Gorzka historia pomidorów: jak przetwory zrujnowały rodzinne więzi

polregion.pl 1 dzień temu

Gorzkie pomidory: jak przetwory zniszczyły rodzinne więzi

Barbara Nowak, zmęczona po długim dniu, chciała zadzwonić do sąsiadki, ale nie zdążyła. Ledwie wzięła telefon do drżących dłoni, gdy rozległ się przenikliwy dzwonek, jakby zapowiadając burzę. Dzwoniła Krystyna – siostra jej zmarłego męża, kobieta, której telefony zawsze niosły ze sobą niepokój. „Coś się stało?” – przemknęło Barbarze przez myśl. Krystyna dzwoniła rzadko, a każdy jej telefon był jak uderzenie pioruna.

Barbara niepewnie nacisnęła przycisk odpowiedzi.

– Basia, czym ty się tam zajmujesz?! – od razu zaatakowała Krystyna, choćby nie witając się. – Dzwonię po raz szósty!

– Nie zdążyłam podejść… – cicho odpowiedziała Barbara, czując, jak zmęczenie ciężkim kamieniem przygniata jej ramiona.

– No jasne! – zaśmiała się Krystyna, ale w jej śmiechu brzmiała złośliwość. – Wiesz, po co dzwonię… Twoje pomidory w tym roku to sama sól! Jest inny przepis, musisz spróbować…

– Nie będzie więcej soli – ostro przerwała Barbara, a w jej głosie zabrzmiała stal. – I nie będzie pomidorów. Nic nie będzie.

– Jak to – nie będzie?! – Krystyna się speszyła, jej głos zadrżał z dezorientacji. – Co, obraziłaś się?

9 miesięcy temu

Czas czytania: 5 minut

Źródło: Wiejskie plotki

Ile razy Barbara, mieszkająca w cichej wsi Broniszewice, marzyła, by zmniejszyć swój ogród, ale każdej wiosny zaczynało się od nowa. Rozsady, grządki, nasiona – jak zaklęte koło, z którego nie można uciec. W piwnicy kurzyły się słoiki z ubiegłorocznymi przetworami, których nie zabrali ani dzieci, ani liczni krewni.

Kiedyś mąż, Jan, pomagał we wszystkim: kopał, podlewał, zbierał plony. Ale dwa lata temu go zabrakło, i Barbara została sama przeciwko ogrodowi i niekończącemu się strumieniowi gości. Krewni Jana przyjeżdżali regularnie – odwiedzić grób, pogadać i, oczywiście, załadować torby wiejskimi przysmakami. Najczęściej pojawiała się Krystyna, siostra zmarłego męża, z jej wiecznymi prośbami i uwagami.

Dzieceńscy przyjeżdżali rzadziej, ale pomagali z ziemniakami. Resztę Barbara robiła sama, szczególnie chroniła swoje pomidory i ogórki, nie ufając ich nikomu. Po tym, jak synowa raz tak przepieliła grządki, iż cała marchew wyschła, Barbara przestała w ogóle dopuszczać kogokolwiek do sadzonek, chyba iż jesienią – na zbiór.

– Mamo, po co ci tyle? – pytał syn Paweł. – Pracujesz na tym ogrodzie jak niewolnica, a potem rozdajesz wszystko. Spójrz na sąsiadkę Halinę – u niej tylko kwiaty i sad. Ona choćby je sprzedaje! Mógłabyś i ty sprzedawać warzywa, zamiast rozdawać je wszystkim po kolei.

– A co wy bez moich przetworów? – oponowała Barbara, ale w jej głosie słychać było niepewność.

– Nam dużo nie trzeba, kupimy w sklepie – odpowiadała synowa Asia. – Policz: my bierzemy parę słoików, a ciocia Krysia wywozi chyba dla całej swojej rodziny. Dla niej zawsze mało! Czas żyć dla siebie, nie dla nich.

– To wszystko prawda, ale… – zaczęła Barbara, ale syn ją przerwał:

– Dość tych „ale”! Czas odpocząć!

Barbara wyjęła stare torebki z nasionami i zamyśliła się. Pomidory, ogórki, papryka, zioła – wszystko było w zapasie. Może dokupić parę nowych odmian pomidorów i kopru? Ale wtedy się zatrzymała. Dzieci miały rację: po co jej to wszystko? Postanowiła, iż nie będzie nic więcej kupować, oprócz ziół. Przetwory? Tylko dla siebie, i to niewiele.

Zastanawiała się też nad kwiatami, ale w nich nic się nie znała. Postanowiła poradzić się sąsiadki Haliny, ale nie zdążyła wybrać numeru – telefon sam zadzwonił. Znowu Krystyna.

– Coś się stało? – pomyślała Barbara, czując, jak serce ściska się złym przeczuciem.

Krystyna dzwoniła rzadko, i zwykle tylko z prośbami. choćby świątecznych życzeń zapominała. Dziwne, iż odezwała się zimą – jej wizyty zaczynały się zwykle latem, bliżej zbiorów.

Telefon ucichł, ale zaraz znów zadzwonił. Barbara odebrała.

– Basia, gdzie ty się chowasz?! – napadła Krystyna. – Dzwonię do ciebie pół godziny! U was zimą przecież nic się nie dzieje – siedzisz i odpoczywasz!

– Nie zdążyłam… – zaczęła Barbara, ale Krystyna nie dała jej dokończyć.

– Dobra, nieważne. Chodzi o twoje pomidory – tyle w nich soli, iż nie da się jeść! Musisz zmienić przepis, mniej solić. I ocet podobno można zastąpić…

– Nie będzie ani soli, ani octu – zimno przerwała Barbara. – I cukru też nie. Koniec, Krysia, dość.

– Jak to – dość? – oniemiała Krystyna. – Co, obraziłaś się na mnie?

– Nie, nie obraziłam. Po prostu jestem zmęczona. Będę teraz żyć dla siebie, odpoczywać. Dzieci od dawna mi mówią…

– Niechby ci pomagali, a ty byś odpoczywała! – przerwała Krystyna.

– Moje dzieci są dobre, pomagają – spokojnie odpowiedziała Barbara. – A ty pamiętasz o moim zdrowiu? Lekarz powiedział: cukier wysoki, dieta. Więc ani soli, ani cukru.

– To wszystko ładnie, ale o nas nie zapominaj! – nie dawała za wygraną Krystyna. – Jak tam twoje rozsady? Już przygotowujesz?

– Rosną – krótko odpowiedziała Barbara, ale w duchu się uśmiechnęła. Rozsad jeszcze nie było, a teraz na pewno nie będzie. Pięć krzaków pomidorów – i wystarczy. Dla siebie.

Pożegnawszy się z Krystyną, od razu zadzwoniła do Haliny.

– Wpadaj – powiedziała do słuchawki. – Herbaty się napijemy, samotnie to nudno.

Przy herbacie rozmawiały o lecie i planach.

– Chcę zająć się kwiatami, ale nic w nich nie rozumiem – przyznała się Barbara. – Ty choćby je sprzedajesz, i się nie męczysz.

– Kwiaty też wymagają opieki – uśmiechnęła się Halina. – Ale to nie pomidory, nie trzeba ich marynować. Ja głównie sprzedaję w doniczkach, wnuczka pomaga w internecie. Na rynek chodzę, ale samej tam nudno. Gdyby z tobą – to co innego, ale ty pewnie byś nie poszła. A z twoimi słoikami to w ogóle ciężko by ci było.

– Słoików prawBarbara spojrzała na swój ogród pełen zieleni i uśmiechnęła się, bo w końcu poczuła, jak dobra może być wolność.

Idź do oryginalnego materiału