Gorzkie pomidory: jak przetwory zniszczyły rodzinne więzi
Halina Nowak, zmęczona po długim dniu, chciała zadzwonić do sąsiadki, ale nie zdążyła. Ledwie chwyciła telefon w drżące dłonie, gdy rozległ się przenikliwy dzwonek, jakby zapowiadając burzę. Dzwoniła Renata – siostra jej zmarłego męża, kobieta, której rozmowy zawsze przynosiły niepokój. „Czy coś się stało?” – przemknęło przez myśl Halinie. Renata dzwoniła rzadko, a każdy jej telefon był jak uderzenie pioruna.
Halina niepewnie nacisnęła przycisk odpowiedzi.
— Hela, co ty tam robisz?! — od razu zaatakowała Renata, choćby nie witając się. — Dzwonię po raz szósty!
— Nie zdążyłam podejść… — cicho odpowiedziała Halina, czując, jak zmęczenie ciężkim kamieniem ciąży na jej ramionach.
— Oczywiście! — zaśmiała się Renata, ale w jej śmiechu brzmiało szyderstwo. — Dzwonię, bo twoje pomidory w tym roku to sama sól! Znam lepszy przepis, musisz go wypróbować…
— Nie będzie więcej soli — ostro przerwała jej Halina, a w jej głosie zabrzmiała stal. — I nie będzie pomidorów. Nic nie będzie.
— Jak to nie będzie?! — Renata zaniemówiła, jej głos zadrżał z niedowierzania. — Co, obraziłaś się?
Dziewięć miesięcy wcześniej
Halina Nowak, mieszkająca w cichej wsi pod Lublinem, marzyła, by zmniejszyć swój ogród, ale każdej wiosny zaczynała od nowa. Rozsada, grządki, nasiona — jak zaklęte koło, z którego nie ma ucieczki. W piwnicy kurzyły się słoiki z ubiegłorocznymi przetworami, których nie zabrali ani dzieci, ani liczni krewni.
Kiedyś mąż, Jan, pomagał we wszystkim: kopał, podlewał, zbierał plony. Ale dwa lata temu odszedł, i Halina została sama z ogrodem i niekończącym się strumieniem gości. Krewni Jana przyjeżdżali regularnie — odwiedzić grób, pogadać i oczywiście wypchać torby wiejskimi smakołykami. Najczęściej pojawiała się Renata, siostra zmarłego męża, ze swoimi wiecznymi prośbami i docinkami.
Dziece Haliny przyjeżdżały rzadziej, ale pomagały z ziemniakami. Resztę robiła sama, szczególnie dbała o swoje pomidory i ogórki, nie ufając ich nikomu. Po tym, jak synowa raz tak wypieliła grządki, iż cała marchew uschła, Halina przestała wpuszczać kogokolwiek do ogrodu, chyba iż jesienią — na zbiór.
— Mamo, po co ci tyle? — pytał syn Wojtek. — Pracujesz jak niewolnica, a potem wszystko rozdajesz. Spójrz na sąsiadkę Jadzię — u niej tylko kwiaty i sad. choćby je sprzedaje! I ty mogłabyś warzywa sprzedawać, a nie rozdawać wszystkim po kolei.
— A co będziecie bez moich przetworów? — broniła się Halina, ale w jej głosie brzmiała niepewność.
— Nie potrzebujemy dużo, kupimy w sklepie — odpowiedziała synowa Ania. — Policzyłam: my bierzemy kilka słoików, a ciocia Renata zabiera prawie cały zapas dla swoich. Wciąż mało! Czas żyć dla siebie, nie dla nich.
— To wszystko prawda, ale… — zaczęła Halina, ale syn ją przerwał:
— Dość twoich „ale”! Czas odpocząć!
Halina wyjęła stare paczki z nasionami i zamyśliła się. Pomidory, ogórki, papryka, zioła — wszystko było w zapasie. Może dokupić nowe odmiany pomidorów i kopru? Ale się zatrzymała. Dzieci miały rację — po co jej to wszystko? Postanowiła, iż nie kupi niczego poza ziołami. Przetwory? Tylko dla siebie, i to niewiele.
Pomyślała o kwiatach, ale nie znała się na nich. Chciała poradzić się sąsiadki Jadzi, ale nie zdążyła wybrać numeru — telefon zadzwonił sam. Znowu Renata.
— Coś się stało? — pomyślała Halina, czując, jak serce ściska zły przeczuciem.
Renata dzwoniła rzadko, zwykle tylko z prośbami. choćby świątecznych życzeń zapominała. Dziwne, iż odezwała się zimą — jej wizyty zaczynały się latem, przed żniwami.
Telefon umilkł, ale zaraz zadzwonił ponownie. Halina odebrała.
— Hela, gdzie ty się chowasz?! — naskoczyła Renata. — Dzwonię od pół godziny! Zimą przecież nic nie robisz — siedzisz i odpoczywasz!
— Nie zdążyłam… — zaczęła Halina, ale Renata nie dała jej dokończyć.
— No dobra, nieważne. Twoje pomidory — tyle w nich soli, iż nie da się jeść! Musisz zmienić przepis, mniej solić. A octu można zamienić…
— Nie będzie soli ani octu — zimno przerwała Halina. — I cukru też nie. Koniec, Renata, dość.
— Jak to dość? — zdziwiła się Renata. — Co, obraziłaś się?
— Nie. Po prostu zmęczyłam się. Będę żyć dla siebie. Dzieci od dawna mi mówią…
— Niech ci pomagają, a ty byś odpoczywała! — wtrąciła Renata.
— Moje dzieci są dobre, pomagają — spokojnie odpowiedziała Halina. — A ty pamiętałaś o moim zdrowiu? Lekarz powiedział — cukier za wysoki, dieta. Więc ani soli, ani cukru.
— Wszystko fajnie, ale o nas nie zapominaj! — nie ustępowała Renata. — A co z rozsadą? Już szykujesz?
— Rośnie — krótko odpowiedziała Halina, ale w duchu się uśmiechnęła. Rozsady jeszcze nie było i teraz już nie będzie. Pięć krzaków pomidorów — i tyle. Dla siebie.
Pożegnawszy się z Renatą, natychmiast zadzwoniła do Jadzi.
— Wpadnij — powiedziała do słuchawki. — Napiemy się herbaty, bo sama się nudzę.
Przy herbacie rozmawiały o lecie i planach.
— Chcę zająć się kwiatami, ale nic o nich nie wiem — przyznała się Halina. — Ty choćby je sprzedajesz, a nie męczysz się.
— Kwiaty też wymagają pielęgnacji — uśmiechnęła się Jadzia. — Ale to nie pomidory, nie trzeba ich marynować. Ja więcej w doniczkach sprzedaję, wnuczka pomaga przez internet. Na targ też chodzę, ale sama to nuda. Gdyby z tobą — inna sprawa, ale ty chyba byś nie poszła. A z twoimi słoikami to w ogóle byłoby ciężko.
— Słoików już prawie nie mam, cała rodzina rozniosła — westchnęła Halina. — I więcej nie będę robić przetworów. Zmęczyłam się. A jeszcze mnie uczą, iż za dużo soli…
— Ja od razu wszystkim odmówiłam, oprócz dzieci — powiedziała Jadzia. — Chcą warHalina spojrzała na swój teraz już pełen kwiatów ogród, gdzie zamiast ciężkich słoików z przetworami stała altanka zrobiona przez syna, i poczuła, iż wreszcie odnalazła spokój, o którym przez tyle lat tylko marzyła.