom, a dopiero później…

„Uważaj, czas ucieka. Kinga może na ciebie nie zaczekać” – mawiał ojciec.

„Nic straconego, są inne dziewczyny” – odpowiadał Krzysztof.
Ale inne go nie interesowały.

Teraz Krzysztof miał wszystko, o czym marzył. Piękny dom w prestżowej dzielnicy, drogi samochód, biznes przynoszący zyski. Mógł wreszcie pomyśleć o żonie. Kobiet nie brakowało. Ale dla nich liczyły się dom, samochód, pieniądze. A on chciał, by kochały go dla niego samego.

Przyjeżdżając do rodziców, w sekrecie liczył, iż spotka Kingę. Opowiadał im o sobie oszczędnie. Żyli skromnie, ciężko pracując na chleb. Tego samego oczekiwali od syna. Gdy mówił o sukcesach, ojciec marszczył brwi, a matka mrugała wystraszona. Czy naprawdę można uczciwą pracą zdobyć mieszkanie w Warszawie, wybudować dom?

„Łamiesz prawo? Czy tego cię uczyliśmy? Lepiejbyś na budowie pracował, niż miałbym się wstydzić” – burczał ojciec.

Dlatego Krzysztof przyjeżdżał do nich używanym, skromnym autem, które pożyczał od znajomych w zamian za swoją „Audi”. Albo pociągiem. Mówił, iż pracuje jako inżynier. Ojciec kiwał z aprobatą, dumny z syna-warszawiaka.

Tym razem też nie zmienił zwyczaju, choć ojca nie było już od trzech lat. Zostawił „Audi” w garażu, wziął bilet na pociąg i ubrał się zwyczajnie.

Dostał miejsce na dole, ale górne miała zająć starsza pani. Bez zastanowienia się jej pozbył. Kobieta dziękowała mu przez całą podróż.

Krzysztof leżał na górnej półce i patrzył przez okno. W oddali mijały lasy, pola, rzeki. Wspominał, jak lata temu pierwszy raz jechał do Warszawy. Pod stukot kół myśli i wspomnienia płyną swobodnie.

Wieś wydała mu się mała i bajecznie piękna. Powietrze było świeże, a drzewa miały soczyście zielone liście, w przeciwieństwie do przykurzonych roślin w miejskim kurzu. W ogródkach kwitły kwiaty, ciesząc oko.

Wszedł na podwórko rodzinnego domu. Matka, zobaczywszy go, załamała ręce, w oczach pojawiły się łzy.

„Synku, jaka radość. A ja nie spodziewałam się ciebie. Na długo?” – spojrzała na niego uważnie.

„Dopóki mnie nie wyrzucisz” – odparł, przytulając ją.

Matka codziennie piekła ciasta, starając się nakarmić jedynego syna jak najlepiej. Jadł, a potem łaził po dachu, stawiał nowe ogrodzenie, malował okiennice.

„Odpocznij trochę, synku. Przyjechałeś na urlop, a cały czas pracujesz” – martwiła się matka.

„Właśnie skończyłem. A ty gdzie idziesz?” – zapytał, widząc odświętną sukienkę i dużą torbę w rękach.

Matka nigdy nie wychodziła bez przebrania się.

„Do sklepu muszę” – odparła.

„Ja pojadę rowerem. Co kupić?” – zaproponował.

Matka dała mu listę zakupów.
„Tak się wybierasz?” – załamała ręce.

„No tak, co w tym złego?” – Krzysztof uważał, iż na wieś jest ubrany przyzwoicie: znoszone dżinsy, koszula z podwiniętymi rKrzysztof uśmiechnął się do siebie, myśląc, iż czas wreszcie przestać udawać i powiedzieć Kindze prawdę.

Idź do oryginalnego materiału